Duchowny słynął z ciętego języka. „Kiedy myślę o swoim Aniele Stróżu, to wydaje mi się, że on już chyba sobie wszystkie pióra wyrwał, jak patrzy na to, co wyrabiam” – mówił. Nazywał siebie onkocelebrytą i słynął z ciętego języka. Stworzył hospicjum, w którym towarzyszył chorym w ich ostatniej drodze. Ksiądz Jan Kaczkowski, bo o nim mowa, sam zmagał się z glejakiem mózgu. Do końca pracował i był aktywny. Pozostawił po sobie wiele myśli, przesłań i kazań. A jak Anioł Stróż – „Kiedy myślę o swoim Aniele Stróżu, to wydaje mi się, że on już chyba sobie wszystkie pióra wyrwał, jak patrzy na to, co wyrabiam. Zwracajmy się do naszego opiekuna, przyjaźnijmy się z nim. Może warto czasem prosić, by skontaktował się z Aniołem Stróżem osoby, z którą chcielibyśmy się dogadać? Jeżeli nam trudno, to niech oni zrobią to na anielskim poziomie” – to były jego przemyślenia na temat anielskiej opieki. Anioła Stróża cenił, ale „durnostojki w kształcie aniołków” bardzo go denerwowały. Kiedy ktoś postawił jakąś w hospicjum w Pucku, szybko się jej pozbywał.A jak Areopag Etyczny – te spotkania ksiądz Jan Kaczkowski organizował co roku latem w Pucku dla studentów medycyny. Uczyli się na nich, jak rozmawiać z pacjentami, których rokowania są złe. Podczas warsztatów odgrywają oni scenki, w których towarzyszą im zawodowi aktorzy, słuchają też wykładów z bioetyki. Ksiądz Jan Kaczkowski był wrogiem mówienia pacjentom, że „będzie dobrze” oraz magicznego myślenia, że chory pokona chorobę. „Nigdy, choćbyśmy mieli wielką pokusę, nie możemy obiecywać rzeczy niemożliwych, ponieważ ludzie straciliby do nas zaufanie. Człowiekowi można powiedzieć najtrudniejszą prawdę, ale z klasą, wspierając go, budując relację” – mówił.B jak Bóg – „Nie trzeba klękać przed księdzem ani przed biskupem, ani nawet przed papieżem. Klękać za to należy tylko przed samym Panem Bogiem”; „Pan Bóg jest z nami wtedy, kiedy jesteśmy piękni, młodzi i bogaci, ale nie ma logicznego powodu, żeby sądzić, iż się od nas odwraca, jak ciotka obrażalska, kiedy z tego >>piękni młodzi i bogaci<< zostaje tylko >>i<<” – tak brzmiały jego słowa. Przekonywał, że Bóg kocha człowieka zarówno wtedy, gdy jest on szczęśliwy, jak i wtedy, gdy spotykają go nieszczęścia, tłumaczył, że Bóg chrześcijan jest Bogiem dramatycznie bliskim. Na przykładzie swojej choroby tłumaczył, że Bóg nie jest paskudnym, starym dziadem siedzącym na chmurze, który nas nie lubi, więc rozdaje cierpienia i rozmaite przeciwności.„To jest nowotwór, jakiś błąd w genotypie, a nie Pan Bóg mówiący: Kaczkowski, wasza gęba mi się nie podoba, będziecie mieć nowotwór. Albo: Pani Malinowska, nie zmówiła pani pacierza – no to będzie przerzut, a pani córka zginie w wypadku samochodowym, bo mam dzisiaj zły humor. Takiego Boga nie ma”.C jak choroba, E jak Eucharystia, G jak godnośćC jak choroba – oddzielając chorobę od Boga, wyjaśniał, że każdy człowiek to najwyższa forma funkcjonowania białka. Mówił, że jedni psują się szybciej, inni później. Mimo choroby udało mu się dokończyć pracę nad trzema książkami, a dwa tygodnie przed śmiercią przygotowywał ostatnie nagrania. Chciał i pracował do momentu, kiedy mógł. Uważał, że choroba nie zwalnia go z pogody ducha oraz człowieczeństwa. Wymagał od innych, ale najwięcej wymagał od siebie samego. Żył jak w swoim najsłynniejszym powiedzeniu „na pełnej, a nawet podwójnej petardzie”.Czytaj też: „Kalina Jędrusik była i dowcipna, i przebojowa, ale się nie wywyższała”D jak dom – dom rodzinny ks. Kaczkowskiego był, jak mówił, „pełen miłości, szaleństwa i otwartości”. Mama była wymagająca, ojciec „typem jowialnego, ale stabilnego gościa”. „Mama z przekąsem konstatuje, że kierownicze stanowiska zajmujemy tylko dzięki niej, bo zarządzania od najmłodszych lat uczyliśmy się, wydając jej rozkazy” – wspominał. To ona, choć znajomi często jej to sugerowali, nigdy nie podjęła decyzji o tym, by oddać syna do ośrodka dla niedowidzących dzieci. Dbała o jego rehabilitację. Ojciec ks. Jana był osobą niewierzącą. Mieli dobre relacje, a fakt, że Jan został księdzem, nie zaważył na ich bliskości. Kościołem ks. Kaczkowski zafascynował się dzięki babci Wincentynie. Uważał, że była ona jedyną w rodzinie katoliczką z prawdziwego zdarzenia. Potrafiła nazywać rzeczy po imieniu. Mówił, że była świadoma tego, że ksiądz na kazaniu plecie bzdury.D jak dzieciństwo – ksiądz Kaczkowski urodził się jako wcześniak, dostał 3 z 10 punktów w skali Apgar, swoje narodziny nazwał „żywym poronieniem”, miał zaburzenia krążenia i oddychania, przeżył, ale miał niedowład lewej części ciała i kłopoty ze wzrokiem. Na jedno oko praktycznie nie widział. Jako niepełnosprawny był wyśmiewany i poniżany przez inne dzieci. To go jednak nie złamało, wręcz przeciwnie miał ogromne poczucie własnej wartości, silną osobowość i cechy przywódcze.E jak Eucharystia – „To jest tak naprawdę sedno mojej pracy, to jest sedno mojego kapłaństwa, to jest sedno mojego życia – sprawowanie Najświętszej Ofiary i bycie przy umierających” – mówił. Ks. Jan w Eucharystii „był zakochany”. Miała dla niego fundamentalne znaczenie, była źródłem siły. Chciał wszystkim pokazać, że Eucharystia i Komunia są najważniejsze. „Chciałbym Was też nauczyć, że można, przyjmując Komunię Świętą, ofiarować ją za kogoś tak mocno, jakby się chciało do tego kogoś przytulić” – tłumaczył. W niej zdaniem ks. Kaczkowskiego wierzący powinni szukać zrozumienia i doświadczenia Boga. Fascynowała go także liturgia a w szczególności stare, przed soborowe ryty.F jak fotografia – w hospicjum w Pucku, które stworzył ks. Jan, na ścianach wiszą wielkoformatowe fotografie z Afganistanu i Nowego Jorku zrobione przez Damiana Kramskiego, wielokrotnego laureata Grand Press Foto, przyjaciela księdza. W głębi korytarza, na ostatniej ścianie hospicjum, tuż obok pokoju, w którym zwłoki czekają na transport do kostnicy, wisi zdjęcie niekończącego się śladu na wodzie, a w oddali widać niknący Nowy Jork. To było ulubione zdjęcie księdza, które jego zdaniem obrazowało podróż po śmierci.G jak gumiaki – to były ulubione buty ks. Jana, kiedy nadzorował budowę hospicjum w Pucku. „Nadzorowanie prac budowlanych, chyba tak jak każdemu facetowi, sprawiało mi wielką frajdę”.G jak godność – nie pozwalał na określanie kogoś mianem „warzywa” a jego stanu „wegetatywnego”. Uważał, że taka terminologia to pozwolenie na poziomie języka na uprzedmiotowienia człowieka. Z własnego doświadczenia wiedział, że nawet niewielka niepełnosprawność sprawia, że dana osoba traktowana jest jako mniej wartościowa. Godność w jego rozumieniu była także sprzeciwem wobec wszelkiej uporczywości terapeutycznej, która potęguje cierpienie. „Nigdy jednak nie można odstąpić od terapii paliatywnej, czyli od zwykłej opieki. Pacjent nie może umrzeć z bólu, głodu, pragnienia, nie możemy pozwolić mu się świadomie udusić” – uważał.H jak hospicjum, J jak jedzenie, K jak konfliktH jak hospicjum – ks. Jan w 2004 założył Puckie Hospicjum Domowe. W latach 2007–2009 koordynował prace budowy Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio, a w 2009 został jego dyrektorem i prezesem zarządu. Utworzył program szkoleniowy w zakresie bioetyki chrześcijańskiej, w wolontariat zaangażował trudną młodzież z zawodówki, w której uczył religii. „Szukali emocji w paleniu trawy, a tu znaleźli je, pomagając innym. Uciekali od życia, a tu się do niego zbliżali”.Od początku wiedział, jak ma wyglądać to miejsce. Zadbał o układ budynku taki, by nikt z zewnątrz nie widział, co dzieje się w pokojach pacjentów, by mieli swoją intymność. Hospicjum miało być przytulną, nowoczesną przestrzenią. Bez świętych obrazków, ale za to z prostymi krzyżami. Rodzina przebywającej w nim osoby mogła przywieźć ulubiony obraz. To nie miał być szpital. „Wszystko jest ważne, zwłaszcza kuchnia, w której można sobie zażyczyć dowolną potrawę” – mówił, pytając jednocześnie, dlaczego odmawiać pacjentom tej małej przyjemności. W hospicjum można było zapalić papierosa, zjeść stek z grilla, wypić piwo, przebywać w ogrodzie. Obchody lekarskie odbywały się w angielskim stylu - powoli i spokojnie. Pytany, jak sam radzi sobie z pracą w hospicjum i odchodzeniem podopiecznych, odpowiadał w typowy dla siebie sposób, że wiedział, co wybiera i pomaga mu w tym powiedzenie sobie samemu: „Kaczkowski, jak jesteś taki wrażliwy, to trzeba było założyć kwiaciarnię”.Czytaj też: „Jan Paweł II był budowniczym pomostów między sprzecznościami”I jak imprezy – od małego ks. Jan był duszą towarzystwa, bardzo lubianą i niestroniącą od zabawy. Liceum to był dla niego „okres grubego imprezowania”. Razem z polonistką, historykiem i kilkoma innymi osobami jeździł na tzw. piwaki. Liberalni nauczyciele przyczynili się do tego, że na jednej z takich mocno zakrapianych wycieczek do Torunia, młody Jan trafił znowu do kościoła i odnalazł tam na kacu swoje powołanie.J jak jedzenie – ks. Jan był smakoszem. Twierdził, że w „rozmaitych smakach możemy czuć Pana Boga”. Uwielbiał polędwicę wołową w sosie serowym i "kaczuchę z chrupiącą skórką popijana winem rioja". „Ja mam wtedy odloty mistyczne. Jestem przekonany, że Pan Bóg istnieje, skoro dał nam takie możliwości patrzenia na przyrodę, poznawania smaków i doświadczania piękna” – żartował.K jak kapłaństwo – pomysł wstąpienia do zakonu podrzucił mu ksiądz w konfesjonale w Toruniu, kiedy to po suto zakrapianej imprezie, trafił do jednego z tamtejszych kościołów. „Podczas tej spowiedzi ksiądz polecił mi zgłoszenie się do jezuitów w Gdyni. Najpierw to zlekceważyłem, potem to do mnie wracało, aż wreszcie zdecydowałem się na rozmowę w tamtejszym duszpasterstwie powołaniowym” – wspominał. Gdy się tam zgłosił, spotkał się z odmową. Jako powód podano jego zły stan zdrowia i problemy ze wzrokiem. Nie chciał odpuścić. Złożył podanie o przyjęcie do seminarium duchownego w Gdańsku. Usłyszał, że „będzie karykaturą kapłaństwa”. Pomógł znajomy ojca – Maciej Płażyński, który wstawił się za nim u biskupa. W 1996 roku Jan Kaczkowski został przyjęty do seminarium duchownego, ale jego problemy się nie skończyły. Seminarium było czasem upokorzeń, czas po święceniach również. Chciał uczyć w szkole, ale słyszał, że „nie powinien, bo dzieci pouciekają” albo że „będzie ośmieszeniem kapłaństwa”.K jak konflikt – w filmie „Johnny” w reżyserii Daniela Jaroszka, w którym w postać ks. Jana wciela się Dawid Ogrodnik przewija się postać biskupa (w tej roli Feliksa Szajnert), który nie lubi Jana i utrudnia mu budowę hospicjum. W rzeczywistości arcybiskupem, z którym Kaczkowski miał trudną relację był abp Sławoj Głódź. Konflikt ten opisuje Przemysław Wilczyński, autor biografii "Jan Kaczkowski. Życie pod prąd" (2018). Ksiądz Kaczkowski przeżył duchowe załamanie, chciał nawet zrzucić sutannę. Chodziło o wizytę trzech osób w Pucku, która została nasłana przez metropolitę. Chodziło o katolickie gimnazjum, które ks. Kaczkowski chciał założyć z przyjaciółmi (bez konsultacji z abp. Głódziem). Niedługo potem Jan dowiedział się, że choruje na raka. Abp Głódź próbował pozbawić go funkcji szefa hospicjum. Jak wspominał Kaczkowski hierarcha uważał go za dziwaka i narcyza, który promuje się przez swoją chorobę. Ks. Kaczkowski często po tych przejściach powtarzał, że "kocha kapłaństwo, ale nie znoszę klechostwa".O jak onkocelebryta, P jak przykuc i plusz, R jak rakL jak lekcje religii – sam jako dziecko nie miał szczęścia do katechetów. Ze względu na problemy ze wzrokiem nie prowadził zeszytu, dostał jedynkę. Przyznał się do niej rodzicom dopiero, gdy wracał z wakacji. Na religię wrócił, ale dopiero w ósmej klasie podstawówki. Kiedy trafił do Pucka już jako ksiądz, sam zaczął prowadzić lekcje religii. Trafił do tzw. Oksfordu, czyli mieszanki zawodówki i technikum. Przyznawał, że trudno było utrzymać uczniów w ryzach. „Kiedy atmosfera gęstniała, pytałem, czy pamiętają, dlaczego uczę ich religii tak porządnie: >>Bo ja was szanuję. Wszyscy mają was w nosie, uważają was za ogrów, a ja przeprowadzę tę lekcję, choćbyście na głowie stanęli, choćbyście się zesrali<< (…)” – wspominał. Uważał, że uczniowie zachowywali się jak „ogry tylko, dlatego, że nikt na nich nie kapał miłością”.M jak marzenia – Jan marzył o tym, by dokończyć habilitację, wakacjach w ciepłym kraju. Największym jego marzeniem było to, by nie padło hospicjum w Pucku. Zapytany kiedyś, co by zrobił wiedząc, że następnego dnia umrze, powiedział: „Poszedłbym do spowiedzi, przyjąłbym Komunię Świętą, w miarę możliwości odprawił Mszę. A jakby jeszcze wystarczyło siły i czasu, to zjadłbym pyszną, krwistą polędwicę medium red w sosie pieprzowym lub rokforowym i popił butelką dobrego, czerwonego, wytrawnego wina rioja. W tej kolejności”.Czytaj też: Jan Himilsbach w szarą rzeczywistość wprowadza element baśniowyN jak niepełnosprawność – żył z nią od dziecka, ale nigdy nie miał taryfy ulgowej. Jego mama często powtarzała: „co będzie w stanie robić, to zrobi”. Nie chciała by czuł się gorszy a on sam miał sam wysokie wymagania wobec osób niepełnosprawnych i chorych.O jak onkocelebryta – sam sobie wymyślił to określenie. Kiedy stał się medialny i popularny pojawiło się wiele głosów, że ma parcie na sitko, czyli radio, szpaltę, czyli prasę oraz na szkło, czyli telewizję. „Troszeczkę to łechta moją próżność. Ale na takie zarzuty opowiadam, że mam parcie głównie na drewno, na dębowy czy sosnowy garniturek. Staram się swoją onkocelebryckość wykorzystywać użytkowo (…) Mam wrażenie, że to się w jakiejś mierze udaje. Słyszę o ludziach odległych od Kościoła, którzy po medialnym materiale z moim udziałem zadają sobie pytania o wiarę i sens” – mówił.P jak plusz i przykuc – trzy słowa, które wkurzały go w polskim Kościele. „Pluszowi księża” to według niego byli ci, którzy użalali się nad sobą, celibat przeżywali jako potworne wyrzeczenie, a na pierwszym miejscu stawiali własne „ja” i uważali, że ma być fajnie, miło i przyjemnie. Określenie „kucany katolicyzm” ukuł ojciec ks. Kaczkowskiego. „Taki katolik drapie się po klacie, czyli robi znak krzyża; dyga, czyli markuje przyklęknięcie przed Najświętszym Sakramentem, który nazywa opłatkiem; wypina się, czyli podczas podniesienia tak dba o spodnie czy sukienkę, że zamiast uklęknąć na wpół przykucnięty wypina tyłek, co na myśl przywodzi tylko pozycję, w której robi się coś zgoła innego…” – wspominał skojarzenie swojego ojca Ziuka Kaczkowskiego.R jak rak – ks. Jan w 2010 usłyszał, że ma raka nerki. Udało się go wyleczyć. Dwa lata później okazało się, że ma glejaka mózgu. Lekarze dawali mu maksymalnie pół roku życia, potem 14 miesięcy. Przeżył 45 miesięcy i 26 dni. „Usłyszałem i wyczytałem, że mediana przeżycia to właśnie 14 miesięcy, a najdalej opisane przypadki to 32 miesiące. Ja jestem daleko za medianą i zbliżam się do tego drugiego progu. Nie wygląda, żebym miał się zawinąć” – mówił w jednym z wywiadów. Z charakterystyczną dla siebie ironią przepraszał tych, którzy dziwili się, że jeszcze żyje. „Jeśli kogoś zawiodłem, przepraszam. Ostatnią chemię skończyłem w marcu lub kwietniu zeszłego roku i wbrew medycynie ten nowotwór się cofa” – mówił.Ś jak śmierć, V jak vloger, Z jak zbawienieS jak spowiedź – „Na ambonie bądź lwem, czyli bardzo jasno wykładaj naukę Kościoła, ale w konfesjonale bądź barankiem” – mówił. Lubił spowiadać, ale wyznał, że w sakramencie pokuty był wobec wierzących bardzo wymagający. Nie traktował tego jako rytuału z magicznymi formułkami. Uważał, że dobry spowiednik przede wszystkim musi umieć słuchać „nie tylko tego, co jest mówione wprost, ale zwłaszcza tego, co jest mówione między wierszami”. Pytał, bo chciał lepiej poznać istotę problemu. Tłumaczył, że choć ksiądz jest związany tajemnicą spowiedzi, może pokierować nią tak, by zdjąć winę z dziecka, które jest ofiarą molestowania lub uświadomić komuś, że jest ofiarą jakiejś relacji, zasugerować, gdzie zwrócić się o pomoc.Ś jak śmierć – „Własnej śmierci nie da się schrzanić, nie zdarzyło się, żeby ktoś umarł nieskutecznie, ale da się schrzanić wszytko to, co jest wokół śmierci” – mówił. Uważał też, że łatwiej odchodzi się tym, którzy się kochali, tym, którzy walczyli o relacje, nawet jeśli były one trudne. Namawiał podopiecznych swojego hospicjum oraz ich rodziny, aby na ostatniej prostej wybaczyli sobie wszystko, pogodzili się, powiedzieli, że się kochają, wyspowiadali się i pojednali z Bogiem. Ogromnie ważne było dla niego to, by bliscy pozwolili choremu odejść. „Tak dzieje się bardzo często. Konający nie może umrzeć, bo bliscy mu nie pozwalają. Boją się, że jak pozwolą, będą mieli go na sumieniu. I cierpią wszyscy” – tłumaczył w jednym z reportaży.T jak tradycjonalista – choć uważany był za postępowego i nowoczesnego a nawet idącego pod prąd, był tradycjonalistą. Lubił tradycyjne katolickie modlitwy i wieczorny rachunek sumienia. „Czasem jadę samochodem i drę koparę >>Święty Boże, Święty Mocny…<<. Niektórzy na światłach dłubią w nosie, malują się, a ja śpiewam” – opowiadał.U jak uśmiech – ks. Jan miał ogromne poczucie humoru. Uśmiech był jego znakiem rozpoznawczym. „Choroby, nawet śmiertelnej, nie można przez cały czas traktować ze śmiertelną powagą, bo już samo to by nas zabiło. Podobnie jak w innych życiowych trudnościach ratuje nas tu poczucie humoru, autoironia i dystans do siebie” – mówił. Pewnego wieczoru rodzice pomagali mu ułożyć się na łóżku. Ojciec zakomenderował: „Przekręć się”. Rozbawiony Jan zapytał: „Naprawdę, tato? Daj mi jeszcze szansę!”.V jak vloger – można śmiało powiedzieć, że ks. Jan był jednym z pierwszym księży w sieci. Swoje filmy publikował na portalu Boska TV. Pojawiał się w nich w masce Batmana, zjadał swoją ulubioną polędwicę wołową, prasował, tańczył ze swoim bratem m.in. roztrząsał, co wypada, a czego nie wypada robić księdzu, tłumaczył, czym jest prawdziwy Adwent, przyjmowanie Komunii Świętej, czy modlitwa.W jak wspomnienie – kiedy w hospicjum w Pucku ktoś umiera w jego intencji przez całą kolejną dobę pali się świeca. Zapala ją pracownik hospicjum lub wolontariusz, którzy byli obecni przy śmierci naszego podopiecznego. Ten zwyczaj wprowadził ks. Jan.Z jak zbawienie – ks. Jan uważał, że nie przychodzi z automatu. „Zakonnica może się potępić, bo przez 40 lat nienawidziła koleżanki z celi obok. A menel może się zbawić, bo w ostatniej chwili swojego życia powie Jezu - wybacz mi. Przyzwoitość polega na tym, że trzeba robić więcej. To, że kochasz swoje dzieci, że ich nie bijesz, nie krzywdzisz - to żadna zasługa, to wychodzenie na zero. Zadaj pytanie sobie - co zrobię więcej? Ja już nie mam czasu, więc żyję na pełnej petardzie, chcę każdego dnia robić więcej” – mówił w jednej z rozmów. Wyznał, że modlił się za Wojciecha Jaruzelskiego oraz Czesława Kiszczaka, a został mu jeszcze Jerzy Urban (zmarł 6 lat po śmierci Kaczkowskiego – przyp. red.). „Wszystkim życzę zbawienia, łącznie z sobą - nie byłbym katolickim kapłanem, gdybym myślał inaczej” – powiedział.Ż jak życzenie i życie – ostatnim życzeniem ks. Kaczkowskiego było to, aby zobaczyć wiosnę. „Jeśli mój czas choroby właśnie dobija do czasu długiego przeżycia, to będę dziękował Niebiosom, jeśli przeżyję rok 2015 w dobrej kondycji. Jeżeli zlitowałaby się nade mną Opatrzność i dorzuciła mi jeszcze pół roku, tak żebym zobaczył wiosnę 2016 roku, to będę megaszczęśliwy”. Zmarł w drugi dzień świąt 28 marca 2016 roku. „Jeśli Pan Bóg przyjmie mnie do siebie, obiecuję, że na tyle, na ile mi pozwoli, bo to też nie jest takie oczywiste, będę próbował być blisko was” – wyznał. Jednym z najczęściej powtarzanych cytatów z ks. Jana jest ten: „Zamiast ciągle na coś czekać – zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później, niż ci się wydaje”.***Cytaty pochodzą z książek „Życie na pełnej petardzie" autorstwa ks. Kaczkowskiego i P. Żyłki, „Grunt pod nogami" ks. Kaczkowskiego i „Zamiast czekać, zacznij żyć” ks. Kaczkowskiego.