Biznesowa dyplomacja. Donald Trump w polityce działa jak w biznesie – celem jest dobicie targu i możliwość ugrania jak najwięcej. W ten sam sposób chce zakończyć wojnę w Ukrainie. Zwieńczeniem starań ma być pokój, choćby niesprawiedliwy. Można przypuszczać, że wkrótce prezydent USA weźmie się za kolejny konflikt. Między wierszami sugerował już, jaki kierunek obierze. Kapitalizm w wykonaniu Trumpa sprawdził się, jeżeli chodzi o zasobność jego portfela. Został multimiliarderem, choć nie bardzo nie wiadomo jak „multi”, bo nie pali się z ujawnieniem wartości swojego majątku. Raczej nie jest to efekt skromności, którą grzeszyć nie zwykł.Pojawiały się głosy, że dochodząc do miliardów, niekoniecznie działał zgodnie z zasadami uczciwości.Zobacz także: Przy budowie tego apartamentowca Trump oszukał PolakówOczywiście smykałkę do interesów miał. Nie działał jak jego ojciec – w uboższych dzielnicach Nowego Jorku – od razu postawił na Manhattan. Kupował popadające w ruinę budynki, przerabiał, żeby pasowały bogatej klienteli i zgarniał pieniądze, o jakich Fred Trump mógł pomarzyć. Owszem, Trump senior postawił niemal 30 tysięcy mieszkań, ale wielki interes trzeba robić z hukiem, a nie po cichu.Donald szybko wywalczył opinię sprawnego dewelopera, biznesmena, który potrafi coś załatwić. Amerykanie uwielbiają zwrot „getting the job done”. I taki był Donald Trump. Odbudował symbol Nowego Jorku – lodowisko w Central Parku. Wcześniej inwestycja ciągnęła się latami, a on załatwił sprawę w pół roku i po taniości.Trump i parcie na szkłoZawsze miał parcie na szkło – cecha godna polityka. Chciał być na świeczniku. Ludzie musieli wiedzieć: tak, on ma. Trump Tower, Trump Plaza, Trump Parc. Nie jakieś anonimowe Tower, Plaza czy Parc. Gdy stan New Jersey zalegalizował hazard, biznesmen zaraz postawił jedno i drugie kasyno. Bez fałszywej skromności opowiadał, że na Trump Taj Mahal wydał ponad miliard dolarów. „Ósmy cud świata”, „Największe kasyno w USA” – tak je reklamował.Inaczej można teraz spojrzeć na osobliwy klip, który opublikował, sugerujący, że gdy przejmie Strefę Gazy będzie to raj na ziemi, z kasynami, wszędzie złoto, marmury. Ale też Trump Taj Mahal okazał się być, podobnie jak oryginał, grobowcem. Tudzież studnią bez dna. Raptem kilkanaście miesięcy po otwarciu Trump ogłosił bankructwo.Był to zresztą jedynie sprytny ruch, który dał wgląd w sposób prowadzenia przez Trumpa interesów, a teraz polityki. Kombinować tak, żeby stracili inni, a samemu zyskać i okrzyknąć się dobrodziejem. Miliarder postawił na „bankructwo naprawcze”. Owszem, stracił częściowo kontrolę nad inwestycją, ale wierzyciele zostali zmuszeni do restrukturyzacji długów, czyli zwyczajnie potracili pieniądze i nerwy.Dla Trumpa to po prostu – jak przekonuje – „strategia biznesowa”. Zwykle po czymś takim nie siada się znów do interesów, lecz niektórzy są zbyt duzi, by upadać. Opinia na rynku, wiarygodność w oczach inwestorów, banków nie dotyczy takich ludzi jak Trump.Nadmiernych sentymentów też nie ma, co udowadniał w programie „The Apprentice”, gdzie zwalniał ludzi bez mrugnięcia okiem. „Your're fired!” („Wylatujesz”) i cześć. Dzięki programowi zdobył nie tylko dodatkowe ogromne pieniądze, ale przede wszystkim sławę, rozpoznawalność i markę. Macho ery reality show. To była jego przepustka do polityki. Podobny styl prowadzenia polityki kadrowej miał w swojej administracji podczas pierwszej kadencji w Białym Domu.Magazyn „Time” przypomniał kilka lat temu, jak Trump traktował robotników, którzy przygotowywali teren pod budowę Trump Tower w Nowym Jorku. Polacy pracowali na ponadnormatywne 12-godzinne zmiany, bez niezbędnych środków bezpieczeństwa i za niewielkie stawki, wypłacane przez pracodawcę sporadycznie, jeśli w ogóle.Dziki kapitalizmAle było to w 1980 roku, gdy dziki kapitalizm pomagał postawić Amerykę na nogi po kryzysie. Można przykryć to zasłoną milczenia, minęło już niemal pół wieku. Gdy jednak został politykiem i dalej postrzega świat wyłącznie przez pryzmat interesów, można mieć powody do niepokoju.W przypadku prowadzenia biznesu spod znaku dzikiego kapitalizmu kluczową sprawą jest wypracowanie możliwie maksymalnego zysku w jak najkrótszym czasie. Wymiernego, obliczonego na tu i teraz. Jak nie wyjdzie, zawsze można zrobić kolejny interes.W polityce dobry przywódca musi jak najlepiej myśleć przede wszystkim o konsekwencjach swoich czynów. Nie tylko dla siebie, ale – jak w przypadku prezydenta Stanów Zjednoczonych – również całego narodu, kraju oraz całych kontynentów. Państwo to nie portfel inwestycyjny, ale znacznie bardziej skomplikowany zbiór ekonomiczno-społeczny.Konsekwencja w biznesie jest niezbędna. W polityce niekoniecznie. Podstawowe narzędzia u polityka to elastyczność i gotowość do zmiany frontów.Żony, kochanki, partie polityczneTrump zmieniał żony, kochanki, wreszcie partie polityczne. Zaczynał w Independence Party of New York, typowej – jakbyśmy to powiedzieli w Polsce – partii kanapowej. Dalej były Partia Demokratyczna, Partia Republikańska, niezależność i znów Republikanie. Wydaje się, że kluczem do jego politycznego sukcesu jest bezkompromisowość, populizm, krzykliwość i kontrowersje.Trump zabrał się za rozwiązywanie wojny w Ukrainie jak biznesmen, który chce ugrać jak najwięcej dla siebie. Dla niego dobry deal to drenaż zasobów kraju zaatakowanego przez Rosję. Metale ziem rzadkich potrzebne w geopolitycznej rozgrywce gospodarczej z Chinami za broń, której Ukraińcy potrzebują do odpierania agresji. Wszystko można ubarwiać mówieniem o budowaniu „pokoju”.Sęk w tym, że szanse na pokój są nikłe. Władimir Putin się nie uspokoi. Dyktatorzy nie mają tego w zwyczaju. Dowiódł tego Winston Churchill. Gdy w 1938 roku ówczesny brytyjski premier Neville Chamberlain złożył podpis na porozumieniu z Adolfem Hitlerem w Monachium, stwierdził: „Chamberlain myśli, że oddalił wojnę za cenę hańby. Tymczasem będzie miał i hańbę, i wojnę”. Tak wyglądają deale z dyktatorami. Analogie nasuwają się same.Trudno nie pokusić się o stwierdzenie, że prezydent USA chciał wykorzystać bardzo trudną sytuację Kijowa przede wszystkim dla interesu. Jakby zapomniał, że interesem jest też napędzanie przemysłu wojskowego w jego kraju, na czym również korzysta Waszyngton.Naciski na UkrainęPrezydent postawił na ekonomię. Łatwiej jest przycisnąć do ustępstw Ukrainę, która ma nóż na gardle, niż osiągnąć korzystny wynik negocjacji z Rosją. Można założyć, że nawet gospodarcza kolonizacja Ukrainy pośrednio mogłaby wpłynąć na jej bezpieczeństwo. Tymczasem ono powinno być celem nadrzędnym.Do tego potrzebne jest w pierwszej kolejności zatrzymanie rosyjskiej agresji. Niestety nie słychać, by Trump albo jego administracja naciskały na jakieś ustępstwa ze strony Władimira Putina. Na razie pojawiają się niepokojące sygnały przyjazne adresowane do zbrodniczego reżimu.Jedną z pierwszych decyzji nowej Prokurator Generalnej Stanów Zjednoczonych Pam Bondi było rozwiązanie grupy zadaniowej KleptoCapture – inicjatywy Departamentu Skarbu uruchomionej w 2022 roku, mającej na celu ściganie objętych sankcjami biznesmenów powiązanych z Kremlem.Zrzeszeni w niej prokuratorzy oskarżyli o łamanie sankcji między innymi oligarchów Olega Deripaskę, uważanego za przyjaciela Władimira Putina, czy Konstantina Małofiejewa. Przejęli również jachty, które najpewniej należały do senatora i miliardera Sulejmana Kierimowa czy oligarchy Wiktora Wekselberga.W 2023 roku prokuratorzy działający w ramach KleptoCapture przejęli 5,4 mln dolarów związanych z Małofiejewem. Środki, które zostały zamrożone w 2014 roku, przekazano Ukrainie. Był to pierwszy przypadek przekierowania zamrożonych aktywów rosyjskich oligarchów do Kijowa.„Złote karty” TrumpaTo nie wszystko. Trump zapowiedział już, że zacznie sprzedawać „złote karty”, pozwalające na osiedlenie się w Stanach Zjednoczonych za cenę 5 milionów dolarów. Stwierdził, że z oferty skorzystać będą mogli między innymi rosyjscy oligarchowie.– Znam trochę rosyjskich oligarchów i są to bardzo mili ludzie (...) nie są tak bogaci, jak kiedyś, ale myślę, że stać ich na 5 mln. Więc wielu ludzi będzie chciało przyjechać do tego kraju – przekonywał prezydent. Znów zapomniał, że to ludzie działający w ramach konkretnego, zbrodniczego systemu, nie bez powodów obejmowani sankcjami.Czytaj więcej: Postawili się Trumpowi. Mają nowy plan na odbudowę Strefy GazyW końcu pojawił się kolejny, zaskakująco przyjazny krok. Oto sekretarz obrony USA Pete Hegseth wydał dyrektywę dla Dowództwa Cybernetycznego (Cyber Command USA), aby wstrzymać planowanie działań przeciwko Rosji, w tym cyberataków.Chwilę później szef Rosyjskiego Funduszu Inwestycji Bezpośrednich (RFPI) Kiriłł Dmitrijew ogłosił, że spodziewa się powrotu wielu amerykańskich firm na rosyjski rynek już w drugim kwartale 2025 roku. Temat zacieśniania współpracy gospodarczej był jednym z kluczowych punktów ostatnich rozmów przedstawicieli Rosji i USA w Rijadzie.Następny ruch znów należał do Amerykanów. Biały Dom poprosił Departament Stanu i Departament Skarbu o opracowanie listy sankcji wobec Rosji, które mogą zostać złagodzone. Równolegle Waszyngton spełnił wcześniejsze pogróżki i wstrzymał pomoc wojskową dla Ukrainy, a zaraz potem wstrzymano wymianę wywiadowczą – kluczową dla prowadzenia skutecznej obrony.Polityka kija i marchewkiKij dla Zełenskiego, marchewka dla Putina? Nie jest to odpowiedzialne działanie na rzecz pokoju, a wyłącznie karanie ofiary agresji i nagradzanie agresora odpowiedzialnego za zbrodnie wojenne, w tym zbrodnie ludobójstwa.Dyplomacja to gra oparta na sygnałach. Ostatnie wysyłane do reżimu na Kremlu muszą budzić niepokój w Europie. Bynajmniej nie są to ukryte groźby.Pozostaje mieć nadzieję, że zrobienie interesu z „mocnym człowiekiem” Putinem nie jest dla Trumpa ważniejsze niż przyszłość państw będących co najwyżej przedmiotami w polityce międzynarodowej. Taki deal byłby gwoździem do trumny Ukrainy, ale – w kontekście zapowiedzi o wycofywaniu amerykańskich żołnierzy z Europy czy realizacji gróźb Elona Muska o wyjściu USA z NATO i ONZ – również podważyłby przyszłą państwowość innych naszych sąsiadów, na których zakusy ma Putin.Oczywiście pozostaje mieć nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ale patrząc z perspektywy Trumpa – niekoniecznie utożsamianej z interesem Stanów Zjednoczonych – deal może być taki: wycofujemy wojska z Europy, bo nie opłaca się nam ich utrzymywanie i wracamy do interesów. Zapanuje przyjaźń i pokój. Kolejny interes zrobi na Bliskim Wschodzie, wyrzucając Palestyńczyków z Palestyny.Trumpowi marzy się Nobel. Była taka scena podczas wizyty w Białym Domu premiera Izraela Benjamina Netanjahu. – Nigdy nie dadzą mi Pokojowej Nagrody Nobla – opowiedział na pytanie reportera o nagrodę. – Szkoda. Zasługuję na nią, ale nigdy mi jej nie dadzą – ocenił. Być może nie bez racji.Barack Obama z NoblemTaki Barack Obama nie zasłużył – dostał ją awansem na początku swojej prezydentury. „Za wysiłki w celu ograniczenia arsenałów nuklearnych i pracę na rzecz pokoju na świecie”, czyli nie wiadomo za co. Na razie republikański kongresman z Kalifornii Darrell Issa nominował Trumpa, co oczywiście o niczym nie świadczy, może to tylko wiernopoddańczy gest.Z kim w najbliższej przyszłości prezydent USA może próbować zrobić kolejny deal? Pośrednie wskazówki już dał. Podczas lutowej konferencji prasowej z premierem Japonii Shigeru Ishibą podkreślał swoje dobre osobiste stosunki z dyktatorem Korei Północnej Kim Dzong Unem.Czytaj więcej: Pokojowa Nagroda Nobla. Wśród zgłoszonych do nominacji... Donald Trump– To wielki atut dla każdego, że się z nim dogaduję – twierdził, co brzmi nader niepokojąco w perspektywie jego późniejszej kłótni z prezydentem Zełenskim w Białym Domu. Ukraina nie potrzebuje atutów u Trumpa, tylko sprawiedliwego pokoju, a do tego niezbędna jest dobra wola prezydenta USA.O pewnym ociepleniu stosunków z Pjongjangiem można było mówić podczas poprzedniej kadencji Trumpa. Jego poprzednik Barack Obama przez osiem lat ograniczał się do retoryki, a w tym czasie odstraszanie przestało działać i Korea Północna na potęgę zaczęła rozwijać programy nuklearne i rakietowe.Trump pokusił sie również o stwierdzenie, że jego rozmowy z Kimem podczas jego pierwszej kadencji powstrzymały wojnę na Półwyspie Koreańskim. Wydaje się, że i ta teza jest mocno na wyrost. Spotkał się z nim trzykrotnie – w Singapurze w 2018 roku oraz w roku 2019 w Hanoi i Strefie Zdemilitaryzowanej oddzielającej Koreę Północną i Południową. Sęk w tym, że wszystkie rozmowy zakończyły się fiaskiem i niczego nie uzgodniono. Gest ładny, ale na Pokojową Nagrodę Nobla to za mało.Marzeniem wolnego świata była „denuklearyzacja” Korei Północnej, ale najwyraźniej cel ten był nierealny. Reżim w Pjongjangu jest przekonany, że tylko dzięki arsenałowi jądrowemu będzie mógł przetrwać. Jeżeli zatem całkowita denuklearyzacja ma być jednym z warunków, szansa na zrobienie dealu jest zerowa.„Ogień i furia”Trzeba oddać Trumpowi, że potrafił wywrzeć nacisk na Koreę Północną. Gdy w sierpniu 2017 roku jej rakiety zagroziły wyspie Guam na Pacyfiku, będącej terytorium nieinkorporowanym Stanów Zjednoczonych, prezydent oświadczył, że ześle na Pjongjang „ogień i furię”. Później północnokoreańskie pociski testowe kiż nawet nie zbliżały się do Guam.Dlaczego teraz Trump nie wykorzystuje swojego wpływu na Kima, by powstrzymać go przed wysyłaniem Rosji żołnierzy i broni? W ten sposób bardziej przysłużyłby się sprawie pokoju.Kilka tygodni temu Koreę Północną Trump potrafił już nazwać „potęgą nuklearną”.Co ciekawe, Pjongjang jest zaskakująco przewidywalnym reżimem. Dyktatury mają element irracjonalności, zbytniego przekonania o własnych możliwościach, ale – skoro celem jest przetrwanie władzy dynastii Kimów – szanse, że Korea Północna zaatakuje sąsiada z południa, są nikłe.W 1950 roku siły były bardziej wyrównane, teraz przewaga technologiczna Seulu jest niepodważalna. Doświadczenie, jakie zdobywają w obwodzie kurskim północnokoreańscy żołnierze, dowodzi jedynie, że kompletnie nie radzą sobie na współczesnym polu walki.Kim Dzong Un straszy atomemW ubiegłym roku, gdy prezydentem był jeszcze Joe Biden, Kim Dzong Un twierdził, że jego kraj stoi w obliczu „śmiertelnego zagrożenia” z powodu – jak to określił – „lekkomyślnej ekspansji” bloku wojskowego pod przywództwem USA, który obecnie przekształca się w blok nuklearny – przekonywał.Ta ekspansja – perorował podczas spotkania z najważniejszymi urzędnikami – zmusza Koreę Północną do „podwojenia swoich środków i wysiłków, aby wszystkie siły zbrojne państwa, w tym siły nuklearne, były w pełni gotowe do walki”.Oczywiście Korea Północna nie jest priorytetem w polityce zagranicznej Białego Domu. To nie Rosja czy Chiny. Wygląda jednak na to, że korzystne dla świata dobicie interesu, jakim jest dogadanie się i okiełznanie Pjongjangu, jest jak najbardziej w zasięgu Trumpa.Przymiarki do dealu już są. W tym przypadku uczciwa i solidna bynajmniej dyplomacja nie nadwyręży ego prezydenta USA. Trump musi tylko pamiętać, że dyplomacja musi być zręczna.