Paniczna ucieczka przed Armią Czerwoną. 30 stycznia 1945 roku płynący z Gdyni niemiecki statek „Wilhelm Gustloff” został zatopiony na Bałtyku przez sowiecki okręt podwodny. Według szacunków jednego z członków załogi w katastrofie mogło zginąć niemal 10 tysięcy osób. Do jednej z największych odnotowanych katastrof morskich w historii doszło w trakcie ewakuacji z Prus Wschodnich żołnierzy i ludności niemieckiej, uciekających przed zbliżającą się Armią Czerwoną.Jak podkreślił w rozmowie z zastępcą dyrektora Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku ds. merytorycznych dr Marcin Westphal, ewakuacja, która miała przebiegać w sposób zaplanowany i przygotowany, w pewnym momencie zamieniła się w paniczną ucieczkę. – Żeby zobrazować skalę tej wielkiej operacji, warto podkreślić, że w okresie od 15 stycznia do 10 maja 1945 roku wzięło w niej udział 790 statków i okrętów, przy czym niektóre z nich trasę wschód-zachód, zachód-wschód wykonały nawet czternaście razy – powiedział.80 lat temu zatonął „Wilhelm Gustloff”„Wilhelm Gustloff” wypłynął z portu w Gdyni 30 stycznia 1945 roku w godzinach popołudniowych. Na wysokości Łeby został namierzony przez radziecki okręt podwodny dowodzony przez kapitana Aleksandra Marineskę. – W kierunku „Gustloffa” zostały wystrzelone cztery torpedy, z czego jedna miała awarię i nie opuściła wyrzutni, natomiast trzy pozostałe dosięgły celu – powiedział wicedyrektor Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku.Zdaniem rozmówcy zaskakujące jest to, że okręt podwodny nie wystrzelił torped w prawą burtę „Gustloffa”, czyli od strony otwartego morza. – Wszyscy raczej myśleli, że okręt podwodny będzie atakował od drugiej strony, od strony otwartego morza, czyli tam, gdzie jest głębiej i gdzie ma łatwiejszą przestrzeń do manewrowania. Marinesko zastosował dość cwany manewr, ponieważ wpłynął pomiędzy drogę żeglugową a brzeg morski, czyli zaatakował „Gustloffa” od strony lądu – tłumaczy Marcin Westphal.Część ludzi zginęła od torped, wielu zostało stratowanych, kiedy na pokładzie wybuchła panika, inni utonęli lub stracili życie w wyniku hipotermii. – W wodzie, która wtedy minimalnie przekraczała 0 stopni Celsjusza, człowiek był w stanie przeżyć kilka, góra kilkanaście minut bez odpowiednich środków ratunkowych, a takich pasażerowie nie mieli – dodał historyk.Jak podkreślił, nikt do końca nie wie, jak wiele osób znajdowało się na pokładzie jednostki. – Heinz Schoen, który był członkiem załogi „Gustloffa” i przeżył katastrofę, stworzył chyba najbardziej zbliżoną do pewnej listę członków załogi, pasażerów statku i ofiar. Według jego danych w wyniku katastrofy zginęło prawie 10 tys. osób, a uratowanych zostało niecałe 2 tys., czyli w tym czasie na pokładzie statku mogło być od 11,5 do 12 tys. osób. Moim zdaniem jest to liczba zbliżona do prawdziwej – stwierdził dr Westphal.Wskazał również, że kapitanowi Marinesce zarzuca się, iż nie miał prawa atakować „Gustloffa”, bo jednostka ta służyła jako statek szpitalny. – To z pewnością nie był statek szpitalny, on tej funkcji nie pełnił od końca 1940 roku, a nawet nieco wcześniej. Była to jednostka, która służyła w ramach Kriegsmarine, więc kapitan Marinesko miał pełne prawo ją zaatakować jako okręt wojenny – wyjaśnił historyk.Dr Westphal zaznaczył, że „Gustloff” był wyposażony w działka przeciwlotnicze, a na pokładzie były oddziały wojskowe, w tym ludzie z SS i Kriegsmarine. "Tak więc to nie jest tak, że został storpedowany okręt szpitalny, ponieważ powinien on być w odpowiedni sposób oznakowany i informacja o tym, że wypływa okręt szpitalny, powinna zostać podana w eter. Tutaj nic takiego nie miało miejsca. Dodatkowo zgodnie z prawem międzynarodowym okręt szpitalny nie może płynąć w eskorcie jednostek wojennych, a „Gustloff” płynął w takiej eskorcie, a więc na pewno nie można mówić, że Marinesko storpedował okręt szpitalny" – stwierdził wicedyrektor Narodowego Muzeum Morskiego.Wrak „Gustloffa” leży na głębokości 45 m kilkanaście mil na północny wschód od Łeby. Był wielokrotnie przeszukiwany przez wyspecjalizowane jednostki, które dostarczyły informacji m.in. o jego zniszczeniach. Był też wielokrotnie plądrowany i grabiony. W 1994 r. uznano wrak za mogiłę wojenną, co wiąże się z zakazem nurkowania nie tylko na sam statek, ale też w promieniu 500 m od niego.„Wilhelm Gustloff” nie był jedyną jednostką, która została zatopiona pod koniec wojny u polskich wybrzeży Bałtyku podczas ewakuacji niemieckich żołnierzy i cywilnych mieszkańców Prus Wschodnich i Pomorza. 10 lutego ten sam okręt podwodny, który zatopił „Gustloffa”, storpedował statek „Steuben”. Wtedy mogło zginąć około 5 tysięcy osób. Z kolei 16 kwietnia zatonięcie – również storpedowanego przez radziecki okręt podwodny – statku „Goya” pochłonęło co najmniej sześć tysięcy ofiar.Czytaj też: Podziemne skrzyżowanie. Elon Musk próbuje wynaleźć metro na nowo