Pokrzywdzone obciążyły byłego policjanta Przed pruszkowskim sądem zeznawały dwie młode kobiety, które ucierpiały w wypadku radiowozu w podwarszawskich Dawidach Bankowych. Kierowca policyjnego samochodu jest oskarżony o przekroczenie uprawnień i o niedopełnienie obowiązków służbowych poprzez nieudzielenie pomocy pokrzywdzonym. Emerytowany dziś policjant na początku 2023 roku spowodował wypadek w Dawidach Bankowych, w wyniku którego ranne zostały dwie nastolatki (jedna miała wtedy 17-, a druga 19-lat). Poszkodowane kobiety, które występują w roli oskarżycielek posiłkowych, zostały w czwartek przesłuchane przez sąd. Przywołując zdarzenia z 2 stycznia 2023 r. obie kobiety były zgodne: z grupą znajomych wybrały się na wieczorną przejażdżkę samochodami osobowymi, podczas której młodzi ludzie zauważyli na mijanej posesji ogień. Początkowo próbowali ugasić go sami przy użyciu gaśnic samochodowych, potem wezwali straż pożarną. Kiedy ta dokończyła działania, na miejscu pojawił się patrol policji z komendy w Pruszkowie - oskarżony Janusz R. i drugi funkcjonariusz (wobec którego w październiku 2023 r. umorzono postępowanie na wniosek prokuratora). – Chcieliśmy zrobić dobry uczynek, a skończyło się to dla nas tragicznie – powiedziała, zwracając się do obrończyni oskarżonego, Iga Delega, jedna z dwóch poszkodowanych. Czytaj także: Wypadek radiowozu z nastolatkami. Nowe informacje Wulgarni, obsceniczni i groźni Według Igi Delegi w rozmowie z funkcjonariuszami towarzyszyły żarty, także niewybredne. Zwłaszcza Janusz R. mówił w dwuznaczny sposób, był też bardziej wulgarny od kolegi. Podchodząc do młodzieży, miał zapytać „Kto to, k...a, podpalił?”, młodym kobietom proponował, że „pokaże im koguta”, pytał, czy jedna z nich ma na wyposażeniu samochodu trójkąt odblaskowy - w czym młodzi ludzie wyczuli podtekst erotyczny, a pytając, czy mają przy sobie substancje psychoaktywne, dodał, że „trzeba będzie na osobistą”. Jak zeznała Delega, po wylegitymowaniu młodzieży i rozmowie policjanci wsiedli do radiowozu, zawrócili, a następnie Janusz R. otworzył okno i zwrócił się do koleżanki Delegi, żeby wsiadła do radiowozu. Obie kobiety wsiadły do samochodu - jak zaznaczyły - dobrowolnie, choć nie wiedziały, w jakim celu. Po około dwóch-trzech minutach jazdy kierujący pojazdem Janusz R. wjechał w zakręt z nadmierną prędkością, skutkiem czego było czołowe uderzenie w drzewo. Kobiety, które nie miały zapiętych pasów, odniosły obrażenia: Iga Delega miała złamany nos i wstrząśnienie mózgu, jej koleżanka - złamaną rękę. Po opuszczeniu radiowozu obie dziewczęta usiadły na krawężniku tuż obok samochodu. Młodszy funkcjonariusz zaświecił im latarką w oczy - jak zeznały wspólnie, był to jedyny sposób, w jaki sprawdził ich stan zdrowia. Starszy Janusz R. krzyczał natomiast, żeby - jak zeznała Delega – „sp...y”, co kobiety odebrały jako polecenie oddalenia się z miejsca zdarzenia. Czytaj także: Policjant z dwoma promilami. Wiózł małe dziecko„Bałem się, że auto może dostać samozapłonu” Oskarżony Janusz R. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Do tej pory odmawiał składania wyjaśnień. W czwartek zgodził się na ich złożenie, ale w późniejszym terminie. Wobec tego sędzia Justyna Kokoszka odczytała jego wyjaśnienia z postępowania dyscyplinarnego. Jak stwierdził w nich Janusz R., „osoby, które wsiadły do radiowozu, miały coś ważnego do powiedzenia w związku z interwencją”, a nie chciały tego powiedzieć przy ich znajomych. Jego zdaniem na tej podstawie obie kobiety mogły znaleźć się w radiowozie. R. wyjaśniał, że zahamował gwałtownie z powodu „cienia, jakby jakieś zwierzę wyskoczyło na drogę”, a auto wpadło w poślizg. Chcąc ominąć hałdę piachu, policjant uderzył w drzewo, którego wcześniej nie zauważył. Stwierdził, że nie jechał szybciej niż 60-70 km/h, a prędkość ta była dostosowana do panujących warunków atmosferycznych i drogowych. Oskarżony miał zlecić udzielenie pomocy przedmedycznej i wezwanie pomocy swojemu koledze. Wyjaśniając, jakimi słowami polecił poszkodowanym oddalenie się, powiedział: „Nie pamiętam, jakich dokładnie użyłem słów, ale chodziło mi o to, żeby oddaliły się od auta, bo bałem się, że auto może dostać zapłonu i może dojść do wybuchu”. Czytaj także: Policjant podszywał się pod funkcjonariusza Inspekcji Transportu Drogowego