Robimy zakupy, ale za wolno. Nie niedopatrzenia, lecz gwałtowny wzrost potrzeb jest największym problemem Polski jeśli chodzi o zapasy i zakup amunicji. Zdaniem specjalistów konflikt w Ukrainie sprawił, że musimy zacząć inaczej niż dotąd liczyć, ile amunicji potrzebuje Polska na wypadek konfliktu. Te nowe obliczenia nie napawają optymizmem, bo wniosek jest jeden: nasz zapasy są za małe. Głośnym echem odbiła się marcowa wypowiedź szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego o tym, że nasze wojsko ma zapas amunicji wystarczający na pięć dni obrony. Gen. Dariusz Łukowski wyjaśnił, że w przypadku niektórych typów sprzętu bojowego, zwłaszcza starego, poradzieckiego, do którego amunicja nie już produkowana, nie jest to – niestety – przesada.Wojskowy przypomniał, że obecnie wyposażenie polskiej armii, zwłaszcza jeśli chodzi o artylerię, ulega bardzo szybkiej transformacji. Przykładem jest zakup ok. 700 nowych armatohaubic Krab oraz południowokoreańskich K9, a także szybkie wycofywanie poradzieckiego sprzętu, jak samobieżna haubica 2S1 Goździk.Obliczenia na nowo– W niektórych typach sprzętu po prostu nie produkujemy amunicji, ale wycofujemy go, m.in. poprzez przekazywanie stronie ukraińskiej – przyznał gen. Łukowski. Jak jednak zaznaczył, „zupełnie inna sytuacja jest w przypadku wprowadzania nowej techniki do sił zbrojnych”. Szef BBN zwrócił uwagę, że to właśnie pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę i jej przebieg pokazały Polsce, jak również innym państwom NATO, że zużycie amunicji artyleryjskiej w trakcie działań wojennych jest dużo wyższe, niż zakładano.– Trzeba od nowa podejść do sposobu kalkulacji tego tzw. normatywu. (...) On się nie zmienił, tylko obecnie wszyscy się zastanawiają, czy był właściwie liczony – czy np. szacunki, że dany zapas amunicji wystarczyłby nam na miesiąc lub dłużej, sprawdziłyby się w kontekście wojny jak w Ukrainie – tłumaczył gen. Łukowski.Podstawowy kaliber 155 mmJak mówił, obecnie największym wyzwaniem jest zaopatrzenie Wojska Polskiego w odpowiednie zapasy amunicji artyleryjskiej kalibru 155 mm, czyli standardowego dla artylerii państw Sojuszu. Gen. Łukowski przyznał, że amunicja standardowego natowskiego kalibru pojawiła się w Wojsku Polskim dopiero kilka lat temu, gdy na wyposażenie wojska weszły pierwsze armatohaubice Krab, podczas gdy starsze typy sprzętu używały jeszcze przestarzałej amunicji poradzieckiego kalibru 152 mm.CZYTAJ TEŻ: „Największy podatnik”. Banki gotowe na finansowanie obronności– Wprowadzenie Krabów czy armatohaubic K9 wprowadza zupełnie nową dynamikę; to zupełnie nowy kaliber. Rozbudowujemy naszą artylerię w dużym tempie – i to jest problem, bo nie jesteśmy zadowoleni z tempa, w jakim są budowane do tego zdolności amunicyjne w przemyśle – podkreślił szef BBN.Zapasy to nie wszystko. Potrzebujemy też produkcjiMON podpisał już wiele kontraktów na dostawy amunicji i są one realizowane. – Musimy zbudować potencjał w tym zakresie, ale nie możemy go opierać wyłącznie na zagranicy; ten system musi być dualny – trzeba mieć zapasy i mieć zdolności produkcyjne – podkreślił szef BBN.– Musimy też nauczyć się, jak to odpowiednio przeliczać – dzisiaj to, co ocenialiśmy, że wystarczy na 30-40 dni, może się okazać, że wystarczy na 10-20 – mówił, podkreślając, że do takich wniosków dochodzą też siły zbrojne i władze państw sojuszniczych, w tym m.in. brytyjskie czy niemieckie.Generał dodał, że „nie mówimy o tym, że zostały popełnione błędy czy niedopatrzenia, tylko o tym, że dokonujemy gigantycznej transformacji i nasze potrzeby gwałtownie rosną. Pytanie, dlaczego nasz przemysł tak powoli na te potrzeby reaguje”. Nasze potrzeby to nie tylko nowa amunicja artyleryjska, ale także np. czołgowa kalibru 120 mm, której używają – oprócz obecnych już kilkanaście lat Leopardów 2 – nowe w Wojsku Polskim czołgi K2 oraz Abrams.Ukraina otworzyła wszystkim oczyPod koniec 2023 roku resort obrony zawarł umowę z Polską Grupą Zbrojeniową na dostawę 300 tys. sztuk amunicji 155 mm. – Te dostawy trwają, a kontrakt ma być zrealizowany do 2029 roku. (...) Potrzebujemy silnego wsparcia ze strony przemysłu, ale cały czas jesteśmy niezadowoleni z tego tempa dostaw. Szansą na przyspieszenie tego procesu jest przygotowywana z inicjatywy MON specustawa pozwalająca na skrócenie procesów inwestycyjnych krytycznych dla bezpieczeństwa i obronności – stwierdził szef BBN.– Turcja i Korea Południowa co najmniej od dwóch lat są obecne w Polsce, i proponują różnego rodzaju rozwiązania do produkcji amunicji; do tej pory nie słyszałem, żeby jakaś umowa została podpisana, mimo że wszyscy mówimy o tym, jak ważna jest produkcja amunicji – zauważył. Jak dodał, „rozumie irytację” ze strony resortu obrony narodowej. – Irytacja jest, że ten proces tak powoli postępuje. Co z tego, że będziemy mieli tysiące haubic, tysiące czołgów, jeśli przemysł nie będzie nadążał z produkcją zapasów. A Ukraina otworzyła wszystkim państwom natowskim oczy na to, jak intensywnie amunicja jest zużywana na polu walki – podkreślił generał.Jest duża rotacja, nie ma strategiiSzef BBN odniósł się też do rezygnacji prezesa PGZ Krzysztofa Trofiniaka w minioną środę.– Nie znam konkretnych przyczyn rezygnacji w tym przypadku, ale średnia trwałość prezesów w tej instytucji to rok, półtora. Może jest to głęboko już zakorzenione w DNA tej struktury, że stanowi to problem mentalny, który dotyka tych, którzy przychodzą na to stanowisko i nie pozwala im wdrażać odpowiednich strategii rozwojowych – stwierdził. Zdaniem generała przy takiej rotacji prezesów wdrożenie jakiejkolwiek skutecznej strategii jest właściwie niemożliwe. – Na pewno trzeba coś z tym zrobić – dodał, podkreślając, że obecnie państwowy przemysł zbrojeniowy w niewystarczająco odpowiada na potrzeby Wojska Polskiego, zarówno jeśli chodzi o zdolności produkcyjne, jak i autonomię, czyli możliwości wytwarzania możliwie szerokiej gamy sprzętu i komponentów w oparciu wyłącznie o krajowe technologie.CZYTAJ TEŻ: Europa się zbroi, Kreml ma pretensje. „Rosja nie wygra wyścigu zbrojeń”