Ćwierć wieku u władzy. Mija 25 lat, odkąd Władimir Putin wygrał wybory prezydenckie w Rosji. Ostatnie, które miały cokolwiek wspólnego z demokracją. Miał wpaść „na chwilę”. Wszystko wskazuje na to, że zostanie na Kremlu dopóki śmierć go nie rozłączy. – Po raz ostatni zwracam się do was jako prezydent Rosji. Podjąłem decyzję. Trudną decyzję. Dziś, w ostatni dzień tego stulecia, rezygnuję. Proszę was o przebaczenie.Jelcyn przepraszał za to, że przemiana z „szarej, totalitarnej przeszłości” w „świetlistą, bogatą, cywilizowaną przyszłość” nie poszła tak gładko, jak myślał. Niewielu łudziło się jednak, że miał na to jakikolwiek wpływ. Od lat przegrywał z alkoholem. Regularnie kompromitował kraj na arenie międzynarodowej. Potykał się, zasypiał na siedząco. W 1994 roku, w Berlinie, po kilku głębszych przejął batutę od dyrygenta i „dowodził” niemiecką orkiestrą. Chwilę później śpiewał „Kalinkę” z dziecięcym chórem. Takich historii było więcej. Jeszcze więcej: opowieści o utracie kontroli nad państwem, nieformalnie zarządzanym przez doradców, zięciów, oligarchów i urzędników. Prasa nazywała ich „Rodziną”. To oni pociągali za sznurki. Schorowany, czerwony z przepicia prezydent był w tym układzie tylko marionetką.Czytaj też: Rosja złamała podpisaną umowę. Wysłannik Trumpa próbuje ją wybieliPrzez wojnę na tronGdy w trakcie sylwestrowego orędzia Jelcyn oddawał władzę, jasne było, że nie może jej przekazać nikomu z ambicjami. Jewgienij Primakow, były minister spraw zagranicznych, później premier, miał spore doświadczenie, ale nie gwarantował lojalności. Jurij Łużkow, burmistrz Moskwy, też był zbyt niezależny. „Rodzina” ani na jednego, ani na drugiego by nie pozwoliła.Zresztą, mieli już „gotowego” figuranta. Kogoś bez własnego zaplecza, bez wielkich politycznych ambicji, bez charyzmy i przebojowości. Idealnego kandydata. W sierpniu 1999 roku, szerzej nieznany Władimir Putin, technokrata z Petersburga, były szef FSB, został znienacka mianowany premierem (czwartym w ciągu półtora roku). Miał zagwarantować „Rodzinie” nietykalność i nie sprawiać problemów. Przynajmniej do czasu, aż nie pojawi się ktoś lepszy.Serca rodaków zdobył szybko. Gdy krajem wstrząsnęła seria zamachów bombowych, a w Moskwie, Wołgodońsku i Bujnaksku zginęły setki niewinnych osób, wygłosił krótkie, lecz treściwe oświadczenie: „Będziemy ścigać terrorystów wszędzie. Jeśli będą na lotnisku, to na lotnisku. A jeśli znajdziemy ich w toalecie, to, wybaczcie państwo, utopimy ich w wychodku. I to tyle, sprawa zamknięta”. Niedługo później, przy akompaniamencie braw dziesiątek milionów Rosjan, wybuchła krwawa wojna w Czeczenii. Wojna, którą najpewniej… sprowokował sam Putin. W Riazaniu, mniej więcej w tym samym czasie, przyłapano trzech mężczyzn zakładających ładunki wybuchowe w piwnicy. Okazali się funkcjonariuszami FSB. Oficjalnie mówili o „ćwiczeniach”, ale zbiegów okoliczności było zbyt wiele. Anna Politkowska, dziennikarka, po długim śledztwie nie miała wątpliwości, że to rosyjskie specsłużby poświęciły życie ponad trzystu osób, by wzmocnić mandat potencjalnego następcy Jelcyna. W 2006 roku znaleziono ją martwą w centrum Moskwy. Została zastrzelona.Czytaj też: Europa się zbroi, Kreml ma pretensje. „Rosja nie wygra wyścigu zbrojeń”„Dziękuję prezydentowi Rosji, Borysowi Nikołajewiczowi Jelcynowi, za przekazanie mi steru państwa. [...] Gwarantuję, że będę działał zgodnie z konstytucją, że będę bronił wolności słowa, prawa własności i praw obywatelskich.”Przemówienie Putina, chwilę po nieoficjalnym przejęciu władzy, było chłodne, stonowane, niemal mechaniczne.Tak też wyglądały pierwsze miesiące jego prezydentury. Unikał wystąpień. Spotykał się z głowami służb, ministrami, członkami Rady Bezpieczeństwa. Wolał działać „na zapleczu”. Raz na jakiś czas, z inicjatywy najbliższego otoczenia, próbowano ocieplać wizerunek prezydenta: filmowano „niespodziewaną” wizytę u dalszej rodziny czy spotkanie ze schorowanym Jelcynem. Nie musiał się specjalnie starać. Całą robotę wykonywano za niego. Datę przedterminowych wyborów prezydenckich ogłoszono bardzo szybko. Kampanii nie było. Jako urzędujący lider, Putin niemal codziennie pojawiał się w mediach. Przemawiał w mundurze, odwiedzał wojsko, zapowiadał kontynuację wojny w Czeczenii i „pełne wyzwolenie” Groznego. Nie organizowano debat. Najgroźniejszy rywal, Giennadij Żuganow, nie miał najmniejszych szans: aparat państwowy skompromitował go już cztery lata wcześniej, gdy próbował odebrać władzę z rąk Jelcyna. Głosowali na niego starsi, z małych miasteczek i wsi, tęskniący za komuną. Niecałe 30 procent. 26 marca 2000 roku, ćwierć wieku temu, Putin oficjalnie, w demokratycznych wyborach, został wybrany prezydentem Rosji.Czytaj też: Rosja się wyludnia Putina, z uporem maniaka, przedstawiano w mediach jako silnego, męskiego, stonowanego, ale i stanowczego. Uznano, że po latach z Jelcynem, właśnie tego potrzebują Rosjanie. Odbudowy narodowej dumy. Silnego lidera. Inny pomysł na wizerunek prezydenta miała niezależna NTV. W stacji, będącej częścią imperium medialnego oligarchy Władimira Gusinskiego, furorę robił program satyryczny „Kukły”. Śmiano się tam z Jelcyna, Łużkowa, innych oligarchów, często nawet duchownych. W 2000 roku do kolekcji dołączył nowy bohater: przerażający Władimir. Prezydent, jak wieść niesie, obraził się za odcinek pt. „Zacheuszek, Cynobrem zwany”, w którym wróżka czaruje brzydkiego krasnoluda (Putina) tak, że ludzie przestają widzieć jego brzydotę. Pod koniec poznają jednak prawdę i śmieją się z aparycji bohatera.Niedługo potem na NTV przeprowadzono nalot. Gusinskiego aresztowano pod pretekstem „nadużyć finansowych” – to pierwszy przypadek publicznego upokorzenia oligarchy. Nie ostatni. Trafił do aresztu i wyszedł z niego dopiero wtedy, gdy obiecał sprzedać swoje konsorcjum Gazpromowi. 14 kwietnia 2001 roku, o świcie, do siedziby stacji wkroczył nowy zarząd. Redaktorzy i prezenterzy zostali wyrzuceni. Programy prowadzone przez zespół m.in. Jewgienija Kisielowa przestały istnieć. Zastąpili ich lojalni, państwowi dziennikarze. NTV, w dotychczasowej formie, zniknęło.Rosjanie nie protestowali. Dla większości z nich to była „wojna oligarchów”. Nieistotne potyczki. Putin wciąż cieszył się dobrą sławą. „Jeśli za coś się zabiera, to pewnie chce zrobić porządek. Chroni interes publiczny” – mówiono.Wódz na zawszeW czerwcu 2000 roku Putin wygłosił pierwsze przemówienie po oficjalnej nominacji. Obiecał „silne państwo”, walkę z korupcją i odbudowę instytucji. Śmiał się rodakom w twarz, zapewniając stanie na straży wolności słowa i swobód obywatelskich.A potem zabrał się do roboty.Zaczął od wojny z gubernatorami. W latach 90. rosyjskie regiony były w dużej mierze autonomiczne, a ich liderzy często ignorowali decyzje Kremla. Putin postanowił to zmienić. Zlikwidował bezpośrednie wybory gubernatorów, a ich miejsce zajęli „pełnomocni przedstawiciele prezydenta”. Wprowadzono nowy podział administracyjny kraju na okręgi federalne – każdy pod nadzorem kremlowskiego urzędnika. W praktyce, regiony przestały być partnerami. Zostały podporządkowane.Tę samą logikę zastosowano w odniesieniu do parlamentu. Duma Państwowa, dotąd kapryśna i w części niezależna, została szybko zdominowana przez partię Jedna Rosja, wspieraną przez Kreml. Posłowie głosowali tak, jak mieli głosować. Sądy przestały być niezawisłe. Drugim priorytetem Putina stała się rozprawa z oligarchami. Wbrew obiegowej opinii, nie miał nic przeciwko bogactwu. Nie chciał jednak, by ktokolwiek niezależny od Kremla miał w Rosji na cokolwiek wpływ. Putin postanowił ich podporządkować. Każdemu zaproponował układ: zostajecie bogaci, ale nie mieszacie się do polityki. Bieriezowski nie przyjął warunków – uciekł do Londynu. Gusinski trafił do aresztu. Najgłośniejszym przypadkiem – i „przykładem” dla innych – był Michaił Chodorkowski. Właściciel koncernu Jukos, najbogatszy człowiek w Rosji, który odważył się finansować opozycję, otwarcie mówił o korupcji i lansował się na zachodniego, niezależnego biznesmena. W 2003 roku został aresztowany na lotnisku w Nowosybirsku. Zarzuty: unikanie podatków i oszustwa. Po pokazowym procesie, jego firmę rozbito i rozdzielono między najbardziej lojalnych Kremlowi. Niezależne media znikały jedno po drugim. W prasie, radiu i telewizji pokazywano tylko jeden obraz Rosji. Nic dziwnego, że wybory w 2004 roku Władimir Putin wygrał w cuglach. Tylko naiwni łudzili się, że mogłoby być inaczej. Dziś naiwnych już coraz mniej. A „niepozorny technokrata” trzęsie nie tylko Moskwą, ale i całym światem. Czytaj też: Trump otwiera oczy na grę Putina. „Rosja może się ociągać”