„Pershing” nie chciał się podporządkować zarządowi „Pruszkowa”. Ćwierć wieku temu, na zlecenie „Pruszkowa” został zastrzelony w Zakopanem Andrzej K. ps. Pershing. Paradoksalnie egzekucja, która miała wzmocnić bossów tzw. zarządu mafii, doprowadziła ostatecznie do upadku tej największej polskiej organizacji przestępczej. Andrzej K. ps. Pershing był w latach 90. jednym z najbardziej znanych polskich przestępców. Wywodzący się z podwarszawskiego Ołtarzewa gangster stał na czele tzw. grupy ożarowskiej, wchodzącej w skład osławionej mafii pruszkowskiej. Zresztą sam „Pershing” uważany był za jednego z bossów tej organizacji przestępczej. Zaczynał w latach 70., by dekadę później być już bardzo silną postacią w półświatku o rozległych kontaktach. Prowadził m.in. nielegalne kasyno, nadzorował lichwiarzy i szemranych bukmacherów z toru wyścigów konnych Służewiec. Po upadku PRL-u zajął się m.in. przemytem papierosów, alkoholu i narkotyków. Członkowie jego bandy zbierali także haracze, które były zmorą lat 90. Za „ochronę” płacić musieli przede wszystkim właściciele lokali rozrywkowych, ale często bandyci nachodzili nawet prowadzących warzywniaki czy kioski. Boss został zatrzymany w sierpniu 1994 r. w Świnoujściu. Po jakimś czasie oskarżono go o sprzedaż kradzionego samochodu, używanie podrobionych dokumentów oraz wymuszenie spłaty długu od jednego z przedsiębiorców. „W ostatnich latach zasłynął też ze skutecznego odzyskiwania długów (mawiał, że to jego trzecia – po koniach i ruletce – pasja). W interesach trzymał się żelaznej zasady: dług nie mógł być niższy niż 5 tys. USD, a jego stałe honorarium wynosiło 50 proc. odzyskanej kwoty” – pisał o Andrzeju K. tygodnik „Wprost” w grudniu 1999 r. „Pershing” opuścił więzienie w 1998 r. Odbył czteroletni wyrok za opisywane wyżej przestępstwa i był wolnym człowiekiem. W kolejnych latach doszły jednak inne zarzuty dla bossa mafii, m.in. o napady na hurtownie czy torturowanie innych przestępców. Z tych ostatnich zarzutów oczyścił go sąd. Na wolności zaczął odrabiać straty wynikające z kilkuletniej odsiadki. Zaczął także bardzo mocno inwestować w legalny biznes. Miał kupić m.in. tłocznię płyt w Rumii. Zbierał ogromne zyski z jednorękich bandytów. I stopniowo zyskiwał popularność w półświatku, zwłaszcza wśród bandyckiej „młodzieży”. Niestety dla „Pershinga”, jego działalność nie pozostała niezauważona także wśród starszym stażem bandytów. Andrzej K. nie chciał jednak podporządkować się zarządowi mafii pruszkowskiej. A ten uważał, że Andrzej K. staje się za bardzo samodzielny i krnąbrny.Mało tego, pod koniec 1998 r. „Pershing” miał poturbować, podczas jednej z imprez, „Maliznę”. Zaś niedługo potem doszło do kolejnego zgrzytu na linii Andrzej K. – Mirosław D. Poszło o samochód, który podwładni pierwszego z gangsterów mieli zabrać ludziom tego drugiego. „Ożarowscy” odmówili oddania auta, za nic mając sobie pogróżki „Malizny”. Czytaj także: Powrót królów półświatka. „Słowik”, „Wańka” i „Parasol” znowu przed sądem „Pruszków” idzie na wojnę Jesienią 1999 r. do policji zaczęły docierać informacje, że tzw. zarządowi „Pruszkowa” (tworzyli go: Andrzej Z. ps. Słowik, Leszek D. ps. Wańka, Mirosław D. ps. Malizna, Ryszard Sz. ps. Kajtek, Janusz P. ps. Parasol oraz Zygmunt R. ps. Bolo) nie podoba się zbytnia niezależność „Pershinga” na tyle, że chce zrobić z nim „porządek”. – K. doskonale wiedział, że zaczęło się na niego polowanie. Ostrzegaliśmy, że „zarząd” chce go zabić. Ale on czuł się bardzo pewnie i uważał, że da sobie radę – mówi portalowi TVP.Info jeden z byłych policjantów zwalczających zorganizowaną przestępczość. Już 8 listopada 1999 r. na ul. Osowskiej w Warszawie wybuchła bomba podłożona pod forda caravan, którym jechał Andrzej F. ps. Florek, ochroniarz „Pershinga”. Do eksplozji doszło kilka minut po tym jak gangster zaparkował i wysiadł z auta. W tym czasie Andrzej K. bawił w USA (był m.in. na walce Andrzeja Gołoty, swojego przyjaciela). Jednak mafioso najwyraźniej nie zamierzał dać się zastraszyć. 3 grudnia 1999 r. wyjechał swoim mercedesem klasy S z Warszawy do Zakopanego. Chciał przez kilka dni pojeździć na nartach. Towarzyszyła mu młoda studentka Patrycja R. Zamieszkali u znajomego bossa. Andrzej K. nie zabrał ze sobą nikogo z ochrony. Nie chciał nawet nosić kamizelki kuloodpornej. Czytaj także: Koniec wieloletniego procesu „Pruszkowa”. Były boss usłyszał wyrokPolowanie Tego samego dnia do Zakopanego przyjechali Ryszard B., Ryszard N. ps. Rzeźnik oraz Adam K. ps. Dziadek. Zatrzymali się w hotelu „Bankowiec”, legitymując się fałszywymi dokumentami. Ryszard B. był na początku lat 90. dobrze zapowiadającym się biznesmenem (nagrodzono go nawet statuetką Asa biznesu). W grudniu 1992 r. niespełna pół roku po otwarciu salonu z luksusowymi autami, przedstawiciele firmy Auto-Becker (niemieckiego partnera biznesmena) zawiadomili prokuraturę, że B. przywłaszczył sobie 21 limuzyn wartych ponad dwa miliony marek. Okazało się, że samochody, które biznesmen oferował w swoim salonie, były wypożyczone tylko na wystawę. Po roku śledztwa, Ryszard B. trafił do aresztu. Ale tylko na trzy miesiące – co miało mieć wkrótce wymierne konsekwencje. Prokuratura zarzuciła mu ponadto wyłudzenie 29 miliardów ówczesnych złotych z trzech banków. B. tłumaczył, że padł ofiarą nieuczciwych wspólników i stracił cały majątek. W 1997 r., czując, że sprawa zmierza do skazania go, zniknął z pola widzenia organów ścigania. Prokuratura wydała za nim list gończy. Ryszard B. trafił pod skrzydła Nikodema Skotarczaka ps. Nikoś, legendarnego bossa trójmiejskiego półświatka. „Nikoś” miał mu zlecić pilnowanie swoich interesów na Śląsku. Niedługo potem za pośrednictwem Jarosława S. ps. „Masa”, B. poznał braci D. – Leszka „Wańkę” i Mirosława „Maliznę”. Wówczas już jest związany z bandą z Podbeskidzia, której szefował Ryszard N. ps. „Rzeźnik”. Obaj mieli tworzyć zgrany duet. Jak się później okaże, Mirosław D. ps. Malizna miał zaproponować Ryszardowi B. wysoki awans w strukturach półświatka w zamian za wyeliminowanie „Pershinga”. „Jak to załatwisz, to przejmiesz Warszawę” – zapewniał boss „Pruszkowa”. B. miał zostać włączony w skład zarządu tej mafii. Czytaj także: „Mały Pruszków” skazany! „Bryndziak” odsiedzi 10 lat, boss zarządu mafii „Słowik” – 3 lata Egzekucja na parkingu W niedzielę 5 grudnia „Pershing” pojechał na narty na Polanę Szymoszkową. Parkingowy przy stoku zwrócił uwagę, że ok. godz. 13.30 na plac wjechało zielone audi. W samochodzie znajdowali się: Ryszard B., Ryszard N. i „Dziadek”. Auto stanęło naprzeciwko mercedesa używanego przez Andrzeja K. Po godz. 15 Andrzej K. zakończył jazdę na nartach. Patrycja R. poszła zwrócić narty do wypożyczalni, a mafioso zszedł do swojego samochodu. Oboje mieli tego wieczora wyjechać z Zakopanego. „Pershing” tworzył bagażnik i pochylił się do środka. W tym momencie podeszło do niego dwóch zamaskowanych mężczyzn. Obaj trzymali w dłoniach broń. Ryszard B. rzucił do bossa: „no i co teraz?”. I zaczął strzelać do „Pershinga”. W tym czasie Ryszard N. strzelał z pistoletu maszynowego ukrytego w reklamówce. Ale tylko w powietrze. Egzekutorzy wskoczyli zaraz potem do samochodu, w którym czekał na nich „Dziadek” i odjechali. Do leżącego na śniegu „Pershinga” podbiegła, znajdująca się akurat w pobliżu, lekarka. „Andrzej K. leżał na prawym boku, z głowy ciekła mu krew, miał mocny krwotok tętniczy z prawej skroni. Był nieprzytomny, na szyi wyczuła tętno. Razem z drugą lekarką rozpoczęła akcję reanimacyjną” – czytamy w aktach sprawy zabójstwa „Pershinga”. Śmiertelnie ranny mafioso został zabrany do szpitala, w którym wkrótce zmarł. „Biegli z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej CM UJ w Krakowie z rekonstrukcji kanałów ran postrzałowych stwierdzili, że doszło do jednego postrzału głowy oraz postrzałowego uszkodzenia prawej małżowiny usznej. Przestrzałów tułowia było pięć. Tak więc doszło do co najmniej sześciokrotnego postrzelenia Andrzeja K., gdyż rany kończyn górnych mogły powstać z tych samych postrzałów, co obrażenia tułowia” – ustalili eksperci po sekcji zwłok „Pershinga”. Co ciekawa, Patrycja R. towarzysząca bossowi w wyprawie na narty, tuż po zabójstwie wyjęła z jego telefonu komórkowego kartę sim i złamała ją. W jednym z pokoi hotelowych, w którym zatrzymali się mafijni egzekutorzy, policjanci znaleźli kasetę wideo z filmem „Kiler-ów dwóch”. Czytaj także: Mafijna „Królowa Ożarowa” skazana. Miała zastępować uwięzionego mężaSąd nie miał wątpliwości Bardzo szybko wytypowano sprawców zamachu na „Pershinga”. Pomogły w tym zeznania „Dziadka”, który został świadkiem koronnym. Ryszard N. został zatrzymany w styczniu 2000 r. Pod koniec października 2000 r. uciekł jednak z zakładu karnego w Wadowicach. Podczas spaceru miał zerwać siatkę, po czym wejść na dach więzienia, a następnie na dach sąsiedniego sądu. Na dole czekali już niego kompani w samochodzie. Został ujęty dopiero w kwietniu 2005 r. W styczniu 2001 r. w Cancun w Meksyku ujęto Ryszarda B. Po jakimś czasie obaj zostali oskarżeni m.in. o zabójstwo Andrzeja K. Za tą zbrodnię zostali skazani na kary po 25 lat więzienia. Wyrok 10 lat za podżeganie do zabójstwa usłyszał Mirosław D. ps. Malizna. Cała trójka od początku twierdziła, że jest niewinna. Po zabójstwie „Pershinga” kolejnym celem zamachu miał być jego bezpośredni podwładny Jarosław S. ps. Masa. Gangster ten został zatrzymany pod koniec grudnia 1999 r. w Korbielowie, pod zarzutami wymuszenia rozbójniczego. I wtedy stało się coś, czego pomysłodawcy zabicia Andrzeja K. zupełnie nie przewidywali w swoich planach. Ku zaskoczeniu wszystkich, w tym policji i prokuratury, „Masa” zdecydował się zostać świadkiem koronnym. I pogrążył cały „Pruszków”, czego efektem była wielka obława na członków mafii latem 2000 r. Do końca pierwszej dekady XXI wieku najsłynniejsza polska organizacja mafijna została niemal doszczętnie rozbita. W wywiadzie dla „Życia Warszawy” z 2005 r. świadek koronny tak wyjaśniał przyczyny przerwania mafijnej omerty: „Postawiono mnie pod ścianą. Jak w 1999 r. trafiłem do aresztu, to niedługo potem przyjechała do mnie żona i powiedziała, że chcieli zabić mojego syna. Grozili mojej rodzinie, żonę gonili samochodem, ale udało jej się uciec. (…) Miałem alternatywę. Wyjdę i spróbuję ułożyć się ze Starymi (chodzi o bossów gangu pruszkowskiego - przyp. red.), co mimo wszystko było możliwe, bo zarabiałem dla nich duże pieniądze. Mogłem też z nimi wojować (…) Nie chciałem jednak robić rzeczy, z których później ciężko byłoby mi się wyplątać. Zawsze zamiast gangsterki wolałem biznes. Jak zaczęli grozić rodzinie, to powiedziałem adwokatowi, aby dzwonił do prokuratury, że chcę zeznawać”. Czytaj także: Przerzucili z Białorusi na Zachód co najmniej tysiąc nielegalnych migrantów