Mowa nawet o 150 mln złotych. Upadek internetowego kantoru Cinkciarz.pl, tysiące poszkodowanych klientów i miliony złotych, które zniknęły razem z właścicielem. Dziennikarze „Raportu specjalnego” po wielotygodniowym śledztwie dotarli do Marcina P. i rozmawiali z ludźmi, którzy znają tajemnice dawnych sukcesów i obecnych kłopotów firmy. Czy jest szansa, że klienci kantoru odzyskają swoje pieniądze? Mowa nawet o 150 milionach złotych i tysiącach klientów. Cinkciarz.pl to popularna platforma zajmująca się wymianą walut. Serwis cieszył się popularnością dzięki łatwej obsłudze i szybkości transakcji. Cinkciarz był jednym z liderów branży wymiany walut w Polsce. CZYTAJ TAKŻE: „Oszustwo na wielką skalę”. Klienci Cinkciarza odzyskają pieniądze?Początki CinkciarzaPrace nad portalem rozpoczęły się w 2006 roku . Pomysłodawcą był 26-letni wówczas Marcin P. Cztery lata później założona przez niego i jego żonę firma udostępniła internautom innowacyjny serwis. Cinkciarz miał być alternatywą dla tradycyjnej wymiany walut w bankach czy kantorach stacjonarnych. Przez 14 lat Cinkciarz zgromadził milion klientów, którzy za jego pośrednictwem wymienili miliardy złotych. ZOBACZ TAKŻE: Rekordowe kwoty pozwów. Cinkciarz.pl zapowiada walkę z bankamiPierwsze opóźnieniaPierwsze telefony osób zaniepokojonych pojawiły się w sierpniu 2024 roku. Niepokój klientów wiązał się z brakiem wpłat , które dokonali, ale z reguły na samym początku te wpłaty po jakimś czasie były jednak realizowane. Prawdziwe problemy pojawiły się na początku października. W najnowszym odcinku „Raportu Specjalnego” dziennikarze dotarli do osób, które padły ofiarami Cinkciarza. Poszkodowanych może być nawet ok. 40 tysięcy. Pod koniec 2024 roku poznańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie działalności internetowego kantoru. Nieoficjalnie wiadomo, że klienci mogli zostać poszkodowani nawet na kwotę 150 mln złotych, a na kontach Cinkciarza zabezpieczono tylko kilka procent tej kwoty i urządzenia, na których rzekomo znajdują się bitcoiny o wartości 200 mln złotych. „Ja się nie czuję kur** złodziejem”Dziennikarze zdecydowali się na prowokację przy pomocy jednego z poszkodowanych, który zadzwonił do właściciela firmy Marcina P.. Oto zapis rozmowy:Poszkodowany: Dzwonię z takim pytaniem. Kiedy mogę się spodziewać zwrotu moich pieniążków?Marcin P.: Może pan dzwonić do prokuratury i się pytać. Poszkodowany: Proszę pana, ale to pan mi zabrał pieniądze, a nie ja.Marcin P.: Proszę pana, ja panu nic nie zabrałem.Poszkodowany: Ja panu wpłaciłem, a pan mi nie wypłacił, w momencie, kiedy konta były zablokowane.Marcin P.: Nie ja tylko firma, to jest po pierwsze. Poszkodowany: Aha, nie pan tylko firma, a pan jest kim w tej firmie?Marcin P.: Ja jestem właścicielem firmyPoszkodowany: No więc dochodzimy do sedna sprawy, tak?Marcin P.: Ja straciłem jakieś dwa miliardy dolarów. Teraz skupiam się na tym, żeby dojść tej sprawiedliwości, która się kur... w Polsce wydarzyła. Piętnaście lat robiłem w tej firmie i tak się stało, jak się stało i będę doprowadzał do tego, że winne osoby pójdą do więzienia kur...za to. Ja się nie czuję kur...ani złodziejem, ani oszustem, rozumie pan? To jest, wie pan, koniec mojej konwersacji, bo ona do niczego nie doprowadzi w tym momencie, tak? Ja mam tutaj prawników na głowie i walczę o to, żeby tutaj wygrać coś z tym państwem chorym. Kłaniam się. Do widzenia