To oni decydują o wygranej. Choć w USA jest 50 stanów, losy wyborów prezydenckich rozgrywają się najczęściej w zaledwie kilku z nich. I to wcale nie tych największych. Dlaczego tak jest i czym właściwie są „swing states”? W 2020 roku Joe Biden zdobył w Kalifornii ponad 11 mln głosów; Donald Trump - 6 mln, ale... równie dobrze mógłby nie zdobyć żadnego. Nie zrobiłoby to różnicy. Zasada „zwycięzca bierze wszystko” oznacza bowiem, że czy walka byłaby wyrównana, czy na kandydata Republikanów zagłosowałoby dziesięć razy mniej osób niż na Demokratę, i tak to Biden zgarnąłby komplet głosów elektorskich – w przypadku Kalifornii było ich wówczas aż 55 (teraz 54). Co za tym idzie: łącznie sześć milionów (!) osób, w tym tylko jednym miejscu, szło do urny wiedząc, że – wbrew sloganom popularnym m.in. w Polsce – ich głos NIE ma znaczenia. To tzw. bezpieczny stan („safe state”) Partii Demokratycznej. Ignorują go Demokraci (po co się starać, skoro wygrana jest pewna?), ignorują też Republikanie, bo w końcowym rozrachunku liczba głosów powszechnych stanowi w USA tylko nieistotną ciekawostkę. Takich miejsc jest oczywiście więcej. W tym stuleciu nie zdarzyło się, by Republikanie - i to ze sporą przewagą - nie wygrali w Alabamie, Teksasie, Utah czy na Alasce, tak jak nie zdarzyło się, by Demokraci nie wygrali w Minnesocie, Massachusetts i Nowym Jorku. I przez jakiś czas się nie zdarzy, więc Donald Trump nawet nie próbuje walczyć o serca mieszkańców Bostonu, a Kamala Harris nie spędzi zbyt wiele czasu w Montgomery czy Salt Lake City.„Polami bitwy”, jak często nazywane są stany wahające się („swing states”), stają się miejsca, o których na co dzień mówi się rzadko lub wcale: Pensylwania, Michigan czy Wisconsin. To od nich – od kilkudziesięciu głosów elektorskich, które mają do rozdysponowania – zależeć może wynik wyborów. Z wyliczeń CNN wynika, że wydatki na kampanię we wspomnianych stanach są wielokrotnie wyższe niż w innych, tak jak i czas spędzany w nich przez kandydatów: w 2016 roku, prawie 70 proc. wszystkich wydarzeń kampanijnych zorganizowano w łącznie... sześciu stanach (Michigan, Pensylwania, Wirginia, Floryda, Ohio, Północna Karolina).Siłą rzeczy, potrzeby kilkunastu, może kilkudziesięciu milionów Amerykanów stają się oczkiem w głowie obu sztabów, którzy podczas wieców opowiadają o związkach zawodowych, rolnictwie i budowaniu fabryk, a nie np. problemie z bezdomnością w San Francisco. Do mieszkańców Los Angeles i Nowego Jorku nikt w październiku nie mówi, nikogo nie obchodzą. Taki urok systemu. Czym są „swing states”? „Swing states” to takie stany, w których kandydaci zarówno jednej, jak i drugiej partii mogą upatrywać realnych szans na wygraną. Niektóre powtarzają się od lat (Nevada, Wisconsin czy Pensylwania), inne zmieniają swój status w zależności od bieżących nastrojów społecznych i zmian demograficznych.Dobrym przykładem jest Floryda – stan, który od dekad odgrywa kluczową rolę w wyborach prezydenckich. Z jednej strony, to miejsce popularne wśród emerytów, którzy często sympatyzują z Republikanami. Z drugiej, duża populacja latynoska, zwłaszcza w Miami, stanowi silne zaplecze dla Demokratów. Wybory rozstrzygają się tam często „o włos”, jak miało to miejsce w 2000 roku, kiedy to Bush pokonał Gore’a o... 537 głosów. Zdobył jednak komplet (25) głosów elektorskich i pokonał kandydata Demokratów w stosunku 271 do 266. Coraz większą uwagę przykuwają też m.in. Georgia, Teksas czy Karolina Północna. W przeszłości uznawane za mocno konserwatywne, dziś stają się polem walki o głosy Afroamerykanów, latynoskich wyborców oraz młodszej generacji, która jest bardziej otwarta na idee proponowane przez Partię Demokratyczną. Dlatego w „swing states” każda kampania jest precyzyjnie dopasowana do lokalnych potrzeb i obaw. Kandydaci zmieniają płynnie swoje przekazy – tam, gdzie dominują przemysł i górnictwo, mówią o tworzeniu nowych miejsc pracy, a tam, gdzie rośnie populacja latynoska, obiecują reformy imigracyjne. Jakie są „swing states” w 2024 roku? Jeśli nie wydarzy się żaden kataklizm, Kamala Harris ma ok. 226 „pewnych” głosów. Donald Trump – 219. Kandydatce Demokratów do pełni szczęścia brakuje więc 44, a jej rywalowi – 51. Wszystkie znaki na niebie i ziemi (czytaj: sondaże) wskazują na to, że losy ich rywalizacji rozstrzygną się w siedmiu stanach: dwóch na zachodzie kraju (Arizona, Nevada) i pięciu na wschodzie (Wisconsin, Michigan, Pensylwania, Karolina Północna i Georgia). Arizona (11 głosów elektorskich)Przez lata „czerwona”, republikańska, na przestrzeni lat, głównie przez napływ Latynosów i młodych Amerykanów, zwłaszcza z sąsiedniej Kalifornii, coraz mocniej chyli się ku Demokratom. Na tyle, że w poprzednich wyborach Biden „ograł” tam Trumpa – o tylko i aż 10 tys. głosów (przy 11 mln uprawnionych wyborców). Latynosi są za Demokratami, a ci, którzy mają dość nielegalnych imigrantów, stanowczo opowiadają się za Republikanami. Georgia (16 głosów elektorskich)Przez lata była bastionem Republikanów, jednak w 2020 roku Demokratom udało się zdobyć tu pierwsze zwycięstwo od niemal trzech dekad. Stało się tak głównie dzięki niezwykłej mobilizacji Afroamerykanów, stanowiących aż 1/3 całej populacji stanu. Według wszelkich badań, są jednak nieco rozczarowani prezydenturą Bidena. Sztab Demokratów musi stanąć na głowie, by przekonać ich, by raz jeszcze postanowili wybrać się do urn. Nevada (6 głosów elektorskich)To stan, który tradycyjnie skłaniał się ku Demokratom, jednak w ostatnich wyborach prezydenckich przewaga Bidena nad Trumpem wyniosła zaledwie 2,4 punktu procentowego. Teraz może być jeszcze mniejsza, bo Las Vegas i okolice najmocniej odczuły skutki pandemii, a bezrobocie jest tam na trzecim najwyższym (5,1 proc.) poziomie w kraju: po Kalifornii i Dystrykcie Kolumbii. Kandydat Republikanów obiecuje niższe podatki i mniej biurokracji, czym ma zachęcić młodych, zmęczonych i rozczarowanych rządami Bidena. Wisconsin (10 głosów elektorskich)To jeden z najważniejszych stanów tzw. Pasa Rdzy, w których decydujące znaczenie mają głosy pracowników przemysłu i klasy robotniczej. W 2016 roku Trump wygrał tu minimalnie, ale w 2020 roku Biden „odzyskał” ten stan z przewagą nieco ponad 20 tys. głosów. Obie strony intensywnie walczą o wyborców z obszarów wiejskich i przedmieść Milwaukee.Michigan (15 głosów elektorskich)Stan, który w 2016 roku niespodziewanie przeszedł na stronę Trumpa, lecz w 2020 roku wrócił do „niebieskich”. Jak będzie tym razem? Wiele zależy od... polityki wobec Izraela. Podczas prawyborów w Partii Demokratycznej, ponad 100 tys. osób nie wskazało na kartach nikogo: na znak protestu przeciwko wsparciu udzielonego Izraelowi przez Bidena. W Michigan żyje największy odsetek Amerykanów pochodzenia arabskiego, którzy regularnie opowiadają się po stronie Palestyny. Gdyby kandydował Biden, nie miałby szans. Kamala Harris zapowiada nieco ostrzejszą politykę wobec działań Netanyahu, czym wzbudziła nadzieje wśród protestujących w obronie Strefy Gazy. Na ile skutecznie? Pensylwania (19 głosów elektorskich)To kolejny stan z tzw. „Rust Belt”, który bywa nazywany „niebieską ścianą” ze względu na swoją przeszłość jako bastion Demokratów. Trump przełamał ten trend w 2016 roku, by cztery lata później oddać prymat Bidenowi. Rywalizacja koncentruje się tu głównie wokół Filadelfii i Pittsburgha, gdzie Demokraci mają silne poparcie, oraz na obszarach wiejskich, tradycyjnie wspierających Republikanów. Kluczowym tematem może okazać się inflacja: Pensylwania jest stanem, w którym ceny artykułów spożywczych wzrosły w skali kraju najmocniej (za Datasembly), za co obwiniana jest administracja Bidena i Harris. Tą kartą chce i musi grać Trump. Karolina Północna (16 głosów elektorskich)Choć „czerwona”, od dawna stanowi klasyczne pole bitwy: Republikanie wygrywają, ale przewaga jest na tyle niewielka, że Karolina Północna nie może być ignorowana w kolejnych wyborach. W tych również. To nie przypadek, że właśnie tam Trump odbył pierwsze spotkanie na świeżym powietrzu po nieudanym zamachu na jego życie. Co kluczowe: za cztery lata powyższa lista może wyglądać zupełnie inaczej. *Poprzednie części: 1. Pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku, czyli system wyborczy w USA2. Demokracja, ale niekoniecznie, czyli o amerykańskich elektorach*„Wyjaśniamy Stany” to cykl, w którym w krótki, przystępny sposób przybliżymy zawiłości amerykańskiego systemu wyborczego. Dowiecie się czym różnią się Demokraci od Republikanów, czemu zawsze głosuje się w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada i dlaczego niektóre stany są „niebieskie”, a inne „czerwone”. Kolejne części cyklu będą publikowane na stronie tvp.info do końca października.