Stały element krajobrazu. Kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych ma nieoczekiwanego cichego bohatera, za którym stoją miliony wyborców i miliardy lobbystów. To broń palna, do której miłość Amerykanów wbrew zdrowemu rozsądkowi przybrała absurdalne rozmiary. Jest ona elementem każdej kampanii wyborczej, także obecnej rywalizacji Donalda Trumpa z Kamalą Harris. „A well regulated Militia, being necessary to the security of a free State, the right of the people to keep and bear Arms, shall not be infringed”, co można przetłumaczy jako: „Dobrze zorganizowana milicja, będąca niezbędną dla bezpieczeństwa wolnego państwa, prawo ludzi do posiadania i noszenia broni, nie ulegnie naruszeniu”. Tak brzmi nieprecyzyjna 2. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która weszła w życie 15 grudnia 1791 roku.Zapis ten stracił na aktualności, gdyż o bezpieczeństwo USA dbają obecnie policja, rozmaite służby oraz wojsko – regularne oraz ochotnicza Gwardia Narodowa, odpowiednik naszych Wojsk Obrony Terytorialnej. Milicje, potrzebne w czasach walk o niepodległość, z Meksykiem czy Indianami są obecnie zbędne.Lobby NRAOrganizacja służb bezpieczeństwa w jest tak rozwinięta, że Amerykanie nie muszą się posiłkować milicjami. Druga Poprawka to obecnie wyłącznie argument miłośników broni palnej i stojących za nimi organizacji lobbystycznych z Narodowym Stowarzyszeniem Strzeleckim Ameryki (NRA) na czele.Osobnik z karabinem szturmowym AR-15 jadący pick upem po Pasie Biblijnym nie jest milicją, co najwyżej jednostką, która z uwagi na pewną deformację socjo-psychologiczną może stanowić zagrożenie, jeżeli wejdzie jej się w drogę. Albo napomknie jej się, że prawo do noszenia broni nie pochodzi od Boga.Milicją nie jest też kobieta z odbezpieczonym pistoletem, która czesząc córeczkę przypadkowo strzela jej w głowę. Nie jest nią też inna kobieta, która jedzie z synem po zakupy, a on wyjmuje z torebki broń i się zabija. Były takie przypadki. Świadczą one nie mniej niż kolejne masakry – głównie w szkołach – że system jest chory.Obecne kryteria są nader nieprzystające do realiów – broń może mieć każdy. Jest ona niezwykle łatwo dostępna, legalna i stosunkowo tania. W precedensowym wyroku z 2008 roku Sąd Najwyższy orzekł, że 2. Poprawka szeroko gwarantuje prawo do posiadania broni w celach takich jak samoobrona. Jednocześnie zaznaczył, że prawo nie jest absolutne i może podlegać regulacjom.Ograniczenia są jednak niewielkie. Federalna ustawa z 1968 roku stanowi, że broń krótką mogą nabywać osoby od 21. roku życia, zaś długą, w tym karabiny i strzelby – od 18. Prawo nakłada na sprzedających broń obowiązek prześwietlenia przeszłości kupujących, ale w tej chwili dotyczy to tylko dużych sprzedawców posiadających licencję.Interes z broniąOczywiście nałożenie prawa i jego egzekwowanie to dwie różne rzeczy. Sprzedawca chce sprzedać towar, zwłaszcza że broń to w Stanach Zjednoczonych doskonały interes. Nie przejmuje się, do czego ta broń może być potem użyta. Ograniczenia te nie dotyczą sprzedawców prywatnych. W praktyce oznacza, że możliwe jest kupienie jej od ręki przez każdego, na przykład przez internet albo podczas „gun shows”, czyli wystaw broni palnej. Co więcej, poszczególne stany mają własne regulacje, dzięki którym w niektórych z nich, w pewnych przypadkach na przykład karabin mogą kupić także niepełnoletni; w Minnesocie mogą to być nawet 14-latkowie.Prawo nie reguluje przypadków, że rodzić kupuje broń w prezencie dla nieletniego dziecka. Taki nieletni – wiele razy dochodziło do podobnych sytuacji – następnie idzie do szkoły i urządza masakrę, bo rówieśnicy się niego naśmiewali i musi im odpłacić.Niżej podpisany nie ma najmniejszego wpływu na regulacje dotyczące posiadania w USA, ale gdyby miał, znacząco zmieniłby kryteria przyznawania uprawnień i możliwości kupna broni. Prawo do kupna i posiadania broni miałby absolutnie każdy po zdaniu prostego testu.Fatalny poziom edukacjiUwzględniałby on fatalny poziom edukacji w Stanach Zjednoczonych czy zerowy nacisk na wpajanie wiedzy ogólnej, a więc czynniki świadczące o miernym wykształcenia i tym samym zaburzonej umiejętności logicznego i racjonalnego myślenia. Test odsiałby znaczny odsetek osób niepotrafiących logicznie myśleć, analizować sytuacje, wyciągać wnioski, wreszcie niemających poszanowania dla innych. Nie chcielibyśmy, że takie osoby kręciły się obok nas z bronią.Przykładowy test mógłby składać się z pytań typu: wskaż na mapie Francję; ile mamy kontynentów; jaki jest pierwiastek z cyfry 9; kto napisał „Odyseję” (podchwytliwe, ale odpowiedzi Homer oraz grupa nieznanych autorów byłyby zaliczane); jaka jest stolica Turcji; w którym roku upadło Cesarstwo Zachodniorzymskie; jaka jest największa ryba; i tym podobne.System edukacji w Ameryce jest taki, że specjalizuje w wąskiej branży. Można zostać światowej sławy ekspertem od sadzenia pietruszki i nie mieć pojęcia, jaka rzeka przepływa przez Londyn. Wyższy poziom wiedzy ogólnej świadczy o szerszych horyzontach, pewnej kulturze, szacunku dla otoczenia. Wymachujący bronią zadufany prymityw rzucający sloganami o 2. Poprawce nie jest osobą, przy której moglibyśmy się czuć bezpiecznie.Oczywiście, kwestia wolności, amerykański liberalizm. Wydaje się, że w tym przypadku powinien mieć ograniczenia, jeżeli zagrożone jest bezpieczeństwo społeczeństwa – a wariat z bronią palną takie zagrożenie stanowi. Trzeba pamiętać, że w Kanadzie tak wysokiej liczby broni per capita nie ma i ludzie są bezpieczni, tradycyjnie nie zamykają swoich domów.Przypadek Kanady świadczy o pewnej dojrzałości społeczeństwa. Oczywiście tam też dochodzi do strzelanin, ale różnica między narodami zamieszkującymi sąsiadujące państwa, należącymi do tego samego kręgu kulturowego jest diametralna. Gdzie leży przyczyna?Bez wątpienia kluczowa jest kwestia mentalności. Ten element potrafi jednak w dogodnych warunkach ewoluować w kolejnych pokoleniach. Kołtun polski się nie utrzymał, a miał znacznie dłuższą tradycję niż amerykańskie „milicje” i ich broń. Tym, co nie pozwala ewoluować amerykańskiemu podejściu do broni, są rozgrywki polityczne podlewane pieniędzmi od lobbystów.Głęboka polaryzacjaAmerykańskie społeczeństwo jest niezwykle silnie spolaryzowane i pod tym względem przypomina polskie. Przywiązanie do broni czy też obrona prawa do jej legalnego posiadania pokrywa się w znacznym stopniu z głosowaniem na kandydatów Partii Republikańskiej. Przeciwnicy czy osoby opowiadające się za ograniczeniami popierają zwykle Partię Demokratyczną.Po każdej kolejnej masakrze odbywa się debata według sprawdzonych schematów. Demokraci podnoszą konieczność wprowadzenia obostrzeń w dostępie do broni, zaś Republikanie uważają, że to zamach na wolność. Sytuacja najczęściej jest patowa, nie licząc przypadków jak wyrok Sądu Najwyższego z 2008 roku, ustanowiony po masakrze na uczelni Virginia Tech, gdzie student zabił 32 osoby i ranił 17 innych przy użyciu dwóch półautomatycznych pistoletów.• Chcesz dowiedzieć się więcej o wyborach w USA? Zachęcamy do lektury artykułów z serii #Wyjaśniamy StanyW praktyce politykom na zmianach nie zależy. Rozgrywanie kwestii dostępu do broni to również jest kapitał polityczny, którego nikt tracić nie chce. Dla Republikanów sprawa jest oczywista – nie będą występowali przeciwko własnym wyborcom. Demokratom zależy natomiast na głosach umiarkowanych obywateli, którzy nie są zatwardziałymi konserwatystami, chcą posiadać broń bez problemów i nie życzą sobie zmian. To również są miliony osób.Miliony od lobbystówSą jeszcze jedne miliardy – dolarów, jakie generuje przemysł zbrojeniowy – producenci i sprzedawcy. Z tych miliardów lobbyści przekazują miliony partiom. Gros trafia do Republikanów, ale branża nie skąpi także Demokratom.Ogromny kapitał, polityczny, to również licząca około 5 milionów członków NRA. Każdy republikański kandydat na prezydenta musi jej nadskakiwać. Donald Trump wystąpił w maju na konwencji Stowarzyszenia. Przyrzekał bronić praw do posiadania broni, zawartych w 2. Poprawce do Konstytucji USA i apelował o głosowanie na niego.– Myślę, że jesteście zbuntowaną grupą. Ale tym razem buntujmy się i idźmy na wybory – apelował miliarder. Ocenił, że będą to najważniejsze wybory w historii kraju. – Musimy mieć pewność, że wygramy! – mobilizował Trump. Określał też siebie mianem „najlepszego przyjaciela, jakiego posiadacze broni kiedykolwiek mieli w Białym Domu”.„Przemoc z użyciem broni to coś, co według Trumpa wszyscy powinniśmy po prostu »przeboleć«. (…) Trump sprzeda się grupie lobbingowej broniącej praw do posiadania broni kosztem naszych dzieci i społeczności” – oskarżyła Republikanina wiceprezydent Kamala Harris we wpisie na platformie X, wówczas jeszcze nie mająca w planach startu w wyborach. W październiku 2019 roku zapewniała natomiast, że popiera usunięcie milionów sztuk broni szturmowej z ulic, ale – podnosiła – należy to „zrobić we właściwy sposób”, którego już naturalnie nie zdradziła.Sama Harris nie może otwarcie zapowiedzieć zmian w przepisach o dostępie do broni. Byłoby to równoznaczne z politycznym samobójstwem, ani tym bardziej nie może próbować wcielać ich w życie. Musi używać patetycznych słów o przyszłości dzieci i tak dalej. Ale może też wysyłać i wysyła sygnał do zwolenników broni – sama również ją posiada i nie zamierza z niej rezygnować.Trump kontra HarrisKiedy Trump podczas debaty prezydenckiej twierdził, że jeśli Harris wygra wybory, „skonfiskuje wszystkim broń”, ta odpowiedziała, że sama jest właścicielką broni – podobnie jak jej kandydat na wiceprezydenta, Tim Walz. – Nie pozbawimy nikogo broni, więc przestań ciągle kłamać na ten temat – rzuciła Trumpowi. Kilka dni później Harris oświadczyła, że jest gotowa użyć broni, jeśli do ktoś będzie próbował włamać się do jej domu. – Jeśli ktoś włamie się do mojego domu, zostanie postrzelony – przekonywała podczas transmitowanej na żywo rozmowy z Oprah Winfrey. Przekaz jest jasny: „jestem jedną z was i rozumiem wasze bolączki, zagłosujcie na mnie”.Sam Walz, były zwolennik NRA, sprecyzował swoje poglądy jasno. – Wierzę w Drugą Poprawkę, ale wierzę również, że naszym pierwszym obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa naszym dzieciom – oświadczył, gdy będąc gubernatorem Minnesoty, podpisał stanową ustawę rozszerzającą zakres kontroli osób starających się o pozwolenie na broń.Po wyborach temat dostępu do broni przycichnie. Politycy przestaną nim szermować. Wrócą do niego po kolejnej masowej strzelaninie, ale nie zrobią nic, żeby zmniejszyć ryzyko wystąpienia następnej masakry. System tego zwyczajnie nie przewiduje.