„Nad Bałtykiem można poczuć ten północny powiew”. – Płyta „Daydreamer” zawiera wszystko. To płacz, taniec, to śmiech, ale też nadzieja – mówi w wywiadzie dla TVP.Info Yana, Joanna Bieńkowska. Jej muzyka wpisuje się w pojemny termin „modern classic”. To połączenie analogowych dźwięków pianina, smyczków i elektroniki. Jej drugi album „Daydreamer” to wydawnictwo przełomowe dla kompozytorki młodego pokolenia. W rozmowie z Portalem TVP Info Yana opowiada o roli artysty we współczesnym przemyśle muzycznym, swoich inspiracjach i współpracy z oficyną wydawniczą islandzkiego kompozytora Ólafura Arnaldsa.Swój pierwszy album wydała sama. Drugi – w oficynie Ólafura Arnaldsa, cenionego kompozytora muzyki elektronicznej i laureata nagrody BAFTA. „Daydreamer” został ciepło przyjęty przez międzynarodową publiczność i krytykę. Tym samym pochodząca z Trójmiasta polska artystka dołączyła do katalogu polskich twórców działających na rynku międzynarodowym. Mateusz Baran: Za Tobą intensywne miesiące związane z premierą nowej płyty: press tour, premierowy koncert w Warszawie… Joanna „Yana” Bieńkowska: Rzeczywiście, ostatni czas to wir zdarzeń i działań, które angażują mnie na wielu płaszczyznach. To jest niezwykłe doświadczenie, bo ten czas intensywnej promocji jest niejako zwieńczeniem wielu miesięcy pracy twórczej. W końcu mogę zobaczyć, jak jej efekty rezonują z ludźmi. I to daje mi ogromną radość.Przyzwyczajasz się już do tego zwiększonego zainteresowania Twoją muzyką? Przyznam, że to wciąż dla mnie nowość. Nie wiem, czy można się do tego w pełni przyzwyczaić, ale staram się podejść do tego z otwartością. Jestem świadoma, że to także część pracy artysty – równie ważna jak sama twórczość. Uważam, że wszystko, co się dzieje teraz, jest po prostu naturalnym etapem w mojej drodze. Obecnie artysta to nie tylko twórca, ale także w pewnym sensie menedżer swojego wizerunku. Trzeba być „dobrym we wszystkim”. Tak wyglądają dzisiaj prawidła rynku i biznesu muzycznego. Jak odnajdujesz się w tej rzeczywistości?Trudno się z tym nie zgodzić. Dzisiaj artysta musi być wielowymiarowy. To trochę jak balansowanie między różnymi rolami: twórcy, przedsiębiorcy i stratega. Z jednej strony, to daje przestrzeń do rozwoju, co mnie cieszy, bo uwielbiam się uczyć i mieć realny wpływ na to, jak moja sztuka trafia do ludzi. Ale z drugiej, rzeczywiście to bywa wymagające. Czasem czuję, że czas poświęcony na działania promocyjne odbiera energię, którą mogłabym przeznaczyć na tworzenie muzyki. Dlatego szukam równowagi – staram się nie tracić z oczu tego, co jest dla mnie najważniejsze.Czyli przyjmujesz medialną rolę artysty, nie uciekasz od tej strony rzeczywistości?Absolutnie nie. W pewien sposób to nawet mnie fascynuje, zwłaszcza że wizualna część projektu zawsze była dla mnie bardzo istotna. Cenię sobie możliwość tworzenia treści, które współgrają z moją muzyką i dopełniają ją wizualnie. Oczywiście, bywa to obciążające. Ale to także szansa na pełniejsze wyrażenie siebie jako artystki, więc staram się podejść do tego z akceptacją.Wielu uważa, że obecność w mediach społecznościowych jest niemal obowiązkowa i to jedyny klucz do sukcesu. Sztuka schodzi w zasadzie na drugi plan. Zgadzam się, że to zjawisko stało się częścią naszej rzeczywistości, choć w przypadku muzyki elektronicznej czy szeroko pojętej alternatywy mamy nieco większą swobodę. Nie musimy na przykład tańczyć na Tik Toku – przynajmniej nie jest to standard. Niemniej, obecność w sieci jest pożądana. Wiem, że kiedy na chwilę znikam, żeby naładować akumulatory, odbija się to na zasięgach i zainteresowaniu. To trochę niesprawiedliwe, bo przecież sztuka powinna być sednem, a nie narzędziem promocji. Myślę, że w muzyce pop jest to jeszcze bardziej intensywne, choć sama jeszcze nie doświadczam tego w pełni.Skąd pomysł, aby tworzyć taką właśnie muzykę? Obecnie świat jest zalewany danymi, muzyką generowaną komputerowo. Tymczasem ty wybierasz coś zupełnie innego – zwracasz się ku symbolicznej ciszy, muzyce introspektywnej. Wydaje mi się, że to naturalna konsekwencja mojego życia i tego, co robiłam przez lata, funkcjonując w świecie muzyki klasycznej. Jestem z wykształcenia skrzypaczką, ukończyłam Akademię Muzyczną w Gdańsku, z klasyką obcuję od dziecka. Jednak w pewnym momencie poczułam potrzebę, aby zejść z tej ścieżki. Zawsze coś mnie wewnętrznie pchało do tworzenia czegoś własnego. Jednocześnie dużo słuchałam różnych gatunków muzyki i myślę, że to naturalne, że zaczęłam łączyć klasyczne instrumentarium i warsztat z elektronicznymi brzmieniami. Nawet nie zawsze nowoczesnymi – używam także sprzętów analogowych, na przykład syntezatorów. Uważam, że ta mieszanka klasyki i elektroniki ma w sobie coś wyjątkowego, stanowi swego rodzaju spotkanie dwóch światów. Twoja muzyka rzeczywiście ma analogową naturę. Co Cię najbardziej fascynuje w syntezatorach?Nie jestem wielką kolekcjonerką sprzętu. Posiadam jednak syntezator Korg Polysix z lat osiemdziesiątych, który jest jednym z moich ulubionych instrumentów. Wciąż nie odkryłam go w pełni, ale daje mi ogromną inspirację. Brzmienia, jakie można z niego wydobyć, bywają zaskakujące, czasem wręcz kapryśne, ale właśnie w tym tkwi ich piękno. Uwielbiam ten moment, gdy delikatne przekręcenie gałki może całkowicie zmienić brzmienie. To naprawdę fascynujące.W harmonii natomiast eksplorujesz raczej molowe tonacje. Czyli w dużym uproszczeniu: nostalgiczne.Nie wiem, czy mogłabym wskazać jedną konkretną ulubioną harmoniczną sekwencję, ale na pewno ciągnie mnie w stronę molowych tonacji. Taka melancholia i nuta smutku leżą w mojej naturze. Ciekawą myśl wyraził Ólafur Arnalds podczas koncertu w zeszłym roku – powiedział, że artyści często lubią być smutni, bo wtedy są najbardziej twórczy. Zgadzam się z tym – rzeczywiście coś w tym jest. I tym sposobem docieramy do ważnego, być może przełomowego momentu w twojej karierze. Album „Daydreamer” wydałaś właśnie w wytwórni Ólafura Arnaldsa, islandzkiego kompozytora muzyki filmowej, laureata nagrody BAFTA, a także twórcy muzyki elektronicznej, znanego z duetu Kiasmos. Jak to się stało, że trafiłaś do labelu Opia Community? Jak odnajdujesz się w tej społeczności?Wszystko zaczęło się od słuchania muzyki Ólafura Arnaldsa. Pamiętam, jak na drugim roku studiów w Akademii Muzycznej moja przyjaciółka pokazała mi jego utwory. Byłam zdumiona, że można tak łączyć instrumenty – nie tylko grać muzykę klasyczną, ale też zbaczać z tej ścieżki. To było dla mnie ogromne odkrycie.Przełomowe? Bardzo. Od tamtej pory jestem wierną słuchaczką jego twórczości. Zawsze imponowała mi jego precyzja i niezwykły poziom w każdym projekcie. Przez lata czułam się blisko tej społeczności. W zeszłym roku, kiedy oficjalnie ogłoszono powstanie Opia Community – połączenia labelu i wędrującego festiwalu – od razu wysłałam tam demo. Wtedy właśnie skończyłam pracę nad płytą.I jak się to dalej potoczyło?Wydaliśmy płytę razem. To dla mnie ogromne wyróżnienie, ale i wyzwanie. Cieszę się, że mogę być częścią tej społeczności. Z perspektywy Trójmiasta, które jest niemal na wyciągnięcie ręki od Skandynawii, czuję bliskość tego klimatu. Nad Bałtykiem można poczuć ten północny powiew.Jak wygląda zatem Twój proces twórczy? Jak powstają Twoje kompozycje?To nic skomplikowanego. Siadam przy instrumencie – pianinie lub syntezatorze – i gram. Czasem pomysły przychodzą same, a czasem trzeba ich szukać. Jeśli coś mi się podoba, rozwijam to. Jeśli nie, odrzucam i próbuję dalej. To proces krok po kroku.W prostocie tkwi magia? Dokładnie. Uwielbiam ten etap twórczy, a także późniejszą produkcję. Eksperymentuję, słucham intuicji. Jeśli coś brzmi dobrze, wiem, że idę w dobrym kierunku.Co poza muzyką inspiruje Cię najbardziej?Natura. Uwielbiam spacery po lesie z moim psem. Zawsze zachwycam się cyklem pór roku – fascynuje mnie, jak co roku wszystko odżywa na nowo. Inspirują mnie też inni twórczy ludzie, zarówno muzycy, jak i artyści wizualni. Oczywiście, czerpię też inspirację z filmów, książek i innych dzieł kultury.A czy coś ostatnio szczególnie Cię poruszyło? Może film, książka?Tak, film „Córka” z Olivią Colman. Uwielbiam tę aktorkę. Każdy jej występ na ekranie jest dla mnie zachwycający. To pięknie poprowadzona narracja – niewiele się dzieje, a emocje rozrywają od środka.To przypomina mi Twoją muzykę – sporo dzieje się w zawieszeniach, w momentach pomiędzy dźwiękami. Przynajmniej tak ją odbieram.Tak, cisza odgrywa dużą rolę w mojej twórczości. Pozostawia miejsce na niedopowiedzenie i interpretację. To czyni muzykę bardziej uniwersalną – opowiada emocje w sposób subtelny, bez słów.Jakie masz plany na przyszłość? Czy już myślisz o kolejnych projektach?Oczywiście! Pracuję nad nową płytą i angażuję się w projekty audiowizualne. Tworzę również muzykę do filmu, ale na razie nie mogę zdradzić szczegółów. Mogę jedynie powiedzieć, że to zagraniczna, bardzo stara produkcja.Stara produkcja… to intrygujące! Coś jeszcze kiełkuje w Twojej głowie?Marzę o stworzeniu autorskiego projektu, łączącego muzykę i obraz – może krótki film, cykl teledysków. To na razie luźne pomysły, ale chciałabym, żeby kiedyś się ziściły.Joanna Bieńkowska - YANA* – instrumentalistka i kompozytorka mieszkająca w Gdańsku, gdzie studiowała grę na skrzypcach na Akademii Muzycznej. YANA łączy brzmienie pianina i instrumentów smyczkowych z dźwiękami analogowych syntezatorów i elektroniką. W kwietniu 2022 roku samodzielnie wydała swój debiutancki album „Solace”, który do tej pory osiągnął ponad 2 miliony odtworzeń. YANA współpracuje również z artystami wizualnymi, m.in. z malezyjską malarką Sylvią Ong, dla której stworzyła utwory stanowiące ścieżką dźwiękową do serii obrazów artystki. Stworzyła ścieżkę dźwiękową do dwóch filmów krótkometrażowych reżyserki i operatorki Marianny Korman, prezentowanych na międzynarodowych festiwalach filmowych: Tofifest Film Festival i kultowym Camerimage Festival. Wystąpiła na „Męskim Graniu”, zagrała w ramach Piano Day podczas koncertu zorganizowanego w kultowym Funkhaus Berlin oraz w ramach Sea You Music Showcase w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. W 2024 wydała swój drugi album „Daydreamer”.