Stefan Friedmann w programie „Rozmowy (nie)wygodne” w TVP Info. Stefan Friedmann przyznaje, że w młodości był „jajcarzem”. – Przechodziliśmy koło domu Wiesława Gomułki i wygłupiałem się. Podszedłem do domofonu, nacisnąłem i odezwała się jakaś pani. Pomyślałem sobie, że to chyba jest żona pana Wiesława i powiedziałem: „Proszę pani, a może Wiesiek wyjść się pobawić na podwórko?” I wtedy zaczęły skrzypieć drzwi i dwóch takich rosłych panów wyszło, ale my byliśmy już daleko – opowiada aktor. Stefan Friedmann podkreśla, że nie jest satyrykiem, tylko humorystą. Jak mówi, poczucie humoru odziedziczył po ojcu. Czy czasem bywa przygnębiony?– Pewnie, są sytuacje, w których nie pomoże żart, humor, nic. Nawet czasami próbuję, ale to trafia na zły grunt: „I ty sobie jeszcze żarty robisz z tego?”. Po wyrzuceniu z egzaminu do szkoły teatralnej w Warszawie, pojechałem ratować się przed wojskiem do szkoły teatralno-filmowej w Łodzi. Złożyłem tam papiery, a to była konkurencja z naszą szkołą warszawską, w której byli znakomici profesorowie, najwięksi aktorzy, najsłynniejsi. W Łodzi takich nie było. Byłem już dość rozpoznawalny, bo występowałem w filmach. Miałem kontakt z młodym studentem, nazywał się Janusz Gajos i mówi: „Trzymaj się, Stefan, ja trzy razy zdawałem, dasz radę”. Trzy razy, tak mnie podtrzymał (na duchu) – opowiada aktor. – Bałem się wojska. Okropne, kiedy się znikało na dwa, trzy lata z życia, młodego człowieka tam przerabiali. Wchodzę na egzamin, boję się coś powiedzieć, żebym nie zawalił tej ostatniej szansy. I w pewnym momencie pani dziekan, pamiętam, że miała taką długą, przedwojenną spódnicę do kostek, zapytała: „Friedmann, a dlaczego ty chcesz zdawać w Łodzi?”. Ja wtedy odwaliłem, bo mi tak spasowało do dialogu: „Bo w Warszawie jest za wysoki poziom” – dodaje. „Bałem się rodziny i dziewczyny”Podziękowali mu. – Zrobiłem sobie awanturę, potworną, ubliżałem sobie. To ostatnia szansa. Jak mogłeś? Dla głupiego żartu pozwoliłem sobie na takie chamstwo w tej zacnej szkole, która nie miała aż takich wielkich tuzów i wyrzucili mnie. Wracałem i bałem rodziny, swojej dziewczyny, co jej powiem, bałem się wszystkiego – mówi. Stefan Friedmann przyznaje, że był w młodości „jajcarzem”. Starał się w ten sposób zwracać na siebie uwagę, nadrabiając kompleks niskiego wzrostu. Kiedyś z kolegami przechodził koło domu Władysława Gomułki, pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego PZPR. – Przechodziliśmy koło domu Gomułki i wygłupiałem się. Podszedłem do domofonu, nacisnąłem i odezwała się pani. Pomyślałem sobie, że to chyba jest żona pana Wiesława Gomułki i powiedziałem: „Proszę pani, a może Wiesiek wyjść się pobawić na podwórko?” I wtedy zaczęły skrzypieć drzwi i dwóch takich rosłych panów wyszło, ale my byliśmy już daleko – opowiada aktor. Czytaj także: Czytaj także: „Chciałem być politykiem”. Mróz o elegancji, krawatach i dresie