Z jednej strony susze, a z drugiej powodzie. Z jednej strony susze i w perspektywie brak wody w kranach. Z drugiej nagłe ulewne deszcze i destrukcyjne powodzie, a z jeszcze innej coraz mniej życia w rzekach. Czy jesteśmy w stanie „naprawić” nasze rzeki? Susze i powodzie. Dwa zagrożenia współczesności spowodowane przez niepodlegające dyskusji zmiany klimatyczne. I obydwa realnie zagrażają Polsce. Problem w tym, że do tej pory podejście państwa do rozwiązywania tych wyzwań było archaiczne. Jakie są tego efekty?Katastrofalne skutki dla ludzi i środowiska10 września 2024 r. poziom Wisły w Warszawie spadł do historycznie niskiego poziomu. Rekord ten nastąpił po kilku dniach suszy hydrologicznej. Zjawisko to dotknęło rzeki w całym kraju, a 73 proc. stacji hydrologicznych w Polsce zgłaszało niezwykle niskie poziomy wody. Według Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa susza wystąpiła w całej Polsce między 11 lipca a 10 września.W zasadzie mapa EDO - Europejskiego Obserwatorium Suszy, śledząca na bieżąco zagrożenie suszą, pokazuje jednoznacznie, na jakim terenie leży Polska i jak pilnie trzeba zająć się problemem. Czytaj także: Księżyc powstał inaczej, niż sądzono. A to wyjaśnia, skąd na Ziemi wodaZ drugiej strony – w tym samym czasie, we wrześniu, na południu Polski trwała katastrofalna powódź. Pod wodą znalazły się Głuchołazy, Kłodzko i dziesiątki innych miejscowości. Straty szacowane są na kilka miliardów złotych.Ekstremalne zjawiska pogodowe, których doświadczamy w Polsce, mają dramatyczne skutki dla środowiska – rzecznych ekosystemów, populacji ryb słodkowodnych, stanu wód głębinowych i w konsekwencji bezpieczeństwa kraju w dostępie do wody pitnej.Polska zajmuje jedno z ostatnich miejsc w Europie pod względem zasobów wodnych i należy do grupy państw zagrożonych deficytem wody.Polskie rzeki są małeOrganami odpowiedzialnymi za kreowanie i realizację polityki wodnej jest Ministerstwo Infrastruktury i powstałe w 2018 r. Wody Polskie. To one są odpowiedzialne za wykonanie Planu Utrzymania Wód (PUW), agendy której utworzenie zapisano w ustawie o prawie wodnym.Problem w tym, że plany te, jak wskazuje fundacja Wolne Rzeki, często nijak mają się do nowoczesnych rozwiązań w dziedzinie przeciwdziałania powodziom. Więcej – potrafią zwiększać ich ryzyko, a także przyczyniają się do pogłębiania suszy.Czytaj także: Dr Maciej Kawecki o polskiej nauce: Niedofinansowana i niewydolnaW Polsce, jak podaje fundacja, mamy 14 374 rzeki o łącznej długości 141 090 km. Polskie rzeki są małe – średnia długość 9,8 km. Na początku stycznia Wody Polskie, opublikowały informację o rozpoczęciu konsultacji społecznych dotyczących planów utrzymania wód praktycznie na terenie całego kraju. Mają potrwać do końca miesiąca. Wody Polskie przekazały TVP.Info, że „każdy miał możliwość zgłoszenia się i przedstawienia oferty” dotyczącej prac w ramach PUW, a „wszelkie autorskie pomysły i rozwiązania były analizowane pod kątem zgodności z przepisami prawa, w szczególności z ustawą Prawo wodne. W ramach tworzenia obecnych projektów Planów Utrzymania Wód uwzględniono publikacje opracowane przez środowiska naukowe i organizacje pozarządowe dotyczące dobrych praktyk w utrzymaniu wód”.Ale pomimo zapewnień Wód Polskich o dobrych praktykach w planowaniu, wiele proponowanych prac budzi zastrzeżenia organizacji pozarządowych czy środowiska wędkarskiego.Chodzi przede wszystkim o tzw. odmulania, czyli pogłębianie rzek i likwidowanie ich naturalnego biegu poprzez przekopywanie, usuwanie roślin wodnych, usuwanie drzew na brzegach i z koryta czy likwidowania tam zbudowanych przez bobry.Niestety, tego typu działania przyczyniają się do szybszego spływu wody. Rzeki w ten sposób „udrożnione” w teorii stanowią mniejsze zagrożenie wylania na danym odcinku. Ale, co za tym idzie, w dłuższej perspektywie ubożeją w wodę i mogą wylać niżej.– Ogromna część z tych prac jest zupełnie bezzasadna. Wszystko bazuje na takim zamyśle, żeby wodę jak najszybciej odprowadzić z każdego miejsca – mówi portalowi TVP.Info Piotr Bednarek, prezes fundacji Wolne Rzeki, działającej na rzecz ochrony i renaturyzacji rzek i mokradeł w Polsce. – Że im szybciej woda spłynie, tym większe jest bezpieczeństwo powodziowe i tym mniejsza szansa, że ona się rozleje. Dokładnie odwrotnie w Anglii– W Anglii na wyjeździe studyjnym widziałem, jak renaturalizują tam rzeki. W celu ochrony przeciwpowodziowej robią dokładnie odwrotne rzeczy niż my robimy. To znaczy wsadzają do tych rzek mnóstwo pni drzew. Wyznaczają, powiedzmy, 100 hektarów doliny, gdzie rzeka powinna wylać i tam podnoszą jej dno. Dzięki temu mniej wody spłynie niżej. To są takie małe rzeczy, ale składają się na obrazek zarządzania w nowocześniejszy sposób – dodaje.Według analizy fundacji, obecna ustawa zakłada dokładnie takie same rozwiązania, jakie obowiązywały w latach 20. poprzedniego wieku. Oznacza to, że jednakowo klasyfikuje się obszary leśnie, pola uprawne, łąki czy bagna jak tereny wokół wsi i miast.– Traktując te różne obszary rzeki tak samo, sprawiamy, że faktycznie przy tych małych wezbraniach chronimy wszystko doskonale. Nie wylewa się woda, nie zaleje kawałka lasu czy łąki. I tak samo nie zaleje kawałka miasta, czy wsi, położonego nad rzeką. Ale przy większych wezbraniach, przy powodziach, no to niestety, te fragmenty, których nie zaleje, sprawiają, że woda popłynie dalej i zaleje te będące poniżej uregulowanych odcinków. Woda nie może się rozlać i pędzi w dół takimi pogłębionymi kanałami. Tak to w skrócie działa – tłumaczy Bednarek.Tak wygląda obecnie zarządzanie rzekami w Polsce – to kluczenie w błędnym kole prac przeciwpowodziowych. Jeden region może pozbyć się problemu, który powstanie później w innym miejscu. Wahania stanu wody w Wiśle to 10 m– Im bardziej wyregulujesz rzeki, tym bardziej musisz podwyższać wały, im bardziej podwyższasz wały, tym bardziej w niższym biegu ta woda się spiętrzy, tym bardziej musisz regulować rzeki, podwyższać wały i tak dalej. I ty możesz w nieskończoność tak ciągnąć i to faktycznie się potwierdza na przykładzie wezbrań Wisły w środkowym odcinku – mówi.Niewykluczone, że bierze się to stąd, że – jak przekazały nam Wody Polskie – pierwsze plany utrzymania wód przyjęto w 2016 r. ,a „przedmiotowe dokumenty nadal obowiązują jako akta prawa miejscowego wydawane na podstawie art. 114 b ust. 5 nieobowiązującej już ustawy Prawo wodne z dnia 18 lipca 2001 r., przez poszczególnych ówczesnych dyrektorów regionalnych zarządów gospodarki wodnej” (zachowaliśmy pisownie oryginału – przyp. red.).Efekty? Obecnie wahania stanu wody w Wiśle to dziesięć metrów, a przed regulacją wynosiły sześć. W ciągu 100 lat powiększyły się więc o cztery metry, co jest ogromną różnicą. W ten sposób udało się ochronić rozległe tereny przed powodziami, ale dotyczy to oczywiście terenów zabudowanych i takich, gdzie rozlewająca się woda nie stanowi żadnego zagrożenia.Bednarek podkreśla, że ustawa ma mądre zapisy, jak na przykład ten mówiący o usuwaniu z rzek sztucznych bądź naturalnych barier, powodujących spiętrzenie wody, tylko ponownie powraca kwestia właściwego wytypowania miejsca do prac związanych z regulacją.Klasyka gatunkuJedną ze sztucznych barier stwarzających zagrożenie są źle zaprojektowane przepusty pod drogami, czyli poziome „rynny”, zazwyczaj umieszczone w poprzek jezdni lub zjazdu, którymi może spływać woda. Najczęściej szerokość otworu jest za mała przy większym wezbraniu. Woda w takim miejscu zatrzyma się, rozleje i doprowadzi do podtopienia.– To jest absolutnie klasyka gatunku. I takich zbudowanych przepustów na strumieniach mamy w Polsce pewnie ze 30 tys. Nie twierdzę, że wszystkie są źle zaprojektowane, ale obstawiałbym, że duża część z nich tak. Teoretycznie, właśnie w ramach takich prac utrzymaniowych, można by je przebudować. I to by było z korzyścią i dla rzeki, i dla bezpieczeństwa powodziowego – wskazuje prezes Wolnych Rzek.Fundacja przedstawia na swojej stronie internetowej zdjęcia z przykładami prac nie mających hydrologicznego uzasadnienia. I tak na przykład na odcinku rzeki Wrześnicy w wyniku odmulania wydobyto z wody prawdopodobnie dziesiątki tysięcy małży objętych ochroną prawną. Wody Polskie odpowiadają: „W wyniku wykonanych prac utrzymaniowych wiosną 2021 roku doszło do wydobycia, przez wykonawcę prac, z rzeki Wrześnicy małży na brzeg, które po szybkiej interwencji zostały wrzucone z powrotem do cieku przez pracowników Wód Polskich. Większość z tych małż stanowiły puste skorupy, co było efektem ich nagromadzenia się poniżej Zalewu Wrzesińskiego”. Jak zapewnia instytucja „zakres prac był zgłaszany regionalnemu dyrektorowi ochrony środowiska”. Prace w środku lasu na bagniskachJaskrawy przykład to odcinek Bukowej, gdzie w środku lasu, na bagnach, ktoś przeprowadził w 2025 r. prace, choć leśny odcinek rzeki nikomu i niczemu nie zagraża, bo nie ma w pobliżu żadnej zabudowy. Wody Polskie odpowiadają: „Rzeka Bukowa na wskazanym w social mediach odcinku była uregulowana jeszcze w czasach PRL – ponad 50 lat temu, w latach 70 XX w. Stanowczo podkreślamy, że Wody Polskie nigdy nie prowadziły prac związanych z prostowaniem rzeki Bukowej”.Ale tak czy inaczej ktoś prace na tym odcinku wykonał, odtwarzając kształt prostego koryta zaprojektowanego dekady temu. Owszem, nie prostowały biegu rzeki dosłownie, ale przez takie „czyszczenie”, woda, która mogła się rozlać na bagniskach i zostać w glebie, będzie odprowadzona dalej. Zadaliśmy pytanie Wodom Polskim, czy była to czyjaś samowolka.„Ostatnie prace związane z konserwacją uregulowanego odcinka rzeki realizowane były w 2022 r., jednak z wyłączeniem wskazanego 700 metrowego odcinka bagiennego” – czytamy w odpowiedzi. Kto zatem stwierdził, że woda ma spływać w tym miejscu? Kto zdecydował, że Bukową trzeba w ten sposób „uprzątnąć”? Nie wiadomo. I tak to się toczy.Bednarek zwraca uwagę na fakt, że pogłębianie rzek niweluje także warstwy wód gruntowych, co wpływa na potęgowanie się zjawiska suszy. Nie wspominając o tym, że wybierając koparkami piasek czy namuły z rzeki, wybiera się wszystko, co w niej żyje – bezkręgowce, małże czy niszczy się tarliska ryb, których w polskich rzekach z roku na rok, jak alarmują wędkarze, jest coraz mniej.Pogłębianie to zabijanie rzeki– Pogłębianie to tak naprawdę zabijanie rzeki – mówi Bednarek. – To jest przerażające i są kruczki prawne, które pozwalają wykonywać te prace bez konsultacji oddziaływania na środowisko. I są one nawet zawarte w tych planach (PUW). W jednym z załączników do ustawy jest napisane, że corocznie wykonanie kilometra prac w danej rzece nie wymaga konsultacji – podkreśla.Jak zaznacza prezes fundacji, małe rzeki, o długości poniżej 25 km, stanowią aż 95 proc. wszystkich rzek w Polsce. A jeśli chodzi o długość, odpowiadają za 70 proc. całkowitej długości rzek. Wiele z nich jest nieznanych nawet lokalnym społecznościom, a niektóre już nawet wyschły. Planowanie prac dla takich rzek często mija się z celem, zwłaszcza gdy przez połowę roku nie mają one wody.Czytaj także: Rekordowe upały. 2024 rok najgorętszym w historiiJego zdaniem z planów utrzymania wód powinno się usunąć 80 proc rzek. Oczywiście – jak zaznacza Bednarek – pozostaną przypadki, w których trzeba będzie wypłacić odszkodowania za zalanie gruntu rolnego czy nawet wykupić te grunty, ale znacząco uprościłoby to zarządzanie wodami.– Podstawą skutecznego zarządzania powinno być dokładne zmapowanie obszarów zalewowych. Istnieją już mapy zagrożenia powodziowego, które pokazują, gdzie woda się rozlewa, ale nie obejmują wszystkich rzek. Warto byłoby stworzyć bazę danych, identyfikując miejsca, gdzie woda może się rozlewać bez szkód, gdzie potrzebne są odszkodowania, np. za zalane pola, a gdzie konieczna jest ochrona przed zalaniem np. domów – mówi.Dobra inicjatywa – Komitet PANWody Polskie, według zapowiedzi ich wiceprezesa Mateusza Balcerowicza, mają plany, aby iść w tym kierunku. Na razie dobrym przedsięwzięciem jest powołanie do życia Komitetu Nauk o Wodzie i Gospodarki Wodnej PAN złożonego z 34 ekspertów. To przedstawiciele uczelni wyższych i instytutów badawczych, reprezentujących różne dziedziny nauki, m.in. inżynierię środowiska, meteorologię i gospodarkę wodną, geofizykę, budownictwo wodne, oceanologię czy pożarnictwo.Jak informują Wody Polskie, celem komitetu „jest wypracowywaniem spójnego, interdyscyplinarnego programu badawczego ukierunkowanego na bezpieczeństwo wodne Polski”.Czytaj także: PAN chce stworzyć placówkę w USA. „Koszty będą duże”– Słyszałem nie raz od przedstawicieli Wód Polskich, że oni są troszkę między młotem a kowadłem. Z jednej strony ludzie oczekują, „żeby im nie zalewało”, i żeby bobry im nie zalewały łąki, żeby rzeka była ładna itd., czyli wykoszony trawniczek na brzegu, a nie jakieś tam chaszcze – opowiada ekspert. – A z drugiej strony przychodzi taki Piotr Bednarek, czy inne organizacje i mówią, że chcą, żeby ta rzeka była dzika. A oni w sumie muszą się trzymać prawa wodnego, które jest bardziej ukierunkowane w tę pierwszą stronę, choć już widzą niekiedy, że jest to mocno naciągane i nie ma sensu – zaznacza.Gdzie się budujemy? NIK obnażył samorządyProblemem jest też prawo i zabudowa mieszkalna na terenach zalewowych. Wspomniana ustawa Prawo wodne z 2018 r. utrudniła możliwość budowania się na takich terenach, ale raport Najwyższe Izby Kontroli z kwietnia 2023 r. obnażył jej skuteczność i nie pozostawił suchej nitki na lokalnych władzach, które pozwalały na zabudowanie zagrożonych obszarów.Czytaj także: Drapieżne śledzie w Bałtyku. Zaskakujące odkrycie naukowcówKontrolerzy ustalili, że większość prześwietlonych samorządów w swoich planach zagospodarowania przestrzennego „nie uwzględniała lub tylko częściowo brała pod uwagę decyzje wydawane przez Wody Polskie co do warunków zabudowy i zagospodarowania terenów zagrożonych powodzią”.„W dziewięciu spośród 11 gmin złamano przepisy Prawa wodnego. Samorządy nie uzgadniały z Wodami Polskimi projektów decyzji o warunkach zabudowy (WZ), decyzji o ustaleniu lokalizacji inwestycji celu publicznego (ULICP), miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (mpzp), jak również nie uwzględniały lub w niepełnym stopniu uwzględniały w wydawanych decyzjach, warunków zabudowy i zagospodarowania obszarów szczególnego zagrożenia powodzią. NIK zwraca uwagę, że po wydaniu decyzji uzgadniającej Wody Polskie nie posiadały informacji, czy warunki wskazane w ich decyzji zostały uwzględnione przez samorządy w mpzp, decyzjach WZ i ULICP” – można przeczytać w raporcie.– Tego typu problemów jest ogrom. Niestety jest tak, że jak tych ludzi zaleje zgodnie z oficjalną mapą, która pokazywała, że ich zaleje i ich rzeczywiście do tego dochodzi, to ta sytuacja nie sprawi, że decyzje na budowę kolejnych domów obok nie będą wydawane. Zamiast tego zapadnie decyzja, że np. tam ma powstać wał czy zostanie podwyższony – stwierdza Bednarek i zaznacza, że przepisy dotyczące budownictwa powinny być znacznie ostrzejsze w tym zakresie.Jeden temat kompletnie pomijanyAle – jak się okazuje – rzeki to nie wszystko. Jest jeszcze jeden temat kompletnie pomijany, a obecny w Polsce w znacznie większej liczbie niż rzeki i mający do tego niebagatelne znaczenie na bezpieczeństwo wodne kraju. Chodzi o rowy melioracyjne.Czytaj także: Delfiny na fentanylu. „Coraz poważniejszy problem”– W Polsce mamy 150 tys. kilometrów rzek. I mamy z grubsza 400 tys. kilometrów rowów melioracyjnych, które działają dokładnie tak samo, jak regulacja rzeki, czyli przyspieszają spływ w ogromnej skali. Tym się w ogóle nie zarządza, nie planuje zarządzania. Mnóstwo jest rowów przekopywanych na bagnach po to, żeby na przykład rolnik mógł wjechać i skosić łąkę pod dopłaty unijne. Zupełne pomieszanie z poplątaniem. Znam lokalizacje rowów dosłownie kopanych w torfowiskach i odnawianych w torfowiskach – opowiada.– W podręcznikach jest napisane, że melioracja to odwadnianie i nawadnianie i w związku z tym melioracja jest spoko. Ale de facto 99 proc. rowów w Polsce, to są rowy tylko i wyłącznie odwadniające. Nawet jak postawisz zastawkę w takim rowie, to ona sprawi tyle, że woda i tak odpłynie z części tego rowu, tylko wolniej i nie będzie nawadniać – podkreśla Bednarek i zwraca uwagę, że zdarzają się dzikie przekopy melioracyjne, które przez leśników były zgłaszane do prokuratury.Rowy melioracyjne powstały w ogromnej liczbie, by użyźnić lub osuszyć ziemię, której nie można było wcześniej wykorzystywać rolniczo czy w gospodarce leśnej. Gdzieniegdzie myślenie pod tym względem się zmienia, ale problemy związane z wpływem melioracji na stan wód są i tak lekceważone.– Powstawanie rowów przyspieszyło w XIX w., a nasilenie to lata 60., 70., XX wieku. Wtedy były jeszcze warunki, z zimami z prawdziwego zdarzenia. Było to zasilanie wody i było jej faktycznie było bardzo dużo. Wtedy melioracja miała sens gospodarczy. Woda potrafiła płynąć rowami przez cały rok. Dziś w takich miejscach jest obecna przez marzec, kwiecień, czasami maj i to wszystko – podsumowuje ekspert.Małe kroki we właściwym kierunkuUnia Europejska dostrzega problem i przeznacza na nowoczesną politykę rzeczną duże środki. Jak informują Wody Polskie, rozporządzenie Nature Restoration Law nakłada na państwa członkowskie obowiązek odbudowy co najmniej 20 proc. zniszczonych obszarów przyrodniczych na lądzie i morzu do 2030 r., a do 2050 r. ich pełną regenerację. W ramach rozporządzenia w obszarze RZGW Warszawy i Gdańska testowano metodykę FFR (free-flowing rivers) w związku z czym wytypowano100 odcinków rzek, na których przeprowadzono weryfikację występowania przegród poprzecznych, wałów przeciwpowodziowych, czy budowli regulacyjnych.Czytaj także: Powódź na południu Polski. Ekspert: Zbiorniki i wały mogą uśpić naszą czujnośćWody Polskie podjęły też decyzję o renaturyzacji prawie 1500 km rzek i ponad 300 barier migracyjnych dla ryb. Szacunkowa wartość tej inwestycjo to 600 mln zł.Powołanie do życia nowych instytucji jak komitet PAN, konsultacje społeczne czy realizowanie polityki unijnej to ruchy we właściwym kierunku. Ale mimo to nie da się pozbyć wrażenia, że w kraju pilnie potrzeba jednolitego i nowoczesnego planu przeciwdziałania suszom i powodziom.W Polsce w obszarze dbania o bezpieczeństwo hydrologiczne kraju rysuje się obraz działań ad hoc, chaotycznych i niespójnych, a w przypadku niektórych samorządów wręcz autodestrukcyjnych, co przedstawił dobitnie raport NIK. Część planów utrzymania wód obowiązuje jeszcze w oparciu o starą ustawę i projekty z 2016 r., jak same Wody Polskie na to wskazują.Rządzący powinni wziąć sobie do serca poważne podejście do kwestii związanej z sytuacją hydrologiczną w Polsce i ze względu na środowisko naturalne. Bo w przyszłości może nie chodzić już o obietnicę „ciepłej wody w kranie”, tylko żeby z tego kranu w ogóle leciała woda.