Co jadł dyktator? Co jadał Józef Stalin i jak wyglądały szaszłyki po bolszewicku? Rosjanie upodobali sobie szampury, na które można nadziać mięso, ale także mogą być narzędziem zbrodni... Odwiedził nas Ormianin. Wschód to karta dań obowiązkowych i po toastach przyszła kolej na szaszłyki. „Macie szampury?” – zapytał gość, ryjąc w ogródku mangałę. Nie mieliśmy, ale traf chciał, że nieopodal była kuźnia artystyczna. „Szampury... – mruknął kowal – sprzedałem jakiemuś Gruzinowi”.Menu zbrodniarzaGruzin, który nie je szaszłyków? Osoby zasiadające do stołu ze Stalinem – a było ich nie mało – potwierdzają, że preferował kuchnię rosyjską. Dodać należy, w wersji stołówkowej, choć w tym przypadku były to potrawy zwyczajne-niezwyczajne. Barszcz, zupa szczi albo ucha koniecznie z chlebem, na drugie kasza z gotowanym mięsem lub ziemniaki z kotletem. Do tego woda mineralna i wytrawne wino; na stole zawsze było dużo innego alkoholu, wódek, koniaków, Stalin zachęcał do picia, nawet by tak rzec stręczył, ale sam ograniczał się do kieliszka, góra dwóch. Posiłek zimą wieńczył kisiel, a latem owoce. I tak w koło Macieju, choć lepiej pasowałoby powiedzenie Szczy da kasza – piszcza nasza, czyli Szczy i kasza – pożywienie nasze. Rzecz jasna jadłodajnia pracowała na najlepszych produktach.Czytaj też: Katarzyna Kasia: Kwiatki kolorowe, ale czasem kłująW latach 30. codzienne menu Stalina szykowała prosta kobieta z ludu, a w czasie wojny żołnierz. Madame Stalin nie gotowała i jakiś kucharz był u nich zawsze, nawet w czasach zsyłki, gdy przyszły wódz imperium był tylko Iosifem Wissarionowiczem Dżugaszwilim. Ospowaty Józek, bo tak zwano go nad Jenisejem, kategorycznie wzbraniał się przed wszelkimi pracami kuchennymi. Nie gotował, nie sprzątał, ba, nie zmywał po sobie, zostawiając brudne naczynia Swierdłowowi i Kamieniewowi, z którymi dzielił izbę. A wracając do jadłospisu, oczywiście na konferencji w Jałcie obiad był iście carski, inne spotkania dyplomatyczne – menu europejskie wzbogacone o kawiory, a na letnisku w Soczi zdarzały się dania kaukaskie, ale zawsze podstawą była kuchnia rosyjska, a niezłomną zasadą – jeść w towarzystwie i w żadnym wypadku samemu nie kucharzyć. A przynajmniej taki obraz wyłania się z książek, poświęconych Stalinowi, nomen omen, od kuchni. I nigdzie nie ma mowy o szaszłykach. Czyżby więc wódz Związku Radzieckiego nie gustował w pieczonej nad żywym ogniem nabitej na szampury jagnięcinie? Czy naprawdę żaden atawizm nie łechtał jego gruzińskiego podniebienia?Szaszłyki po bolszewickuRadziecki człowiek uwielbiał szaszłyki, które były dlań czymś więcej niż potrawą. Nie od razu jednak trafiły one do Rosji, gdzie jak w Polsce, głównym sposobem pieczenia był rożen. Dopiero kontakty – najczęściej wojenne – z astrachańskimi i krymskimi kozakami zaowocowały nowym sposobem przygotowywania mięsa. Przy czym same szaszłyki są charakterystyczne dla wielu narodów, głównie zamieszkujących Środkową Azję i Kaukaz; w Gruzji zajadał się nimi Aleksander Dumas, po czym rozpropagował je w Paryżu.W Rosji tuż przed pierwszą wojną światową etos szaszłyków zyskał głębię ideową. Bolszewicy, knujący i inwigilowani zarazem, uznali, że organizowanie wspólnego gotowania w plenerze będzie dobrym pretekstem do spisków, tym bardziej że można było połączyć pichcenie z obchodami święta pracy. Szaszłyki nadawały się do tego idealnie. Aby je przyrządzić należało wybrać ustronne miejsce, zbudować palenisko i w końcu upiec przygotowane mięso. Działania czasochłonne, ale niezbyt angażujące, w swojej istocie oczywiste alibi dla spotykających się konspiratorów. Jednak z niewiadomych przyczyn rewolucja, która niebawem rozlała się po całym kraju, porzuciła szaszłyki, nie czyniąc z nich ulubionej potrawy nowych władz. Za to zwykły radziecki człowiek obdarzył je atencją. Pokochały też budki gastronomiczne od Odessy po Soczi.Szaszłyki à la soviétiqueCóż to zatem za potrawa w radzieckiej wersji? Aby przygotować szaszłyki à la soviétique potrzebny jest co najmniej jeden mężczyzna, mięso, marynata, szampury, mangał. Co prawda w czasach permanentnego braku oprócz obywatela, zazwyczaj głowy rodziny, reszta mogła być niedostępna w sklepach i należało zdobyć ją samemu. Jagnięcinę, stosowaną najczęściej na Kaukazie, zastępowano wieprzowiną, którą można było nabyć na rynku od handlarzy. Kilogram karkówki w latach 70. XX w. kosztował średnio 3 ruble. W oficjalnym obiegu obowiązywała stała cena 2 ruble 20 kopiejek, choć w państwowej jatce trudniej było na nie natrafić, a i jakość mogła być wątpliwa. W czasach, gdy średnie miesięczne wynagrodzenie w Związku Radzieckim wynosiło 150 rubli, był to spory wydatek. Poza tym potrzebny był mangał, czyli oryginalny grill, przypominający jako żywo stół do gry w piłkarzyki. Może i dało się go kupić, ale najczęściej wykonywano go samodzielnie w garażu, ewentualnie, jak większość obywateli, sięgano po erzac. Należało wykopać niewielki prostokątny dołek w ziemi i obstawić go cegłami, wszystko. Ważniejsze były szampury. Słowo trafiło do języków wschodnich Słowian z ormiańskiego albo gruzińskiego, a tam z języka syryjskiego, gdzie oznacza ‘pikę’, choć szampurze bliżej do szpady, albo cienkiego, długiego na maksimum metr noża. Zaostrzona na jednym końcu, na drugim zaopatrzona w uchwyt, często z drewnianą rączką. Powinna być ze stali nierdzewnej, wykutej tak, aby nadziane mięso nie spadło, a sok równomiernie spływał. Ma być też sprężysta, ale i twarda, by sporo utrzymać. Produkowały je radzieckie zakłady, oznaczając gostem „nierż”, czyli nierdzewne, ale też obywatele wykonywali samodzielnie. Niektórzy wykorzystywali zamiast szampurów metalową półeczkę, wymontowywaną z lodówki jako swoistą grillową kratkę, choć na nią nie dało się potrawy nadziać. Ale prawdziwym sekretem radzieckich szaszłyków była marynata, czyli marynada. Jej główny składnik – pokrojoną cebulę – należało zalać wodą i dodać... Jak Związek Radziecki długi i szeroki każdy obywatel przedzierzgał się w szaszłykowego i miał tu własną recepturę. Zalewano więc cebulę oprócz wody wódką albo piwem, ale tylko żygulowskim, ewentualnie winem. Zamiast wody mógł być jogurt, jedni dolewali ocet, inni nie. Większość sypała oprócz soli i pieprzu cukier, ale tylko część twierdziła, że nie da się marynaty przesłodzić i zalecała szklankę i więcej.Stalina przepis na marynatęUkraiński mistrz szaszłykarski z krymskiej Ałuszty, który w sowieckie czasy sprzedawał z jednej tylko mangały do stu kilo szaszłyków dziennie – porcja 200 g po 3 ruble – uważał, że nie należy przesadzać ze składnikami i na dwa litry wody, wlewał tylko dwie stołowe łyżki octu, łyżeczkę cukru i dwie stołowe łyżki soli. Marynatę należało odstawić do lodówki, najczęściej na dwie godziny, a potem wrzucić do niej pokrojone na grube kawałki mięso. Specjaliści twierdzili, że naczynie ma być emaliowane, ktoś zalecał, aby pokrywkę docisnąć pięciokilową hantlą i odstawić znów w chłodne miejsce na minimum 3 godziny. Reszta była przyjemnością. W ciepły majowy dzień miliony sowieckich rodzin z zamarynowanym mięsem i cegłami w plecaku ruszały na łono natury. Należało znaleźć miejsce, jeśli to był las – polankę, rozłożyć koce, poustawiać naczynia, przygotować dołek, zebrać drewno, nadziać mięso na szampury; przestrzegano przed układaniem na przemian mięsa i cebuli, tak jak robi się to w Polsce, bo cebula spiecze się i zepsuje smak. No i się piekło.Zatem, kiedy cały ZSRR marzył o szaszłykach, wódz miałby ogłosić szaszłykową abstynencję? Trudno w to uwierzyć. Raczej skłonni jesteśmy przypuszczać, że było odwrotnie, że Stalin postanowił dokonać sublimacji i stworzył największy szaszłyk świata. Najpierw narody wchodzące w skład Związku Radzieckiego zanurzył w marynacie. Czego tam nie było. Śmiertelne gazy, ugniatanie, przenosiny z jednego krańca kontynentu na drugi, i woda bez niczego, i krew. Był też cukier, dużo białej śmierci, choć i tak nie dało się przesłodzić. Potem tak zmacerowanych Kazachów, Ukraińców, Gruzinów, Estończyków, Rosjan, Litwinów, Ewenków, Koreańczyków i tuzin innych narodów wstawił do największej lodówki, jaką można sobie wyobrazić. To, co otrzymał, nadział na szampurę, upiekł i zjadł. A może wszystko potoczyło się zupełnie inaczej i w rzeczy samej delektował się tylko kaszą i barszczem. Wtedy mógłby jednak symbolicznie przekazać tę szaszłykową pałeczkę przyszłym pokoleniom.Karnawał w Rosji w pełniNaciągane? Oto kilka najnowszych przykładów takiej sztafety z rosyjskiej prasy już z ostatnich lat. W Krasnojarsku szampurą niedoszły teść zakłuł swego niedoszłego zięcia. W Moskwie klient, któremu nie spodobało się strzyżenie, zadźgał szampurą fryzjera. Tymże narzędziem mieszkaniec miasta Engels zabił brata, a w wołogodskiej obłasti młody mężczyzna uśmiercił partnerkę. Nie czym innym, jak szampurą mężczyzna pozbawił życia byłego partnera swojej partnerki w Kriwodanowce koło Nowosybirska.Czytaj też: Kult zbrodniarza w putinowskiej Rosji kwitnie. „Musimy docenić przeszłość”Zawężamy poszukiwania do trzech ostatnich miesięcy i… 15 stycznia 2025 r. obwodzie wołgogradzkim osiemnastolatek szampurą przekłuł lewy bok czterdziestotrzylatka. Miesiąc wcześniej niejaki Andriej Bykow, jak pisze prasa, „wrócił z wojny” i uprowadził dwunastoletnią Karinę. „Znęcał się nad nią, zadusił ją jej spodniami, wbił szampurę w pierś i wrzucił do studni”. Zaś w listopadzie 2024 na Uralu, 50 km na wschód od Jekaterynburga, w mieście Zariecznyj trzydziestopięciolatek podczas libacji przebił dwudziestosześciolatkowi szampurą serce. Świadkiem była ciężarna partnerka ofiary.W Rosji, jak widać, goście oczekują pysznych szaszłyków na szampurach.