Historia jak z filmu. Chociaż pochodził z czeskich Moraw, wiele osób przez lata wierzyło, że to francuski artysta. Alfons Mucha był malarzem i grafikiem, jednym z czołowych przedstawicieli secesji. Tego, czym Mucha tak bardzo oczarował świat, można dowiedzieć się między innymi na nowej, immersyjnej wystawie „Alfons Mucha - Magia secesji” w Art Box Experience w Warszawie. O wystawie i słynnym pradziadku opowiedział portalowi TVP.Info Marcus Mucha, kiedyś producent filmowy, a dzisiaj pełnoetatowy opiekun dzieł artysty. Zresztą historia Marcusa momentami jest równie fascynująca jak jego słynnego przodka. Anna Nowaczyk, portal TVP.Info: Co sprawiło, że odnoszący sukcesy producent filmowy pewnego dnia postanowił porzucić Hollywood i zająć się opieką nad sztuką dziadka? Specjalnie nie mówię „promocją”, bo tego akurat dzieła Alfonsa Muchy nie potrzebują, ale mam na myśli wystawy, pokazy, imprezy. Marcus Mucha: Myślę, że to kwestia korzeni. To one mnie ukształtowały – moje słowiańskie korzenie. Wychowałem się w Anglii, ale mój ojciec musiał wyjechać z Czechosłowacji w 1966 roku, nigdy nie sądziliśmy, że tam wrócimy. A potem, jak wiesz, w 1989 roku wszystko się zmieniło. Kiedy po raz pierwszy pojechałem do Czech, pamiętam ten moment – spróbowałem tamtejszego chleba i poczułem coś niezwykłego. Jakby odzywało się do mnie coś pierwotnego, coś, co było we mnie od zawsze. To było takie uczucie powrotu do domu. A potem, kilka lat później, wypiłem pierwsze czeskie piwo. I znów to samo – świadomość, że to moje miejsce. W Hollywood miałem szczęście, odniosłem sukces dość wcześnie, robiłem świetne rzeczy, cieszyłem się sporym uznaniem. Potem, pewnego dnia, mój ojciec odwiedził nas w Santa Monica i powiedział, że myśli o emeryturze. Zapytał, czy rozważylibyśmy przeprowadzkę do Pragi, żeby kontynuować pracę, którą on i moja mama zaczęli. Teoretycznie powinna to być trudna decyzja. Właśnie trafiłem na listę najlepszych producentów poniżej 35. roku życia. Moja żona jest Amerykanką, nasze dzieci urodziły się w Stanach. A Santa Monica? To przecież jedno z najlepszych miejsc do życia – idealna pogoda każdego dnia, prawdziwy raj. Moja praca dawała mi mnóstwo satysfakcji, a jednak podjęliśmy decyzję w jakieś 20 minut. To po prostu jest we mnie, mam to we krwi, czuję w kościach. Możliwość dzielenia się twórczością Alfonsa z ludźmi na całym świecie to ogromny przywilej. Każdego ranka budzę się szczęśliwy, bo wiem, że robię coś, co naprawdę ma znaczenie.20 minut, żeby wywrócić swoje życie do góry nogami? Zastanawiam się, jak zareagowała na ten pomysł pana żona. (śmiech) Szczerze mówiąc, to była w siódmym niebie. Przyznam, bez niej nie mógłbym zrobić nic z tego, co robię. I myślę, że to w ogóle jedna z cech naszej rodziny, a może nawet coś, co wynika z historii Alfonsa – jesteśmy rodziną silnych kobiet. To kobiety zawsze wykonywały tę prawdziwą pracę. To żona Alfonsa chroniła jego dzieła w czasie nazistowskiej okupacji. To moja babcia, Geraldine, strzegła ich przez lata komunizmu. To moja mama, Sarah, przez wiele ostatnich lat dźwigała na swoich barkach całą pracę w fundacji. Mój ojciec miał pomysł, jak to wszystko powinno wyglądać, ale wciąż pracował jako bankier w Londynie. Dlatego to mama organizowała wystawy, i zaczęła na nowo budować renomę Muchy. Ja też nie mógłbym robić niczego, co robię, gdyby nie moja żona. To na niej wszystko się opiera. CZYTAJ TEŻ: Miliony za dzieło Banksy'ego. Muzyk rockowy zarobił krocieA Praga? Kochamy tu mieszkać. To wspaniałe miejsce do życia, idealne do wychowywania dzieci. Jest tu spokojnie, nie ma wielu rzeczy, które sprawiają, że dorastanie nastolatków w Los Angeles jest trudne. Poza tym nasze dzieci mogą doświadczać zmian pór roku. W Los Angeles mieliśmy lato, lato, lato… i jeszcze raz lato. A teraz – jak nasi przyjaciele po polskiej stronie granicy – mamy cztery pory roku. No, dobrze, zimy mogłyby być trochę krótsze (śmiech). Ale teraz, kiedy zaczyna się wiosna? To jeden z najpiękniejszych momentów w roku.Czy prace Muchy były obecne w pana życiu od początku, od dzieciństwa? To, że ktoś ma słynnego pradziadka to jedna sprawa, ale czy w ogóle było tak, że ta sztuka pana otaczała? Myślę, że moja perspektywa była trochę inna, bo dorastałem w Londynie w latach 80., a wtedy Mucha nie cieszył się na Zachodzie dużym uznaniem. Wiele prac znajdowało się za żelazną kurtyną, więc ludzie znali tylko jego paryskie plakaty – i to w fatalnych reprodukcjach. Ponieważ prawa autorskie też były „zamknięte” w bloku wschodnim, firmy produkowały tanie, kiepskie kopie, z przekłamanymi kolorami. I to właśnie do nich mieli dostęp ludzie. Przecież gdy Alfons w 1904 roku po raz pierwszy przyjechał do Nowego Jorku, na nabrzeżu witała go wielka, kartonowa sylwetka z napisem: „Alfons Mucha, najsłynniejszy artysta świata”. Natomiast gdzieś pomiędzy 1905 rokiem a okresem po 1939 roku, a potem aż do lat 80., Mucha w świecie anglosaskim niemal zniknął z artystycznego krajobrazu. Wiedzieliśmy więc, że jest w tym coś wartościowego, ale nie mieliśmy pojęcia, że mówimy o artyście, który w pewnym sensie stworzył pierwszy prawdziwie globalny ruch artystyczny – Art Nouveau. A potem, w 1989 roku, wszystko się zmieniło. Mój ojciec wsiadł do pierwszego samolotu z Londynu do Pragi, jeszcze przed aksamitną rewolucją. W oknie naszego domu, który stoi naprzeciwko Zamku Praskiego, wywiesił czechosłowacką flagę. I nagle nasze życie zyskało zupełnie nowy element. Dopiero wtedy, kiedy zaczęliśmy przeglądać archiwa, które przez lata przechowywały moja babcia i prababcia, zaczęliśmy na nowo rozumieć, jak wielkie były artystyczne osiągnięcia Muchy. I to jest właśnie ta prawdziwa radość w mojej pracy – mogę podróżować, organizować wystawy na całym świecie i w naszym pięknym nowym Muzeum Muchy w Pradze, aby na nowo przedstawić ludziom ten zapomniany przez zachód przez 50 lat artystyczny talent. Często porównuję to w ten sposób: to tak, jakby Toulouse-Lautrec był znany tylko z plakatów, które zrobił w Paryżu, a nie z jego obrazów olejnych i całej artystycznej głębi. CZYTAJ TEŻ: „Star Wars: Starfighter”. Ryan Gosling pojawi się w odległej galaktyceMamy szansę pokazać nie tylko paryskie plakaty Muchy – zwłaszcza te z naszej rodzinnej kolekcji, które Alfons własnoręcznie zdjął z drukarskich wałków, więc ich kolory są tak świeże, jak były w latach 90. XIX wieku. Można to zobaczyć na tej wystawie – jak żywe, intensywne są barwy, jak piękne są te prace. Ale pokazujemy też coś więcej. Przedstawiamy Muchę jako filozofa sztuki, artystę, który widział w niej most łączący ludzi ponad granicami. Jego idea była prosta: możemy wykorzystywać sztukę i kulturę do tego, by dostrzegać różnice między narodami, szanować je i znajdować sposób, by żyć razem w pokoju. W trzecim filmie tej naszej immersyjnej wystawy pojawia się piękny cytat: „Każdy kraj jest jak kwiat. Sam w sobie jest piękny, ale kiedy splatamy je razem w wieniec, w girlandę, wtedy stają się jeszcze piękniejsze”.Prace Muchy mają to do siebie, że nawet ktoś, kto zupełnie nie interesuje się sztuką, może spojrzeć choćby na jego plakaty i stwierdzić, że już to chyba gdzieś widział, że to wygląda znajomo. Rzeczywiście tak jest. Te dzieła są częścią zbiorowej podświadomości na całym świecie. Kiedy organizujemy wystawy w Japonii, w Ameryce, ludzie natychmiast to rozpoznają. Coś w tym stylu, w tej estetyce sprawia, że to już stało się częścią naszego sposobu postrzegania świata. Ta wystawa pokazuje również wpływ Muchy na kolejne pokolenia artystów. Oczywiście to kwestia jego stylu – tych mocnych, wyrazistych linii, tego, jak silnie oddziałują wizualnie. Ale to też kwestia jego filozofii i wartości, które wyznawał. To one nas inspirują. Wspominałem, że na zachodzie jego twórczość została trochę zapomniana – zwłaszcza przez artystyczne elity, przez kustoszy, dyrektorów muzeów, tych, którzy decydują, co trafia do kanonu sztuki. Oni nie dostrzegli pełnego obrazu. Jednak, podczas gdy ci „strażnicy kultury” o nim zapomnieli, Mucha znalazł odbiorców w społecznościach, które same były niedoceniane. Myślę, że to dlatego, iż w jego pracach kryje się historia chłopca, który dorastał jako czeskojęzyczna mniejszość w niemieckojęzycznych Austro-Węgrzech. W jego sztuce jest coś, co mówi o wolności, o samostanowieniu. I dlatego odnajdywali w nim inspirację artyści z różnych środowisk – choćby kobiety rysujące mangę w Japonii lat 70. Wtedy manga była przecież w dużej mierze męskim światem. To był taki zamknięty klub. A jeśli tworzono komiksy dla kobiet, to robili to mężczyźni – i te mangi były nudne. Ich przekaz był prosty: bądź dobrą żoną, znajdź męża z dobrą pracą, wychowuj dzieci, a tu masz kilka pomysłów na bento-boxy, które możesz przygotować jako lunch dla dzieci. I tyle. Potem pojawiły się artystki takie jak Hideko Mizuno, jedna z pierwszych kobiet, które naprawdę odniosły sukces w tej branży. Jej historie, które były inspirowane stylem Muchy, pokazywały już inny świat. Jej manga „Fire!” opowiadała historię kobiety, która romansuje z gwiazdą rocka. I to było coś nowego: przekaz, że kobieta też może podejmować własne decyzje, że taki wybór też jest w porządku. Te komiksy zyskały ogromną popularność, dawały takie tchnienie wolności. Podobnie w latach 90. w amerykańskim komiksie pojawili się artyści tacy jak Joe Quesada. On również pochodził ze środowiska, które nie miało łatwej drogi do sukcesu – miał kubańskie korzenie, a urodził i wychowywał się w Stanach. Zaczynał jako rysownik Marvela, pracując nad „Wolverine'em”, „X-Men”, „Avengers”. I widać w jego stylu wyraźne wpływy Muchy. Jednak jego kariera nie skończyła się na rysowaniu – krok po kroku awansował, aż został dyrektorem kreatywnym całego Marvel Entertainment. Przez lata to właśnie on decydował o artystycznym kierunku Marvela – zarówno w komiksach, jak i w filmach czy serialach. I jeśli spojrzysz na plakaty filmów „Avengers” oraz innych produkcji Marvela, zobaczysz w nich charakterystyczny układ inspirowany plakatami Muchy – tak zwany kształt „Q”, czyli okrąg z linią wychodzącą z niego. CZYTAJ TEŻ: Nowa ekranizacja „Lalki”. Wiemy, kto zagra Izabelę ŁęckąJednak to nie tylko kwestia estetyki. Filmy Marvela są popularne nie tylko ze względu na wielkie eksplozje i spektakularne sceny walki. One też próbują poruszać trudne dylematy moralne. Ich bohaterowie muszą podejmować skomplikowane decyzje, szukać właściwej drogi w niełatwym świecie. I myślę, że to również pochodzi od Muchy. Jego własna walka o wolność, o prawo do samostanowienia – te idee żyją dziś w kulturze w sposób, którego wielu nie dostrzega, ale który wciąż ma ogromne znaczenie.Pewnie sam Alfons Mucha nie wyobrażał sobie, że jego prace będą mieć w przyszłości aż taki wpływ na innych twórców. Gdyby mógł zobaczyć, jak jego prace nadal inspirują artystów na całym świecie… Przecież on chciał, by jego sztuka zmieniała świat na lepsze. Wierzył, że jeśli ludzie będą mieli jego dzieła w swoich domach, ich życie stanie się lepsze. Był przy tym bardzo demokratyczny w swoim podejściu. Kiedy drukowano jego dekoracyjne panele, takie jak te, które można zobaczyć na wystawie w Warszawie, wydawcy chcieli je robić na jedwabiu, na drogim papierze. Alfons powiedział: „W porządku, ale chcę, żeby powstały też wersje na znacznie tańszym papierze, aby mogli sobie na nie pozwolić zwykli ludzie”. Bo dla niego to nie były tylko obrazy – on wierzył, że jeśli ktoś patrzy na coś pięknego każdego dnia, to staje się trochę szczęśliwszy. A jeśli ludzie są szczęśliwsi, to są dla siebie milsi. A jeśli wszyscy zaczniemy być dla siebie mili, świat naprawdę stanie się lepszy. Myślę, że świadomość, iż jego sztuka nadal działa w ten sposób, że wciąż inspiruje ludzi do tworzenia, sprawiłaby mu ogromną radość. Historia pańskiego pradziadka aż prosi się o film!(śmiech) Ależ pani trafiła! Przyznam szczerze, że chodzi mi to po głowie już od jakiegoś czasu. Studiowałem razem z Eddiem Redmaynem na Uniwersytecie Cambridge i bardzo bym chciał, żeby to on zagrał Alfonsa. Tom Stoppard natomiast jest jednym z honorowych patronów Fundacji Muchy, więc może napisałby scenariusz. A mój były szef, Morgan Freeman, już mi powiedział, że chętnie wyprodukuje ten film razem ze mną, więc kto wie (śmiech)? Przyjaciele pewnie panu nie odmówią, więc to chyba tylko kwestia czasu, prawda?(śmiech) Produkcja filmów jest trochę jak łapanie błyskawicy do butelki. Wszystko musi się idealnie zgrać w czasie i przestrzeni, ale wszyscy mamy cierpliwość, więc może pewnego dnia (śmiech). Przyznam się, że trochę tęsknię za Hollywood, za czerwonym dywanem. Mimo że zawsze wolałem działać za kamerą, z dala od świateł reflektorów – bo to moi bardziej znani znajomi zajmowali się błyszczeniem. Ale to świetna zabawa. W końcu robienie filmów to nic innego jak zamienianie pieniędzy w światło. To fascynujący proces. Jeśli będę mógł jeszcze kiedyś być jego częścią, zrobię to z przyjemnością. Właściwie ta wystawa też jest trochę jak filmowa produkcja. Oczywiście skala jest mniejsza, ale samo przedsięwzięcie, przygotowania, też wymagały dużej pracy, prawda?Ma pani rację, to nadal produkcja. Inna, ale to też ogromny wysiłek. Miałem wielkie szczęście, że mogliśmy pracować z tak fantastycznymi partnerami. Dla mnie to była frajda – znów mogłem wykorzystać swoje producenckie umiejętności przy tym projekcie. Praca z Grand Palais Immersif w Paryżu, z naszym zespołem, z kuratorką Tomoko Sato, z zespołami cyfrowymi, które tak naprawdę wykonały całą tę gigantyczną pracę – to było niesamowite doświadczenie. Wspaniale było współpracować z ekipą dźwiękowców przy tworzeniu muzyki, z perfumiarzami, którzy oddali zapachową esencję życia Muchy. Cały ten proces był wielką przyjemnością. Tworzenie takich produktów związanych z kulturą, czy to filmów, gier wideo, czy wystaw, to naprawdę fascynujące wyzwanie. I możliwość ponownego wykorzystania moich hollywoodzkich doświadczeń w takim kontekście była bardzo bliska mojemu sercu. Za moment wrócimy jeszcze do tych niecodziennych elementów wystawy, ale zastanawiam się, kiedy wpadł pan na to, żeby pokazywać sztukę inaczej niż zwykle?Pamiętam to doskonale. W 2018 roku mieliśmy wystawę Muchy w paryskim Musée du Luxembourg, która okazała się ogromnym sukcesem. Była drugą najchętniej odwiedzaną ekspozycją w długiej historii tego muzeum. Numer jeden? Chagall. Numer dwa? Mucha. A numer trzy? Cézanne. Całkiem niezłe towarzystwo, prawda? Musée du Luxembourg należy do Senatu Republiki Francuskiej, więc po otwarciu wystawy i konferencji prasowej zostaliśmy zaproszeni na lunch do Senatu. Siedziałem wtedy obok szefa działu edukacji i cyfryzacji w Grand Palais. Już od jakiegoś czasu myśleliśmy o stworzeniu cyfrowej wystawy, ale zawsze były pewne obawy. Wiele takich projektów koncentruje się wyłącznie na spektakularnym efekcie wizualnym, na „wow”, ale brakuje im treści. A to zupełnie nie jest nasza filozofia. CZYTAJ TEŻ: „Konklawe” a rzeczywistość. Jak oscarowy film ma się do prawdy?Dla nas kluczowe jest to, by ludzie nie tylko zachwycili się pięknem Muchy, ale też czegoś się nauczyli – zrozumieli jego proces twórczy, poznali świat, w którym żył, jego filozofię. I tak, rozmawiając przy winie – a francuskie wino w Senacie jest naprawdę wybitne – oraz delektując się fantastycznym jedzeniem, zaczęliśmy snuć plany. Okazało się, że Grand Palais właśnie pracowało nad nową inicjatywą: Grand Palais Immersif. Wszystko zaczęło się naturalnie układać. To była długa droga. Wystawę w Paryżu otworzyliśmy dopiero w 2023 roku, od pierwszej rozmowy do realizacji minęło pięć lat. Dokładnie tyle, ile potrzeba na stworzenie filmu. Po drodze wydarzył się COVID-19, więc nie brakowało wyzwań. Ale efekt końcowy? Jesteśmy niesamowicie dumni. To projekt, który przerósł nasze oczekiwania i stał się jedną z najciekawszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy.Myślę, że nie zepsujemy zabawy zwiedzającym, jeśli zdradzimy, że ta wystawa to nie tylko same dzieła Muchy, ale też specjalnie skomponowana muzyka, a nawet perfumy. Rzeczy, których nie znajdzie się na tradycyjnej wystawie. Tak, a jeszcze zanim o tym opowiem, chciałbym powiedzieć jedno: przyprowadźcie dzieci! Moje dzieci akurat cierpią, bo muszą chodzić ze mną na wystawy sztuki i widziały już wiele wystaw poświęconych Musze (śmiech). Dla nich to zazwyczaj nuda. Ale kiedy przyszły na tę wystawę, były zachwycone! To nie tylko piękne wizualnie doświadczenie – tutaj dzieci mogą same coś stworzyć, wykonać własną grafikę inspirowaną Muchą. I wie Pani, co mi powiedziały po pierwszej wizycie w Paryżu? „Tato, czemu wszystkie twoje wystawy nie mogą być takie?”. Więc jeśli macie dzieci, naprawdę warto je zabrać – będą się świetnie bawić. A wracając do pytania – zależało nam, by to doświadczenie było immersyjne w pełnym znaczeniu tego słowa, nie tylko wizualnie. Dlatego współpracowaliśmy z Orchestre Philharmonique de Radio France i dwoma znakomitymi kompozytorami. Sięgnęliśmy do archiwów Muchy, bo muzyka była jego pierwszą miłością. Jako chłopiec śpiewał w katedrze w Brnie, a jego nauczycielem był nie kto inny jak Leoš Janáček. Postanowiliśmy nawiązać do tego w ścieżce dźwiękowej wystawy – pojawiają się delikatne motywy francuskich kompozytorów tamtych czasów, takich jak Erik Satie, ale też subtelne odniesienia do Janáčka i fragmentów jego twórczości, które były bliskie Musze. Oczywiście całość nie jest klasyczna – to energetyczna, nowoczesna kompozycja, w której można usłyszeć nawet elementy muzyki tanecznej. Drugim zmysłem, który chcieliśmy zaangażować, jest węch. Mieliśmy niezwykłą okazję współpracować z TechnicoFlor – firmą, która tworzy perfumy dla największych światowych marek. Jej prezes prywatnie jest wielkim miłośnikiem Muchy, więc od razu zainteresował się projektem. Dzięki temu pracowałem z jedną z najwybitniejszych perfumiarek na świecie, Marie-Caroline – i zaprzyjaźniliśmy się. Razem przeglądaliśmy notatki Muchy, szukając inspiracji. Pisał o tym, jak pachniała jego pracownia – mieszanką tytoniu i terpentyny. Opisywał kwiaty, które miał w atelier w Paryżu, a nawet intensywny zapach perfum Sarah Bernhardt (francuskiej aktorki, muzy Muchy – red.). Tak powstały kompozycje zapachowe, które są częścią tej wystawy. Mam nadzieję, że dla naszych gości będą one takim „chwilowym proustowskim przebłyskiem”, przywołają wspomnienia. Szczególnie dumny jestem z zapachu inspirowanego dzieciństwem Muchy na Morawach – pachnie świeżo skoszoną trawą i polnymi kwiatami. Dla polskich gości będzie to bliskie doświadczenie – te same kwiaty można było znaleźć na łąkach w ich własnych wspomnieniach z dzieciństwa. Czyli po tych wszystkich latach nadal jest coś, co potrafi pana zaskoczyć w tej pracy.(śmiech) Tak, zdecydowanie. Jedną z największych przyjemności w mojej pracy jest możliwość otwierania wystaw. Na co dzień, jako dyrektor generalny organizacji, większość czasu spędzam na spotkaniach i odpowiadaniu na e-maile. Bardzo rzadko mam okazję obcować z samymi dziełami sztuki. Na szczęście mam fantastycznych współpracowników, którzy wiedzą, jak się nimi opiekować, jak opowiadać ich historie i jak wykonywać tę prawdziwą pracę fundacji, podczas gdy ja utknąłem przy skrzynce mailowej. CZYTAJ TEŻ: Taylor Swift znowu na szczycie. Ma kolejny powód do dumyAle podczas otwarć wystaw mam wyjątkową okazję oderwać się od telefonu i naprawdę pobyć z dziełami Muchy. To niesamowite doświadczenie, bo zawsze odkrywam coś nowego – jakiś drobny detal, subtelny ruch pędzla. Był niezwykle utalentowanym artystą, a jego prace są tak bogate, że nawet członkowie naszego zespołu, którzy na co dzień je analizują, wciąż odnajdują nowe elementy. Ostatnio zacząłem zwracać uwagę na motyw serca, który Mucha wykorzystywał jako symbol kultury słowiańskiej. To nawiązanie do liścia lipy, a dla niego każde serce w jego dziełach stawało się symbolem jego ojczyzny. Nawet w okresie paryskim Mucha myślał o swoich słowiańskich korzeniach. Po tylu latach wciąż jest tyle do odkrycia! Wspomniałem wcześniej, że niedawno otworzyliśmy nowe Muzeum Muchy w Pałacu Savarin na ulicy Na Příkopě w samym sercu Pragi, tuż obok Placu Wacława. Wśród eksponatów są dzieła, które znam od lat – pochodzą z kolekcji rodzinnej, ale nigdy wcześniej nie były prezentowane publicznie. Widuję je w domu mojego ojca, ale teraz po raz pierwszy są pokazywane w muzealnym kontekście, co jest ogromnym przeżyciem. Podczas przygotowań do ekspozycji przeżyliśmy wyjątkowy moment. Przenosiliśmy jedno z dzieł, które dobrze znałem – akt męski, który Alfons namalował jako student w Monachium. Gdy je pakowaliśmy, po raz pierwszy spojrzałem na tył płótna. I – ku naszemu zdumieniu – na odwrocie zobaczyliśmy szkic Alfonsa, którego nigdy wcześniej nie widziałem! Możemy się domyślać, że jako student oszczędzał na materiałach – gdy nie był zadowolony z pierwszego szkicu, po prostu odwrócił płótno i namalował nowy obraz na drugiej stronie. Takie odkrycia nie zdarzają się codziennie. Znalezienie nieznanego dzieła Alfonsa Muchy to moment czystej radości! Kolekcjonerzy pewnie trochę panu zazdroszczą, bo otacza się pan na co dzień dziełami, które bardzo chcieliby mieć u siebie. (śmiech) Wiem, że dla kolekcjonerów to spełnienie marzeń – otaczać się arcydziełami Muchy na co dzień. Ale w moim domu, ponieważ mam dwójkę małych dzieci, staramy się nie trzymać oryginalnych dzieł sztuki. Łatwo sobie wyobrazić, co mogłoby się stać – piłka lecąca w stronę obrazu albo dziecięca rączka zostawiająca ślad na płótnie (śmiech). Więc, niestety, żadnych oryginałów u mnie! Natomiast dom mojego ojca wciąż ma w sobie coś z atmosfery pracowni Alfonsa. Choć nie jest otwarty dla publiczności, czasem zapraszamy kolekcjonerów, którzy mają szczególną więź z Muchą. To niesamowite uczucie – móc pokazać im dzieła, które wcześniej znali tylko z reprodukcji, zobaczyć ich reakcje. I to właśnie w sztuce jest najpiękniejsze – możliwość dzielenia się nią. Każda wystawa to okazja, by przybliżyć twórczość Muchy nowej publiczności. On sam pragnął, aby jego sztuka była dostępna dla wszystkich. Dzisiaj, wykorzystując nowoczesne technologie, możemy realizować tę jego wizję i to daje nam ogromną satysfakcję.Co chciałby pan, żeby ludzie wynieśli z tej wystawy? Jest w ogóle coś takiego? Chciałbym, żeby ludzie przyszli tutaj i zachwycili się pięknem dzieł Muchy. Chcemy, aby doświadczyli tej niesamowitej estetycznej przyjemności, którą, według nas, ta wystawa zapewnia. Nie chodzi nam tylko o wrażenie wizualne. Chcemy wykorzystać piękno jego sztuki, aby przekazać głębsze przesłanie – że sztuka może być mostem między kulturami. Możemy patrzeć na sąsiadów za granicą i dostrzegać różnice. Tak, między Polską a Czechami istnieją różnice, ale nie muszą one nas dzielić. Zamiast tego możemy znaleźć sposób na współpracę, życie w pokoju i harmonii oraz szanowanie naszych unikalnych cech. To optymistyczna, utopijna filozofia, którą Mucha wyznawał — przekonanie, że jeśli będziemy działać razem, możemy stworzyć lepszą przyszłość dla wszystkich. To przesłanie, które mamy nadzieję, że zostanie z ludźmi po tej wystawie.Myślę, że pradziadek byłby bardzo zadowolony z takiego ambasadora jego sztuki jak pan. Bardzo, bardzo dziękuję! A jeśli to stwierdzenie o ambasadorze pojawi się w wywiadzie, to przysięgam, że będę się tym chwalić całej mojej rodzinie (śmiech). CZYTAJ TEŻ: „Królewna Śnieżka” podpadła władzom. Film zakazany