Wdowa po Giennadiju Karpence wraca do wydarzeń z 1999 r. 26 lat temu zmarł popularny białoruski opozycjonista Giennadij Karpenko. Zgon nastąpił nagle, 6 kwietnia 1999 roku, choć 49-letni wówczas polityk nie cierpiał na żadne choroby. Po jego śmierci pojawiło się wiele dowodów na to, że został otruty, co czyni go pierwszą ofiarą reżimu Łukaszenki. Wdowa po nim, Ludmiła Karpenko, w wywiadzie dla Biełsatu mówi, że po śmierci męża była nakłaniana do popełnienia samobójstwa. Ludmiła Karpenko przyznaje, że dziś na Białorusi niewielu pamięta o jej mężu. Nie dziwi się jednak – pod rządami Alaksandra Łukaszenki wychowało się już całe pokolenie, które nie zna opozycjonistów z pierwszych lat autorytarnego reżimu. – Gdyby Unia Europejska zwróciła na to uwagę, być może nałożono by jakieś sankcje, a przynajmniej gwarantowałoby to wszczęcie postępowania karnego. Tego nie zrobiono, w związku z czym reżim miał wolną rękę, mógł posuwać się coraz dalej. Oto powód, dla którego po Giennadiju ginęły kolejne osoby, a represje postępowały w 2010 i 2020 – uważa wdowa po polityku. Kim był Giennadij Karpenko? Giennadij Karpenko z zawodu był naukowcem, członkiem białoruskiej Narodowej Akademii Nauk, ale też jednym z liderów zakazanej dziś liberalnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. W 1996 roku został liderem bloku idącego do wyborów w celu odsunięcia Łukaszenki od władzy, jednak inicjatywa nie zmobilizowała Białorusinów. Dwa lata później stanął na czele gabinetu cieni i powszechnie uważany był za lidera białoruskiej opozycji i głównego kandydata w nadchodzących wyborach prezydenckich. Zabójstwo rywala Łukaszenki i seria tajemniczych zaginięć 31 marca 1999 roku został przewieziony do szpitala w Mińsku z krwotokiem mózgu, gdzie przeszedł operację. Przytomności nigdy nie odzyskał. Zmarł 6 kwietnia. Po jego śmierci porwano jednego z jego najbliższych współpracowników, Jurija Zacharankę. Niedługo później podobny los spotkał innego zaufanego człowieka Karpenki Viktara Hanchara. – Mój mąż tak naprawdę nie cierpiał na nic szczególnego, w wieku 49 lat nadal był młodym mężczyzną. To rzeczywiście był prawdziwy przeciwnik: przywódca, którego popierali zarówno ludzie, jak i inne partie w kraju. Władze reżimowe też to kalkulowały – wspomina w rozmowie z Biełsatem jego żona. Zobacz także: Zaginięcie białoruskiej opozycjonistki. Są nowe ustaleniaŻonę nakłaniano do samobójstwa. „Powinnaś go odwiedzić” Ludmiła Karpenko przyznaje, że po śmierci męża pojawiło się wiele poszlak wskazujących na to, że został otruty, choć nadal wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. – Mam wiele pytań zarówno do Tamary Winnikowej, jak i Ludmiły Osinskiej. Uważa się, że to ona była dziennikarką, która widziała go w ostatnim dniu i w obecności której wszystko to się wydarzyło. Nic dziwnego, że przez półtora roku bała się spotkać ze mną; potem powiedziała kilka naprawdę dziwnych rzeczy – mówi. To właśnie wspomniana dziennikarka miała później nakłaniać wdowę po polityku do odebrania sobie życia. – Kiedyś mnie zapytała: „Czy śnisz o swoim mężu?” Odpowiedziałam: „Tak, śnię”. „Widzisz, to znaczy, że tęskni za tobą i musisz zdecydować – może ty też powinnaś go odwiedzić”. Mówiła takie dziwne rzeczy, że nawet zaczęłam się jej bać – dodaje Ludmiła Karpenko. „Wiedział, że te wybory nie będą demokratyczne” Przyznaje też, że jej mąż miał wiele wątpliwości co do ewentualnego startu w wyborach prezydenckich. Tym bardziej że wśród opozycji krążył pomysł, by przeprowadzić alternatywne wybory w 1999 roku, choć kadencja Alaksandra Łukaszenki kończyła się w 2001. – Dużo rozmyślał, nie spał nocami, konsultował, ale zrozumiał, że przede wszystkim te wybory nie odbędą się normalnie, demokratycznie. Po drugie, zrozumiał, że opozycja straci zasoby i siły, a ludzie będą z tego powodu cierpieć – podsumowuje żona zmarłego opozycjonisty. Zobacz także: Łukaszenka mówi Białorusinom, że nie będzie prezydentem. „Nie jestem wieczny”