Czy to już koniec kariery rapera? Mimo niepokojących doniesień i wielu podejrzeń, a nawet publicznych opowieści o kontrowersyjnych imprezach, Sean Combs przez wiele lat unikał większych problemów z prawem. Wszystko zmieniło się w 2023 roku, a kilkanaście miesięcy później zakończyło się głośnym aresztowaniem muzyka. Co właściwie ma na sumieniu „Diddy” i jak to możliwe, że tak długo wszystko uchodziło mu na sucho? Chociaż matka „Diddy’ego” miała do dyspozycji dom w Mount Vernon, od początku chciała, żeby jej syn jak najbardziej przesiąkł klimatem nowojorskiego Harlemu, w którym się urodził. Dzięki temu miał się nauczyć, jak być w życiu twardym i nie poddawać się w obliczu niewielkich problemów. Takim problemem na pewno nie była dla rodziny bieda. Combsowie, jako jedni z nielicznych, jeździli po okolicy mercedesem i nie mieli zbyt wielu powodów do narzekań na swój los. Do czasu. Sielankę przerwała śmierć ojca Seana. Przyszły raper miał wtedy niemal trzy lata i przez kilkanaście kolejnych wierzył w wersję, że Melvin zginął w wypadku samochodowym. Combs odkrył prawdę dopiero wtedy, gdy zaczął się uczyć twardych zasad ulicy. Wtedy okazało się, że ojciec utrzymywał rodzinę za pieniądze ze sprzedaży narkotyków, a „wypadek”, który zabił Combsa seniora, był w rzeczywistości strzałem w głowę. Zresztą o tej egzekucji rozpisywały się gazety, do których dotarł później artysta.Nastoletnie lata Seana stały pod znakiem jego wielkiej fascynacji muzyką. Końcówka lat 70. i początek lat 80. były w części Nowego Jorku czasem, kiedy na ulicach występowali DJe, a w klubach nieśmiało rodziło się to, co kilka lat później zaczęło na dobre podbijać świat: hip-hop. „Diddy” chwalił się zresztą później, że miał okazję dorastać w złotych czasach tego gatunku. Nastoletni Combs miał jeszcze kilka innych zainteresowań, między innymi futbol amerykański. Muzyk nieźle radził sobie też w szkole, ale ostatecznie stwierdził, że edukacja tylko przeszkadza mu w zajmowaniu się tym, co najbardziej go interesuje, czyli muzyką. „Cztery lata? To tylko mnie powstrzyma. Nie mogę tak długo czekać” – wspominał artysta w rozmowie z magazynem „Rolling Stone”. Ważniejsze od zajęć były rapowe imprezy, które Sean organizował i na które sam sprzedawał bilety.Poczuł się zbyt pewnie W końcu, w 1990 roku, przyszły gwiazdor postawił wszystko na jedną kartę i zgłosił się do słynnej wytwórni Uptown. Firma wręcz rozpychała się hiphopowym rynku, więc Sean liczył nie tylko na to, że sporo się tam nauczy, ale również na to, że praca w wytwórni będzie dla niego przepustką do muzycznego biznesu. Nie pomylił się. Ze stażysty, który zresztą pracował za darmo, Combs w ciągu ponad roku awansował na stanowisko wiceprezesa. Tę błyskotliwą karierę przerwała tragedia na zorganizowanym przez „Diddy’ego” meczu koszykówki gwiazd w Nowym Jorku w 1991 roku. Nie udało się wtedy opanować tłumu, który po prostu zadeptał 9 uczestników imprezy. Sam muzyk przypłacił te wydarzenia ciężką depresją. Nie wiadomo, czy to twarda szkoła z Harlemu, czy wiara w boga, o której tak chętnie wspominał po latach raper, zdołała go uratować, ale Combs nie tylko wrócił do pracy – zaczął też odnosić spore sukcesy. Miał dużo szczęścia. Wytwórnia skierowała pod jego opiekę młodych, zdolnych artystów. Mary J. Blige czy Jodeci byli nieoszlifowanymi diamentami, więc wystarczyło dobrze nimi pokierować i już można było zbierać laury. Nie oznacza to oczywiście, że samemu Combsowi brakowało talentu – wprost przeciwnie.Muzyk wyróżniał się na producenckim rynku tym, że potrafił świetnie łączyć gatunki, do tego wyławiał sample, które natychmiast zwracały uwagę na jego piosenki. Te sukcesy ośmieliły „Diddy’ego” i – co tu dużo mówić – rozbuchały jego ego. Sean chciał być najlepszy na rynku. Najpierw po cichu o tym marzył, później zaczął opowiadać o swoich planach wszystkim wokół, a przede wszystkim stał się bardzo pewny siebie. Nawet za bardzo, bo zaczął spierać się ze swoim mentorem i szefem wytwórni, Andre Harrellem, do tego coraz częściej mówił mu, co firma powinna robić albo - co gorsza - co robi źle. Ta historia nie mogła się skończyć inaczej. Combs został zwolniony. Co prawda błyskawicznie zaczęły do niego dzwonić inne firmy, ale producent był przerażony, bo – jak wspominał – „czuł się, jakby brał rozwód”.„Puffy” szybko jednak otrzepał kurz i zamiast przyjmować oferty pracy u innych, założył własną firmę - Bad Boy Entertainment. Być może to właśnie świeże doświadczenia biznesowe pozwoliły raperowi lepiej zrozumieć Harrella, z którym ostatecznie pozostali przyjaciółmi. Na pewno natomiast „u siebie” Sean mógł robić to, co tylko chciał, bez żadnych ograniczeń. I robił. Muzyk szybko dopisywał do listy kolejnych artystów, których płyty chciał wydawać. Jednym z nich okazał się uliczny dealer z Brooklynu, niejaki Christopher Wallace. Pod tym imieniem i nazwiskiem wkrótce znała go już głównie rodzina i urząd skarbowy, bo dla reszty świata stał się po prostu Notoriousem B.I.G. Raper błyskawicznie zyskiwał popularność, ale sukcesy wytwórni nie wszystkim się podobały. Bad Boy Records rywalizowało z Death Row Records, firmą założoną między innymi przez Dr. Dre i The D.O.C. Szef tej wytwórni – a przy okazji były ochroniarz – Suge Knight oskarżył nawet Combsa o śmierć swojego przyjaciela. Jake Robles miał zginąć z rąk „jednego z ludzi” producenta. Oczywiście takich oskarżeń w rapowym świecie nie brakowało, a wojny między firmami albo artystami były na porządku dziennym, ale właśnie wtedy po raz pierwszy ktoś wywołał Combsa do tablicy i wprost zarzucił mu udział w porachunkach. Wiele zarzutów, żadnych dowodów Takich oskarżeń było potem więcej. Słynny Tupac Shakur oskarżał „Diddy’ego” i Notoriousa o udział w strzelaninie, której ofiarą padł w 1994 roku. Kiedy dwa lata później raper zginął w Las Vegas, wytwórnia Bad Boy Records wydała specjalne oświadczenie z kondolencjami. To tylko podgrzało atmosferę nienawiści. Gdy w 1997 roku Notorious B.I.G. przygotowywał się do wydania swojego nowego albumu, raper został zastrzelony w Los Angeles. Policja przez wiele lat miała wielki problem z ustaleniem sprawców obu zabójstw, ale hiphopowe środowisko wiedziało swoje. Jedni stawiali na porachunki między przestępczymi środowiskami z dwóch wybrzeży, a inni wprost wskazywali winnych, w tym Combsa. Były to jednak tylko słowa, bez żadnych dowodów. W świetle obecnych zarzutów wobec „Puffa” pojawia się jednak wiele głosów, że warto jeszcze raz zbadać sprawę ataków na 2Paca. Sheryl McCollum, która bada miejsca zbrodni i pracowała przy sprawie Shakura, stwierdziła w rozmowie z „NewsNation”, że już pierwsza strzelanina z udziałem rapera była podejrzana. Oficjalnie 2Pac został ranny, kiedy napastnik próbował go okraść. Wszystko działo się w Quad Studios w Nowym Jorku. W tym samym miejscu był wtedy „Diddy”, z 40-osobową świtą. „Jaki ma to sens, że okradana jest jedna osoba, a nie 40 pozostałych? Kto miałby więcej pieniędzy i biżuterii? 40!” – stwierdziła McCollum. Dlaczego Shakur oskarżał wtedy Combsa? Raper przekonywał, że kiedy wszedł do studia zakrwawiony, nikogo, w tym Seana, nie zaskoczył ten widok. „Nikt do mnie nie podszedł, zauważyłem, że nikt nawet na mnie nie spojrzał” – wspominał muzyk w magazynie „Vibe”. Rodzina rapera postanowiła zresztą teraz na nowo zająć się sprawą, licząc, że może tym razem uda się ją wyjaśnić – albo ktoś odważy się powiedzieć znacznie więcej niż przed laty. No właśnie, przed laty. Policja nie miała żadnych dowodów na udział „Diddy’ego” w śmierci konkurenta, więc oficjalnie producent był „czysty”. Muzyk nie tylko spokojnie żył dalej, ale też odnosił jeszcze większe sukcesy niż wcześniej. „No Way Out”, debiutancki solowy album Combsa, trafił na pierwsze miejsce listy Billboardu, a singel „I’ll Be Missing You”, hołd dla Notoriousa B.I.G., podbił listy przebojów na całym świecie. Od tej pory „Diddy” był nie tylko producentem i raperem. Muzyk wkroczył do mainstreamu i pełnymi garściami czerpał ze swoich sukcesów. Z jednej strony pracował z takimi gwiazdami jak Mariah Carey, z drugiej budował wizerunek show-biznesowego wizjonera. Puff Daddy - bo takiego pseudonimu używał wtedy gwiazdor, stał się pierwszym hiphopowym artystą, który zdetronizował swój przebój na listach przy pomocy innej piosenki, nad którą sam pracował. W kolejnych latach Sean z jednej strony pilnował wytwórni i tworzył muzykę, a z drugiej promował własne kolekcje ubrań oraz kosmetyków pod szyldem Sean John, do tego otwierał kolejne restauracje. Combs uchodził za człowieka sukcesu, który dodatkowo potrafił świetnie się bawić, bo słynął z jeszcze jednej rzeczy: imprez, na które wielu chciało się za wszelką cenę dostać. O tym, co działo się na wielu z nich, świat dowiedział się dopiero po latach.Combs, czy też „Puff Daddy” albo „Puffy”, bo takich pseudonimów muzyk również używał w ciągu swojej kariery, nigdy nie był święty. Muzyk miał na koncie udział w bójkach, zarzuty związane z posiadaniem broni, prowadzenie auta po odebraniu uprawnień. Nie były to jednak jakieś szokujące naruszenia prawa. Na tle swoich kolegów „Diddy” nie wykraczał poza średnią, a w obliczu zarzutów, z którymi obecnie mierzy się raper, tamte przewinienia – mimo swojej wagi – wyglądają najwyżej jak wyczyny przedszkolaka. Coś zaczęło się psuć Pierwsza poważna skaza na wizerunku rapera pojawiła się w 2017 roku. Jego była szefowa kuchni, Cindy Rueda, oskarżyła muzyka o molestowanie seksualne. Kobieta zeznała między innymi, że jej szef życzył sobie podawania jedzenia tuż po albo nawet w trakcie seksu, do tego często paradował przed nią nago. Kiedy Rueda poskarżyła się na takie zachowaniem, a dodatkowo upomniała się o wypłatę za nadgodziny, została posądzona o kradzież i zwolniona. „Diddy” bronił się przed zarzutami „rozgoryczonej byłej pracownicy”, ale zamiast udowodnić swoją niewinność w sądzie, w 2019 roku zawarł z szefową kuchni ugodę. Nie wiadomo, jaka kwota wchodziła w grę, jednak ewidentnie Rueda podpisała klauzulę poufności, bo sprawa bardzo szybko ucichła. „Trupy z szafy” mają jednak to do siebie, że lubią wypadać, zwłaszcza jeśli ktoś ma ich wiele. Combs przekonał się o tym w 2023 roku, kiedy na dobre zaczęła się sprawa, która prawdopodobnie definitywnie zakończy jego karierę, a na pewno – przynajmniej na jakiś czas – życie na wolności. Chociaż zapewne raper kolejny raz miał nadzieję, że znów uda mu się uniknąć kłopotów. „Przemoc domowa JEST problemem. Zamieniła mnie w osobę, którą nigdy nie sądziłam, że się stanę. Mam za sobą ogrom ciężkiej pracy i dzisiaj jest już dużo lepiej, ale już zawsze przeszłość będzie mnie prześladować” - tak wokalistka skomentowała film, który zszokował nie tylko szołbiznesowy światek.Jesienią 2023 roku artystka pozwała Combsa, zarzucając mu między innymi przemoc seksualną. Cassie i „Diddy” byli parą przez niemal 10 lat. To był burzliwy związek, muzycy wiele razy się rozstawali i wracali do siebie. Drogi artystów rozeszły się ostatecznie w 2018 roku. Pozew kilka lat później miał szansę wywołać ogromny skandal, jednak Cassie i Sean zaledwie dzień po złożeniu dokumentów zawarli ugodę. Oczywiście powiązaną z klauzulą poufności. Adwokat producenta tłumaczył, że ugoda absolutnie nie oznacza, iż jego klient przyznaje się do winy. Na tym sprawa pewnie by się skończyła, a Combs znów uniknąłby problemów, gdyby nie film, który trafił do stacji CNN. Wideo z hotelowego monitoringu pochodziło z 2016 roku. Widać było na nim muzyka, który najpierw gonił Cassie, a później kopał swoją dziewczynę i ciągnął ją po ziemi. Tej sprawy raper nie był już w stanie wyciszyć. Ci sami prawnicy, którzy jeszcze niedawno bronili producenta, teraz doradzili mu najbardziej sensowne rozwiązanie: przyznać się. „Moje zachowanie na tym filmie jest niewybaczalne. Biorę pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Obrzydzały mnie wtedy, obrzydzają mnie teraz. Sięgnąłem po profesjonalną pomoc. Byłem na terapii oraz odwyku. Musiałem prosić boga o wybaczenie. Bardzo przepraszam. Obiecałem sobie, że każdego dnia będę się stawał lepszym człowiekiem. Nie proszę o wybaczenie. Naprawdę mi przykro” – powiedział producent w filmie, który zamieścił w swoich mediach społecznościowych.Cassie skomentowała ostro, że Combs przeprasza dopiero wtedy, kiedy nie ma już wyboru, bo jego czyny wyszły na światło dzienne.Sprawa Cassie nie była jedyna. Dwie inne kobiety złożyły swoje pozwy w listopadzie tego samego roku, oskarżając gwiazdora o napaść seksualną, pobicia i zmuszanie do zażywania narkotyków. Zarzuty dotyczyły wydarzeń z lat 90. Trzecia ofiara zgłosiła się w grudniu. Kobieta twierdziła, że „Diddy” i dwaj inni mężczyźni zgwałcili ją ponad 20 lat wcześniej, kiedy miała 17 lat. Być może te zeznania, a może jeszcze inne podejrzenia – coś jednak sprawiło, że służby mocno zainteresowały się wtedy raperem. Wiosną 2024 roku federalni agenci przeszukali wille muzyka w Miami i Los Angeles. Jedna z telewizji zarejestrowała nalot. Stacja NBC6 pokazała agentów, którzy chodzi po posiadłości na Florydzie z kartonowymi pudłami, wynosząc z willi między innymi laptopy. Wtedy służby nie udzielały jeszcze zbyt wielu informacji. Władze zdradzały tylko, że przeszukania mają związek ze śledztwem prowadzonym w Nowym Jorku, a nieoficjalnie agenci mówili, że w willach znaleziono między innymi broń. Prawnicy muzyka podkreślali, że ich klient współpracuje ze służbami, a naloty nazwali „przesadzonym pokazem siły”.O tym, co agenci znaleźli u „Diddy’ego”, świat dowiedział się dopiero kilka miesięcy później. Służby zarekwirowały między innymi broń, amunicję, a także… tysiąc butelek oliwki dla dzieci. Niezawodni prawnicy próbowali przekonywać, że producent po prostu lubił oszczędzać i kupował oliwkę w zbiorczych opakowaniach, tylko „przez przypadek” nieco przesadził z ilością. Kłopot w tym, że sieć, w której Combs miał robić wielkie zakupy, nawet nie sprzedaje takiego produktu. Kosmetyk, może poza ilością, nie budziłby pewnie podejrzeń, gdyby nie to, że właśnie taka oliwka miała być używana między innymi podczas tak zwanych „Freak Offs”, organizowanych przez rapera. To nie koniec, bo serwis E! News dotarł do jednego z pozwów przeciwko muzykowi. Anonimowa kobieta przekonuje, że „Diddy” mieszał oliwkę z Rohypnolem i GHB, nazywanym „pigułką gwałtu”, a potem zachęcał uczestników swoich imprez do używania jej. Miało to ułatwić mu wykorzystywanie niczego nieświadomych ofiar. Oliwka i kroplówki Wróćmy jednak do „Freak Offs”. Pod tą tajemniczą nazwą kryły się imprezy, które wyjątkowo zainteresowały prokuraturę, a przy okazji oburzyły opinię publiczną, bo samo hasło „orgie” to za mało na opisanie tych wydarzeń. W dokumentach sprawy czytamy, że to „wyszukane i wyprodukowane przedstawienia seksualne”. Takie imprezy odbywały się zwykle w luksusowych apartamentach hotelowych, przygotowanych już do nagrań filmowych. Wynajęci pracownicy seksualni, wyposażeni właśnie w słynną oliwkę i faszerowani narkotykami, przez wiele dni oddawali się orgiom seksualnym, przerywanym sprzątaniem pokoi. Uczestnicy „Freak Offs” byli czasem tak wyczerpani, że trzeba było podawać im kroplówki. W takich imprezach, nie z własnej woli, brała udział między innymi Cassie, która w swoim pozwie stwierdziła, że Combs reżyserował jej „występy” i mówił po kolei, co ma robić. Podczas orgii nie brakowało też widzów. Youtuber Jeff Wittek przyznał w swoim podkaście, że już w 2010 roku dostał zaproszenie na jedną z takich imprez od swojej znajomej. Wtedy akurat „akcja” działa się w willi w Miami, na ośmiu piętrach równocześnie. „Im wyżej wchodziłeś, tym bardziej pokręcone rzeczy miały miejsce”. Wittek przyznał, że zobaczył tam seks na żywo, a część gości przyszła w bieliźnie, bo taki była akurat temat imprezy. Youtuber był zaskoczony, ponieważ, jak stwierdził, nie miał pojęcia, na czym właściwie polegają „Freak Offs”. Wszyscy chcieli tam być Raper organizował też znacznie bardziej oficjalne wydarzenia, tak zwane „White Parties”. Tego typu imprezy stały się popularne w hiphopowym środowisku w latach 90. Combs koniecznie chciał zostać ważną i poważaną osobą w szołbiznesie, więc postawił na coś, o czym mieli mówić - a przede wszystkim marzyć - wszyscy. Raz w roku „Puffy” zapraszał do luksusowej posiadłości w Hamptons ludzi z pierwszych stron gazet. „Dotarło do niego, że jeśli zostanie imprezowym królem Nowego Jorku, to zwróci na siebie największą uwagę” - przyznał w rozmowie z BBC News Rob Shuter, były rzecznik artysty. Raper nigdy nie ukrywał, że chciał czuć się jak Wielki Gatsby, więc postanowił otaczać się samymi znanymi nazwiskami. „Kiedy puścił do ciebie oko i zaprosił do sekcji VIP, wiedziałeś, że czeka cię naprawdę dobry wieczór” - dodał Shuter. Pierwszoligowi celebryci świetnie się bawili i z uśmiechem pozowali do zdjęć podczas „White Parties”. Dzisiaj robią, co mogą, żeby świat o tym zapomniał. Nic dziwnego. Alkohol, który lał się strumieniami, narkotyki wciągane prosto z nagich ciał, do tego półnagie modelki i seks niemal na każdym kroku - o takich „atrakcjach” opowiadali bywalcy imprez „Diddy’ego”. Co ciekawe, sam Combs z dumą opowiadał o „White Parties” nawet… w wywiadach telewizyjnych. Raper wiedział, że imprezy zaczęły się cieszyć sławą, ludzie marzyli o obecności na nich, więc mówił tyle, żeby wzbudzić zazdrość i stworzyć wrażenie elitarności tych wydarzeń. Unikał jednak zdradzania zbyt wielu szczegółów. Teraz wiemy dlaczego. Swoją drogą, z dzisiejszej perspektywy uśmiechy prowadzących, oklaski publiczności i poruszanie takich tematów podczas talk shows mogą wywoływać u ofiar rapera wręcz ciarki na plecach. 16 września 2024 roku Sean Combs został aresztowany w jednym z hoteli Nowym Jorku. Prokuratura oskarżyła muzyka o handel ludźmi, wymuszenia i transport ludzi w celu prostytucji. Chodziło między innymi o niesławne „Freak Offs”. W 14-stronicowym akcie oskarżenia czytamy, że producent „wykorzystywał, groził i zmuszał kobiety oraz inne osoby z jego otoczenia, aby spełniały jego seksualne pragnienia, chroniły jego reputację i ukrywały jego postępowanie". Wymiar sprawiedliwości stwierdził, że raper zamienił swój biznes w „kryminalne przedsięwzięcie”, które obejmowało handel ludźmi w celach seksualnych, przymusową pracę, porwania, a także inne przestępstwa. Damian Williams z nowojorskiej prokuratury zapowiedział na konferencji prasowej, że to „jeszcze nie koniec”. Zachęcił przy tym kolejnych poszkodowanych do zgłaszania się i składania zeznań. Prokuratura zapewniła, że będzie ścigać za podobne przestępstwa każdego, „niezależnie od tego, jak wpływowy, bogaty i znany jest”. Nie pomogło nawet 50 milionów dolarów Adwokat gwiazdora Marc Agnifilo oświadczył, że jego klient jest niewinny i do końca będzie walczyć o udowodnienie tego, więc nie obawia się zarzutów. „To muzyczna ikona, przedsiębiorca, który sam zbudował swój biznes od zera, rodzinny człowiek i filantrop, który spędził ostatnie 30 lat na tworzeniu imperium, kochaniu swoich dzieci i pracy na rzecz czarnoskórej społeczności” - przekonywał prawnik. Co ciekawe, kiedy Combs dowiedział się o szykowanym oskarżeniu, przyleciał na początku września do Nowego Jorku, żeby z własnej woli współpracować z wymiarem sprawiedliwości. Prokuratura nie była tym jednak zainteresowana. Później, już po zatrzymaniu, „Diddy” oferował 50 milionów dolarów kaucji, ale wymiar sprawiedliwości odrzucił jego propozycję, bo uznał, że muzyk może próbować uciec albo wpływać za zeznania świadków. Producent trafił do aresztu na Brooklynie, który słynie raczej z surowym warunków. Strażnicy dokładnie pilnowali „Puffy’ego” w obawie przed tym, że raper może próbować coś sobie zrobić. Prawnicy gwiazdora nie ukrywali, iż warunki w areszcie są dla Combsa trudne. „Myślę, że najgorsza jest kwestia jedzenia” – powiedział dziennikarzom Marc Angifilo. Kiedy „Diddy” trafił do aresztu, na światło dzienne zaczęły wychodzić kolejne sprawy i zarzuty ze strony znajomych oraz dawnych współpracowników rapera. Producent Rodney „Lil Rod” Jones oskarżył Combsa o to, że przez rok zastraszał go, faszerował narkotykami i poddawał molestowaniu seksualnemu. Jones miał być na przykład nakłaniany do relacji z wynajętymi pracownikami seksualnymi. W rozmowie z magazynem „Rolling Stone” Jones zdradził, że podczas wspólnej pracy cały czas się bał i określił „Puffy’ego” jednym słowem – potwór. Joi Dickerson-Neal natomiast złożyła pozew przeciwko „Diddy’emu” w sprawie wydarzeń sprzed ponad 30 lat. W 1991 roku raper miał podać studentce środki odurzające, a następnie nagrać napaść seksualną na nią i pokazywać później film znajomym. To tylko część zarzutów, a wielu zeznań pewnie w ogóle by nie było, gdyby nie ASA, czyli New York Adult Survivors Act. To prawo, które obowiązywało przez rok i pozwalało na zgłoszenie przestępstw seksualnych niezależnie od tego, kiedy się one wydarzyły. Na światło dzienne wyszło więc wiele spraw, które w normalnych warunkach już by się przedawniły. Środek uspokajający dla koni Prokuratorskie zarzuty i te zeznania to, jak się okazało, zaledwie wierzchołek góry lodowej. Tony Buzbee, znany prawnik z Houston, ogłosił, że reprezentuje 120 osób, które zarzucają Combsowi wykorzystywanie seksualne. Ofiary to 60 kobiet i 60 mężczyzn, a ich pozwy przeciwko raperowi mają spływać w najbliższych tygodniach. W sumie w sprawie zgłosiło się ponad 3200 osób, ale ta ponad setka to ci, którzy - jak zapewnia Buzbee – przeszli rygorystyczną weryfikację. Muzyk miał między innymi wykorzystywać swoją pozycję w szołbiznesie i obiecywać ofiarom, że zrobi z nich gwiazdy. „Zamiast tego Sean Combs robił z nimi takie rzeczy, że nie chcą już nigdy mieć nic wspólnego z przemysłem rozrywkowym” - tłumaczył prawnik. Szczegóły jednego z takich pozwów w sprawie aspirującego artysty przytoczyła w połowie października telewizja Fox News. 16-latek poznał rapera podczas imprezy w Hamptons. Chłopak miał usłyszeć od „Puffy’ego”, że „widzi w nim to coś”. Rozmowa, według relacji, zaczęła się miło i niewinnie, a skończyła się tym, że producent przeprowadził nastolatka przez „rytuał przejścia”. Niedoszły młody gwiazdor musiał zdjąć spodnie, wtedy raper chwycił go za genitalia, a na koniec rzucił, że jego ekipa będzie w kontakcie z 16-latkiem. Zeznania pokrzywdzonych, których reprezentuje Buzbee, dotyczą ponad 30 lat działalności producenta, od 1991 roku, a do większości przestępstw miało dojść podczas imprez, na przykład z okazji premier płyt, a także podczas przesłuchań. 25 ofiar to nieletni (w chwili popełnienia przestępstwa), najmłodsza osoba miała 9 lat. Niektórzy poszkodowani od razu zgłosili się po pomoc medyczną i przeszli testy na obecność substancji odurzających. Dzięki temu wiadomo, że wspólnym mianownikiem w sprawie okazuje się xylazine - środek, który zyskuje ostatnio sporą popularność na amerykańskim rynku narkotykowym. To co prawda legalny lek, ale weterynaryjny, bo służy jako substancja uspokajająca dla koni. Często bywa dodawany do fentanylu i jest bardzo groźny, ponieważ u człowieka obniża ciśnienie krwi do niebezpiecznie niskiemu poziomu. Ofiary rapera miały dostawać ten środek w drinkach. „Pan Combs stanowczo i kategorycznie odrzuca wszelkie twierdzenia, że wykorzystywał seksualnie kogokolwiek, w tym nieletnich, jako nieprawdziwe i zniesławiające” – oświadczyli prawnicy „Diddy’ego”. „Nie wszystko jest dla wszystkich”Kiedy pojawiły się zeznania osób, które padły ofiarą molestowania, licząc na wielką karierę, oczy szołbiznesowego świata natychmiast zwróciły się w stronę tych, którym „Puffy” rzeczywiście pomógł zostać młodymi gwiazdami. Jednym z takich wokalistów jest Usher. Przyszły gwiazdor wiedział, że ma talent i bardzo chciał zaistnieć w branży. Tak się złożyło, że podczas jednego z konkursów wokalnych muzyk poznał ochroniarza Bobby’ego Browna, który z kolei przedstawił go ważnym osobom między innymi z wytwórni płytowych. Znajomości bardzo się przydały, a Usher trafił wkrótce pod skrzydła „Diddy’ego”, u którego zamieszkał, chociaż był jeszcze w podstawówce. Wokalista nigdy nie wspominał o tym, żeby ze strony mentora spotkało go coś złego, ale dał do zrozumienia, że widział wtedy wiele rzeczy niekoniecznie odpowiednich dla nastolatka. „Wokół zawsze były jakieś dziewczyny. Otwierałeś drzwi i mogłeś zobaczyć kogoś w akcji albo kilka osób w jednym pokoju podczas orgii. Nigdy nie było wiadomo, co się wydarzy” - wspominał wokalista w rozmowie z magazynem „Rolling Stone”. Kilkanaście lat później przyznał w programie Howarda Sterna: „To było szalone, dzikie. Działy się tam bardzo interesujące rzeczy, których nie rozumiałem”. Inną gwiazdą, która na początku trafiła pod skrzydła Combsa, był Justin Bieber. W programie „The Jimmy Kimmel Show” w 2011 roku „Puffy” stwierdził, że Justin był dla wielu osób w branży jak „młodszy brat”, którego trzeba otoczyć opieką. Muzycy zaprzyjaźnili się, chociaż teoretycznie mieli ze sobą niewiele wspólnego. „Nie boi się zadzwonić i zapytać o radę. Branża muzyczna jest silną rodziną, a on zdecydowanie jest taką osobą, którą chcesz objąć ramionami i chronić” - opowiadał raper. W tym samym programie padł komentarz, który dzisiaj wydaje się bardzo mroczny. Combs zasugerował Justinowi, że nie powinien opowiadać w telewizji „o rzeczach, które robi ze starszym bratem Puffem”. „Nie wszystko jest dla wszystkich” - skomentował producent, co oczywiście rozbawiło publiczność. Wiadomo, że 15-letni Bieber brał udział w imprezach organizowanych przez „Diddy’ego”. Dzisiaj trudno mu przejść do porządku dziennego nad zarzutami wobec znajomego, tym bardziej że oskarżycieli przybywa. Znajomi wokalisty powiedzieli „Daily Mail”, że Justin stwierdzi, iż „nigdy nie powinno mu być wolno imprezować z raperem ani nikim innym, gdy był nastolatkiem”. Zagraniczne media donoszą, że Bieber ma żal do swoich rodziców, którzy na to pozwolili, do tego ciężko znosi całą sytuację, bo z producentem łączyła go przyjaźń. Współpracownicy Justina doradzili mu, żeby trzymał się z daleka od wszystkiego, co dotyczy Combsa. Niewygodna znajomość Na pozostałych sławnych znajomych „Diddy’ego” padł tymczasem blady strach. Ci, którzy jeszcze niedawno chętnie pozowali do zdjęć z raperem, teraz robią wszystko, żeby usunąć je z internetu. Nic dziwnego. Skojarzenie z „Puffym” to dzisiaj w szołbiznesie „pocałunek śmierci”. Ale wiadomo, jak to jest z internetem - on pamięta. W sieci można więc znaleźć fotografie, na których obok Combsa pojawiają się między innymi: Donald Trump, Oprah Winfrey, Kanye West, książę Harry, Leonardo DiCaprio i Naomi Campbell. Wprawni obserwatorzy już zauważyli, że choćby Kim Kardashian usunęła ze swoich profili w mediach społecznościowych wszystko, co może być związane z muzykiem. Campbell, wieloletnia przyjaciółka producenta, zrobiła to znacznie wcześniej, po aferze z Cassie. Nie jest przy okazji wielką tajemnicą, że w imprezach organizowanych przez rapera brało udział wiele znanych twarzy. Adwokat Tony Buzbee, który reprezentuje poszkodowanych, wysłał do niektórych celebrytów listy z żądaniem zdradzenia, co faktycznie działo się na imprezach Combsa. Prawnik liczy, że znane osoby opowiedzą o tym, co widziały, być może podzielą się informacjami na temat narkotyków, jakimi były faszerowane ofiary, a nawet przyznają się, w czym dokładnie brały udział. Persona non grata Jeśli wszystkie zarzuty wobec rapera potwierdzą się w sądzie, Combsowi może grozić co najmniej kilkanaście lat odsiadki. To, że odszkodowania pochłoną fortunę rapera, jest teraz jego nieco mniejszym zmartwieniem. Przy okazji sprawy „Diddy’ego” amerykańskie media przypominają - przynajmniej częściowo - podobny przypadek R.Kelly’ego. Wokalista też miał na koncie przestępstwa seksualne, w tym wobec nieletnich. Muzyk trafił za kraty, wytwórnie zerwały kontrakty, a YouTube usunął oficjalny kanał upadłego gwiazdora. Piosenki artysty zniknęły ze stacji radiowych. Płyty R.Kelly’ego można co prawda znaleźć jeszcze w serwisach streamingowych, ale część dochodu z tytułu praw autorskich trafia - decyzją sądu - na konta ofiar wokalisty. Nawet kiedy muzyk wyjdzie na wolność, raczej trudno będzie mu znaleźć ludzi, którzy chcieliby z nim pracować i być z nim łączeni. Podobny los może spotkać właśnie Combsa, oczywiście w przypadku wyroku skazującego. Raper miał już przedsmak takich problemów, kiedy po aferze z pobiciem Cassie kilka firm zerwało z nim współpracę. Teraz tym bardziej nie mógłby liczyć na litość. Pojawia się tylko pytanie, czy rykoszetem nie odbije się to na tych, których producent promował, wpierał, albo których utwory współtowrzył. Przez ponad trzy dekady „Diddy” współpracował przecież z wieloma artystami, którzy mogli nie mieć świadomości, co raper ma na sumieniu. Co więcej - niektórzy mogli wiedzieć, ale być jego ofiarami. Dla nich bojkot wszystkiego, co związane z „Puffym” byłby podwójną karą. W USA powstaje już film dokumentalny o „Diddym”, zamówiony przez Netfliksa - i to jeszcze przed aresztowaniem muzyka. Jednym z twórców produkcji został raper 50 Cent. Curtis Jackson, bo tak naprawdę nazywa się artysta, jest jedną z nielicznych osób, które nie bały się mówić o winach kolegi po fachu, nawet jeśli niewiele osób traktowało te wywody poważnie. Raperzy są skłóceni, odkąd 50 Cent oskarżył „Puffy’ego” w piosence „The Bomb”, że wie, kto zastrzelił Notoriousa B.I.G. w 1997 roku. Jackson wręcz szczycił się tym, że nie bywał na słynnych imprezach Combsa, bo - jak tłumaczył - szybko poznał się na „Puffym”. Dzisiaj 50 muzyk może otwierać szampana, bo wielu ludzi z branży przyznaje mu rację i bije się w pierś. Proces Seana Combsa ma ruszyć 5 maja. Nie wiadomo, co pojawi się wcześniej: wyrok w sprawie „Diddy’ego” czy dokument o raperze, ale twórcy filmu już zapowiedzieli, że dochody z produkcji wspomogą ofiary przemocy seksualnej.CZYTAJ TEŻ: Aktor Rafał I. skazany prawomocnie za nękanie pracownika