Zmartwienie sadowników. Stawki rosną, zainteresowanie pracą maleje. Dlatego na wsi pracownicy sezonowi są na wagę złota. – To jednak duży problem, który z roku na rok narasta – przyznaje w rozmowie z TVP3 Kielce Janusz Chmielewski, właściciel 11-hektarowego sadu w okolicach Sandomierza.Problem na wsi: Brakuje rąk do pracyTylko w gminie Obrazów na Sandomierszczyźnie jest 1500 gospodarstw, w większości sadowniczych. W sezonie jesiennym w każdym z nich potrzeba około 4 osób, co daje nawet sześć tysięcy dodatkowych pracowników. – Duże rodziny, radzą sobie świetnie. Ściągają bliższą, dalszą rodzinę i wzajemnie sobie pomagają – podkreśla Krzysztof Tworek, wójt Obrazowa.Gorzej z tymi, którzy nie mogą liczyć na pomoc najbliższych. Zaradzić problemowi mogą autonomiczne maszyny do zbioru owoców. Kombajny do wiśni, borówek czy malin, już zastępują ludzi w sezonowych planach. – Taki jest kierunek. Szukamy rozwiązań, które będą mogły zastąpić ludzi, szukamy urządzeń autonomicznych – tłumaczy Agnieszka Pietrzak, dyrektorka Świętokrzyskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Modliszewicach.Rolnicy coraz częściej mówią także o konieczności ściągania do Polski, pracowników z odległych krajów – jak Nepal czy Filipiny. W Świętokrzyskiem ze świecą ich szukać, na Mazowszu pracodawcy budują dla nich nawet hotele.Jak szacują eksperci, Ukraińców w tym roku podczas prac sezonowych może być nawet o 40 procent mniej. Ci coraz częściej wybierają Niemcy czy Austrię, gdzie zarabiają znacznie lepiej niż w Polsce.Zobacz także: Rolnicy kupili ciągniki, a teraz mogą pójść na złom. Kto winny?