Czasem to sprawca jest ofiarą. Złodziej miodu, który zakończył żywot pożądlony przez pszczoły. Koparka użyta do obrobienia kantoru. Wybraliśmy najdziwniejsze i najśmieszniejsze wpadki przestępców w tym roku. Sedes dla zuchwałychZapewne miał to być szybki i łatwy skok. Co też bowiem mogło się nie udać? Jesiennej nocy, gdzieś w powiecie gliwickim, dwóch włamywaczy postanowiło okraść jedną z firm. Aby uniknąć rozpoznania, złodzieje założyli kominiarki. Następnie pokonali płot i dobiegli do drzwi wejściowych. Te wyłamali dość szybko, zapewne posługując się starą dobrą „łapką”, czyli po prostu łomem. Problem był w tym, że ich działanie uruchomiło alarm. Walcząc z czasem postanowili wyłamać kolejne drzwi, które w ich mniemaniu prowadziły do pomieszczenia z sejfem. Kiedy im się w końcu udało przełamać zabezpieczenia, musieli być w dużym szoku. Dostali się bowiem do toalety i miast skarbca czekał na nich sedes. Z pewnością tego już było dla złodziei zbyt wiele i zdecydowali się na ucieczkę. Policja zapewnia, że jest już na ich tropie. Chcieli wykopać pieniądze. Ale nie użyli koparki do kryptowalutRównie wielką determinacją do zdobycia fortuny za wszelką cenę wykazało się kilku przestępców z Legnicy. I trzeba im przyznać, że poszli na całość. Kilka minut po godz. 2 w nocy 13 listopada oficer dyżurny Komendy Miejskiej Policji w Legnicy dostał nietypowe zgłoszenie. Telefonujący powiadomił, że ktoś uderza łyżką koparki w ścianę jednego z obiektów handlowych. Sprawcy narobili tyle hałasu, że pobudzili okolicznych mieszkańców. – Uderzali w ścianę, za którą znajdował się kantor. Ich celem było dostanie się do pomieszczeń, gdzie przechowywane były cenne waluty. Jednak mimo znacznych zniszczeń, sprawcom nie udało się przełamać zabezpieczeń. Po nieudanej próbie włamania uciekli – mówiła portalowi TVP.Info mł. asp. Anna Tersa z legnickiej policji. Dwaj złodzieje wpadli po kilku dniach. Odpowiedzą z próbę kradzieży z włamaniem oraz uszkodzenie mienia. Młoty chwały Na spory łup liczyli zapewne także dwaj złodzieje, którzy w listopadową noc chcieli obrobić kantor wymiany walut na osiedlu Słonecznym w Szczecinie. Zamaskowani mężczyźni wpadli do lokalu i zaczęli wielkimi młotami uderzać w szybę w okienku kasowym. Tylko ona oddzielała ich od łupu. Wysiłki rabusiów zarejestrowała kamera monitoringu. Na nagraniu widać było, jak z każdym ciosem złodzieje są coraz bardziej bezradni. W kantorze zaczął wyć alarm, a jakby tego było mało hałasy zwróciły uwagę pracownika sąsiedniego kantoru. Nie pozostało nic innego jak uciec z pustymi rękoma. Kilka dni później złodzieje zostali zatrzymani. Według nieoficjalnych informacji policja ustaliła ich tożsamość sprawdzając kto w krótkim czasie przed włamaniem do kantoru, kupował młoty. Złodziej w ukrytej kamerze 42-latek z Małopolski postanowił ukraść kamerę monitoringu na jednej z działek w Mogilanach. Wspiął się na słup, zdjął urządzenie, po czym zadowolony ruszył do domu. Okazało się, że skradziona kamera była przez cały czas włączona i pokazywała drogę, jaką pokonał złodziej. Choć nagranie przedstawiało głównie chodnik lub drogę, to jednak szybko udało się ustalić bezczelnego złodzieja, który był bardzo zdziwiony widokiem mundurowych.Karma wraca W przestępczym rzemiośle ważny jest nie tylko dobry plan, ale także zwykłe szczęście. Nie miał go z pewnością 32-letni mężczyzna, który napadł na jeden ze sklepów spożywczych w Chojnowie. Rabuś zagroził kasjerce zrobieniem krzywdy, po czym zabrał dwie butelki wódki oraz kilka gum do żucia. Zadowolony z szybkiego i owocnego skoku, mężczyzna wybiegł ze sklepu i rzucił się do ucieczki. Problem w tym, że nie zauważył nadjeżdżającego samochodu, którego kierowca nie zdążył już zahamować i potrącił rabusia. Szczęście w nieszczęściu, że obrażenia nie okazały się zbyt poważne. Możliwe, że to za sprawą mocnego znieczulenia mężczyzny, który miał 2 promile alkoholu w organizmie. Za rozbój, w dodatku w warunkach recydywy, grozi mu 15 lat więzienia. Pszczoły jak z horroru Znacznie mniej szczęścia miał 58-letni mieszkaniec Kraśnika, który był miłośnikiem miodu, ale najwyraźniej nie zamierzał zań płacić. Rzecz się działa pod koniec lipca. Wtedy to nasz bohater nie wrócił na noc do domu i rodzina zaczęła go szukać po okolicy. Jak donosiły lokalne media, bliscy dzwonili na telefon zaginionego i nasłuchiwali dzwonka. Tak dotarli w pobliże jednej z pasiek. 58-letni mężczyzna leżał martwy. A w stojącym obok wiaderku znajdowało się kilka plastrów miodu. Na jego ciele znaleziono ślady wielu użądleń. Tego samego dnia na policję zgłosił się pszczelarz pomstujący na nieznanego złodzieja, który nie dosyć, że ukradł miód to dokonał w ulach zniszczeń. Nie wiemy niestety jak zareagował na wieść, że miłośnik miodu nie wrócił żyw z wyprawy po lepką słodkość. Do krwi ostatniej. Ale własnej Tragicznie zakończyła się także próba okradzenia jednego z mieszkań przy ul. Waszczyka w Zielonej Górze. Dwaj włamywacze dostali się do lokalu na drugim piętrze, ale najprawdopodobniej nie dane im było zebrać łup, ponieważ nagle do domu wrócił gospodarz. Jak donosił Onet, właściciel mieszkania zamknął drzwi od środka. Zdesperowani złodzieje postanowili uciekać przez balkon. Jeden z przestępców upadł tak nieszczęśliwie, że w krytycznym stanie trafił do szpitala, w którym po jakimś czasie zmarł. Drugi złodziej wylądował na ziemi bez problemów. Został jednak namierzony kilka dni później i wtedy stało się coś dziwnego. Otoczony przez policję mężczyzna sięgnął po nóż zaczął nim zadawać sobie rany. W ciężkim stanie trafił do szpitala. Nieznane są przyczyny tak desperackiego kroku włamywacza. Policja, pomóżcie! Dostałem „lewe” narkotyki Policjanci, zwłaszcza ci z wieloletnim stażem, mówią, że nie dziwi ich nic. Jednak 38-latkowi ze Złotoryi udało się zaskoczyć stróżów prawa. Mężczyzna przyszedł do lokalnej komendy. W ręku ściskał niewielki pakunek z folii aluminiowej. A w środku znajdowała się biała substancja. Na pierwszy rzut oka było widać, że to najprawdopodobniej narkotyki. Niecodzienny gość poprosił mundurowych o … sprawdzenie jakości metamfetaminy, którą przyniósł w foliowym pakunku. Coraz bardziej zdumionym policjantom wyjaśnił, że „towar” może być złej jakości, bo po zażyciu dostał wysypki. Policjanci sprawdzili tylko, czy narkotyk z pakunku to rzeczywiście metamfetaminy. Nie raczyli powiedzieć niecodziennemu klientowi co mogło powodować uczulenie. 38-latek został zatrzymany i usłyszał zarzut posiadania narkotyków. *** Z podobnym problemem zgłosiła się do policji w amerykańskim Bedford 34-letnia Sarah Harris. Kobieta dwukrotnie dzwoniła na numer alarmowy 911, ze skargą na dilera, który sprzedał jej złą metamfetaminę. „To nie to co miało być” – oznajmiła zdumionym policjantom. Zresztą kazała mundurowym przyjechać do domu i zbadać „towar”. Kobieta powiedziała policjantom, że po zażyciu feralnej „mety” czuła się jakby miała zawał serca. Kobieta usłyszała zarzuty. Powiedziała policjantom, że zgłaszając się na numer 911 chciała dokonać pomsty na dilerze, który ją oszukał. *** Nie lada przysługę zrobił policjantom z hrabstwa Suffolk 23-letni Matthew Leshinsky. W środku nocy mężczyzna zadzwonił na policję, aby zgłosić włamanie do laboratorium w Ronkonkoma. Kiedy funkcjonariusze zaczęli lustrować miejsce przestępstwa, zorientowali się, że we wspomnianym laboratorium produkowana jest metamfetamina, a także inne substancje odurzające w tym GBL, czyli tzw. krople gwałtu. Szybko też wyszło na jaw, że to 23-latek urządził sobie laboratorium narkotykowe i teraz grozi mu kilkadziesiąt lat więzienia. Zonk Sebastian B. długo nie zapomni koncertu rapowego w G2A Arena w Jasionce. Przyjechał tam z Grabiów z zamiarem dorobienia sobie na handlu narkotykami. W pewnym momencie 22-latek podszedł do dwóch mężczyzn. – Może chcecie kupić mefedron? – zaproponował diler. Nieznajomi sięgnęli za pazuchy, ale bynajmniej nie po portfele tylko policyjne „blachy”. Pechowy diler wybrał na klientów dwóch wywiadowców z rzeszowskiej komendy miejskiej. Okazało się, że miał przy sobie 9 gramów mefedronu. Usłyszał zarzuty udostępniania i posiadania środków odurzających. W trakcie koncertu, w rejonie G2A Arena do nieumundurowanych policjantów podszedł młody mężczyzna. Chciał im sprzedać mefederdon. Funkcjonariusze, zamiast pieniędzy, wyciągnęli legitymacje służbowe. Jaki kraj, tacy „Szybcy i wściekli”? Z pewnością równie zaskoczeni byli dwaj funkcjonariusze szczecińskiej drogówki, którzy nocą patrolowali miasto w nieoznakowanym BMW. W pewnym momencie z ich autem zrównał się mercedes, którym jechało dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich opuścił szybę i rzucił do policjantów: „Raz, dwa, trzy, ściągamy się”! Na te słowa kierowca mercedesa ruszył z piskiem opon. Policjanci pojechali za nim rejestrując kolejne wykroczenia popełniane przez miłośników wyścigów. W pewnym momencie kierowca mercedesa pędził 141 km\h przekraczając dozwoloną prędkość o ponad 70 km\h. Policjanci szybko włączyli koguta i zatrzymali rajdowców. 19-latek, który kierował mercedesem stracił prawo jazdy i został ukarany 15 punktami i mandatem w wysokości 2,5 tys. zł. Kiedy jak najszybciej chcesz wynagrodzić sobie dobrą robotę Jak mawiają starzy wyrokowcy w pracy należy dbać o BHP. Co oznacza, że należy się wystrzegać pokus takich jak np. spożywanie na robocie alkoholu. O tej regule chyba nie chciał pamiętać 52-letni Ukrainiec, który włamał się do budynku gospodarczego w miejscowości Konary w gminie Mogilany. Mężczyzna wybił okno i próbował ukraść piłę łańcuchową. Jednak zanim zabrał się z łupem w oko wpadły mu butelki z winem domowym. I wtedy złodziej popłynął. I to niemal dosłownie, bo kiedy go znaleziono w sztok pijanego, obok leżało 9 pustych butelek. Rozpoznanie to podstawa O wyjątkowo pechowym złodzieju samochodów opowiedział mi jeden ze stołecznych kontrterrorystów. Zimą, czterech policyjnych szturmanów siedziało w nieoznakowanym radiowozie japońskiej marki. Jako że na zewnątrz było zimno, szyby w samochodzie bardzo szybko zaszły parą. I to pewno za tą przyczyną pewien warszawski złodziej samochodów o mało co nie dostał zawału serca. Policjanci siedzący w aucie zobaczyli, jak do pojazdu podszedł mężczyzna. Zza zaparowanych szyb widać było, że nieznajomy się rozgląda po czym zaczyna majstrować przy zamku drzwi od strony kierowcy. – Otworzył drzwi i nawet chciał wejść na miejsce kierowcy, kiedy nas zauważył. Czterech kolesi w kominiarkach z pistoletami maszynowymi. Złodziej pobladł i nie miał nawet siły uciekać. Przekazaliśmy go mundurowym – opowiada kontrterrorysta. Seria niefortunnych zdarzeń Rutynowe wezwanie do samochodu blokującego jedną z ulic w Jasienicy skończyło się poważnymi tarapatami dla kilku osób. Dwaj policjanci pojechali pod podany adres i rzeczywiście stał tam samochód z włączonym silnikiem. Policjanci zobaczyli w środku śpiących kobietę i mężczyznę. Ten ostatni zaległ za kierownicą. Funkcjonariusze wyłączyli silnik i jak potem oficjalnie informowali, wyczuli w pojeździe zapach dopalaczy. Dobudzili więc śpiochów i zaczęli ich sprawdzać w bazach danych. Okazało się, że mężczyzna ma trzy zakazy prowadzenia pojazdów, a jakby tego było mało znaleziono przy nim cudze prawo jazdy, które figurowało w bazach jako utracone. To nie był jednak koniec pecha dla tego człowieka. Był bowiem poszukiwany do odsiedzenia roku więzienia. Pasażerka pojazdu zadzwoniła do znajomego, aby poprosić go o zajęcie się samochodem. Ten przybył niedługo potem, przywieziony przez rodziców. Policjanci pro forma wylegitymowali go i wtedy okazało się, że on również jest poszukiwany od odbycia kary więzienia. Prawdziwych przyjaciół poznaje się po liście gończym Rok więzienia miał zasądzony też pewien 23-latek z Zabrza. Zapewne dlatego widząc patrol mundurowych próbował się ulotnić. Policjanci szybko osaczyli młodzieńca i standardowo zapytali o dane. Mężczyzna w akcie desperacji podał się za swojego znajomego. Tyle tylko, że ten też był poszukiwany. Załamany młodzieniec podał prawdziwe personalia i wprost z ulicy został przewieziony do zakładu karnego, celem odbycia kary. Chciały wyłudzić pieniądze od ubezpieczyciela. Nie miały ubezpieczeniaPlan był bardzo prosty. Wysłużony mercedes, którego nikt nie chciał kupić, zniknie, a jego właścicielka odbierze odszkodowanie z ubezpieczalni. Przynajmniej tak myślały dwie siostry w wieku 37- i 27-lat. Starsza z nich pojawiła się w gorzowskiej komendzie policji i zgłosiła kradzież wartego 70 tys. zł mercedesa. Powiedziała, że zaparkowała pojazd przy jednej z ulic w Gorzowie, a gdy po kilku godzinach wróciła, auta już nie było. Sprawą zajęli się kryminalni, którzy od początku podejrzewali, że ktoś ich kantuje. Jednak właścicielka auta i jej siostra twardo stały przy swoim. Policjanci ustalili, że kobiety próbowały wcześniej sprzedać mercedesa, ale nie znalazły nabywcy. Dlatego panie postanowiły sfingować kradzież i odebrać odszkodowanie. Zapomniały jednak o jednym, ale bardzo ważnym szczególe. Nie miały autocasco i na żadne odszkodowanie nie było co liczyć. Prosty plan zakończył się przedstawieniem siostrom zarzutów. Odpowiedzą za składanie fałszywych zeznań i usiłowanie wyłudzenia odszkodowania. Grozi im do 8 lat więzienia. To jest napad! Oddajcie wszystkie cukierki! Policjanci ochrzcili tych przestępców „karkonoskim gangiem Olsena”. Bo tak jak filmowi gangsterzy, dwaj mieszkańcy Jeleniej Góry mieli ambitne plany, jednak na drodze do ich realizacji stanęła brutalna rzeczywistość. Najpierw dwaj mężczyźni (26-latek i 30-latek) ukradli wysłużonego fiata. Następnie pojechali autem na obrzeża miasta i tam wpakowali się nim do środka jednego ze sklepów. Jak się później okazało rabusie ukradli tylko cukierki o wartości 4 zł. Po miesiącu policjanci ustalili sprawców ataku na sklep i poznali motywację złodziei. Okazało się, że chcieli zrabować słoik, do którego zbierano datki na leczenie jednego z okolicznych mieszkańców. Tyle tylko, że dzień przed wjechaniem w sklep, „skarbonka” została przekazana potrzebującym. Nie chcieli zostawić żadnych śladów. Prawie się udało... Okradzenie sklepu sportowego w powiecie strzeleckim miało być fraszką. Dwaj złodzieje zabezpieczyli się przed wpadką, zakładając kominiarki, a na dłoniach rękawiczki, aby nie zostawić odcisków palców. Tak przygotowani wyważyli w nocy dolną część drzwi i na czworaka dostali się do lokalu. W środku wykazali się nie lada sprawnością. Błyskawicznie zapakowali do worka markową odzież i firmowe sportowe buty o wartości blisko 20 tys. zł. Po czym opuścili sklep z łupem. I na tym ich szczęście się skończyło, bo bardzo szybko do ich drzwi zapukali mundurowi. Bo choć złodzieje zadbali o to, aby nie zostawić odcisków palców czy zamaskować swój wizerunek, to nie zwrócili uwagi, że „na robocie” zgubili plecak, w których były ich rzeczy osobiste.Zdarza się najlepszym. I najgorszym Wpadki w czasie popełniania zbrodni to nie tylko domena przestępców-amatorów. Potężne wtopy zaliczyli też przed kilku laty tak starzy wyjadacze z półświatka jak Andrzej Z. ps. Słowik, Leszek D. ps. Wańka oraz Janusz P. ps. Parasol, czyli członkowie zarządu mafii pruszkowskiej. Tomasz G. (inicjały zmienione) przyjechał land roverem w okolice szkoły jednego z synów przy ul. Łuckiej w Warszawie. Wsiadł później wraz z dzieciakami do samochodu i w tym momencie do auta podszedł Leszek D. ps. Wańka. Gangster zapytał kierowcę i jego synów: co tu robicie? Rozglądając się po aucie, pruszkowski boss kazał całej trójce wynosić się. Gdy próbował wejść do samochodu, jeden z chłopaków go odepchnął. Rozsierdzony gangster chwycił dzieciaka za koszulkę i zaczął się z nim szarpać. Na pomoc synowi ruszył wtedy Tomasz G., który wdał się w szarpaninę z „Wańką”. Mafioso ostrzegał mężczyznę, że zaraz on i jego synowie „dostaną”. Na „ratunek” Leszkowi D. przybyli Andrzej Z. ps. Słowik, Janusz P. ps. Parasol, Adam K. ps. Młody Wańka oraz Filip B. Gangsterzy zaczęli bić i kopać Tomasza G. oraz jego starszego syna. Obaj napadnięci zostali solidnie poturbowany. Przed końcem bójki, napastnicy wyjęli torbę jednego z synów. Wyrzucili na ziemię ubrania, portfel i telefon komórkowy, po czym wyraźnie zawiedzeni przestali bić swoje ofiary. Następnie spokojnym krokiem odeszli niezadowoleni. Z nagrania, które zabezpieczyli śledczy wynika, że Tomasz G. zaparkował swojego land rovera przed samochodem tej samej marki. Trzy godziny po napadzie, obok tego drugiego pojazdu zaparkowała taksówka. Jej kierowca wyciągnął z auta jakiś pakunek, po czym wrócił do swojego samochodu i odjechał. O tym co naprawdę się stało na Łuckiej, opowiedział śledczym Marcin M., który po zatrzymaniu poszedł na współpracę z prokuraturą. Otóż bossowie „Pruszkowa” dowiedzieli się, że w tym miejscu, rosyjscy gangsterzy mieli sfinalizować transakcję narkotykową. Towar miał się znajdować w land roverze. Zapis z monitoringu dowiódł, że mafiosi mieli dobre informacje, ale z niewiadomych przyczyn skupili się na aucie Tomasza G., ignorując stojący obok samochód tej samej marki. *** Jeżeli myślicie Państwo, że pech czy głupota przydarzają się tylko przestępcom, to jesteście w błędzie. Organom ścigania także przydarzały się rzeczy, o których chcieliby jak najszybciej zapomnieć. Z okazji XV-lecia prokuratorskich pionów przestępczości zorganizowanej (tzw. pezety) w 2009 roku w specjalnej broszurze z tej okazji znalazła się następująca anegdota. Otóż funkcjonariusze ówczesnego Urzędu Ochrony Państwa (obecnie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego) dostali cynk, że pewna grupa przestępcza chce sprzedać dużą liczbę narkotyków. Agenci UOP starannie przygotowali zasadzkę w miejscu, w którym miało dojść do sfinalizowania transakcji. O ustalonej godzinie funkcjonariusze UOP pojawili się z pieniędzmi i chcieli wymienić je od gangsterów na narkotyki. Ledwie „towar” znalazł się w rękach agentów, gdy ci zaczęli krzyczeć: Urząd Ochrony Państwa! Jesteście zatrzymani. Tyle że w tym samym czasie handlarze narkotyków zakrzyknęli nagle: Policja! Nie ruszać się! I z kilku furgonetek wysypali się umundurowani policjanci i szturmani UOP. Zamieszania było potworne, ponieważ przedstawiciele obu służb byli przekonani, że druga strona podszywa się pod instytucje państwowe. Na szczęście jednak nikomu palec nie zadrżał na spuście i obeszło się bez strzelaniny. Okazało się, że UOP i policja rozpracowywały się nawzajem przez kilka miesięcy będąc przekonanymi, że dokonają spektakularnego zatrzymania groźnych przestępców.