Burza wokół kilometrówek. Niemal 50 milionów złotych kosztowały w poprzedniej kadencji Sejmu kilometrówki posłów. To ogromna kwota, ale wątpliwości budzi też system ich rozliczania, który praktycznie nie podlega kontroli. – Pracujemy teraz nad rekomendacjami antykorupcyjnymi i postulujemy, żeby sprawozdawczość biur poselskich była dużo bardziej szczegółowa niż do tej pory – mówi portalowi tvp.info dr hab. Grzegorz Makowski, profesor SGH i ekspert Fundacji Batorego. Opinię publiczną zelektryzowała niedawno informacja, że małżeństwo poselskie Kingi Gajewskiej i Arkadiusza Myrchy pobiera z Sejmu około ośmiu tysięcy złotych miesięcznie na wynajem mieszkania w Warszawie, chociaż nieopodal stolicy mają nowo wybudowany dom. Z ich rozliczeń wynika też, że w ubiegłym roku przejechali średnio 100 km dziennie. Z kilometrówek chętnie korzystał też poseł Adam Andruszkiewicz, który nie ma samochodu ani prawa jazdy, oraz rzecznik PiS Rafał Bochenek, który do niedawna pojazdu nie posiadał. Polityk przyznał, że korzystał z samochodu rodziców. Radek Karbowski, specjalizujący się w analizie danych dotyczących polityków, obliczył, że w poprzedniej kadencji Sejmu kilometrówki kosztowały 49 milionów 225 tysięcy złotych.Nie mają samochodu, a pobierają kilometrówki. Jak to możliwe?„Koszty podróży służbowych samochodem, związanych z wykonywaniem mandatu poselskiego, w ramach limitu wynoszącego 3500 km miesięcznie, posłowie mają prawo pokryć z ryczałtu na biuro poselskie. Koszt jest obliczany zgodnie z przepisami dotyczącymi podróży służbowych na terenie kraju – pod uwagę brana jest m.in. pojemność silnika pojazdu, którym dokonywano przejazdów” – przekazała portalowi tvp.info Kancelaria Sejmu.Jak dodano, „przejazd może być dokonywany nie tylko samochodem stanowiącym własność posła, ale i innym, z którego poseł korzysta na podstawie posiadanego tytułu prawnego”. „Oznacza to, że poseł nie musi być właścicielem samochodu, ale może mieć np. umowę najmu lub użyczenia pojazdu. Nie musi także posiadać prawa jazdy, ponieważ przejazdy mogą być dokonywane samochodem kierowanym przez inną osobę” – podkreśliła Kancelaria Sejmu.Czytaj także: Chińskim motorowerem i ścigaczem, czyli fikcyjne podróże Czarneckiego„Zmiana byłaby wskazana”– Obecny system jest mocno kosztowny i praktycznie w żaden sposób niekontrolowany, bo zwroty kilometrówek odbywają się wyłącznie na podstawie deklaracji, która nie musi mieć żadnego udokumentowania w fakturach czy chociażby we wskazaniu trasy przejazdu. Daliśmy parlamentarzystom bardzo duży kredyt zaufania. Czy oni tego zaufania nie nadużywają? To dobre pytanie, ale aktualnie nie mamy narzędzi, żeby można to było sprawdzić. Jest limit, bardzo wysoki, bodajże 42 tysiące kilometrów w ciągu roku, na którym można by Ziemię objechać. Koszty z tym związane są duże. Moim zdaniem pewne zmiany byłyby wskazane – mówi portalowi tvp.info Piotr Rzekiecki, ekspert prawny z Sieci Obywatelskiej Watchdog.Jego zdaniem zmiany powinny pójść w kierunku regulacji, które działają w Parlamencie Europejskim. – Tam odbywa się to inaczej, europosłowie nie składają deklaracji zbiorczej, ile kilometrów przejechali, tylko każda podróż musi być udokumentowana: skąd wyruszyli, w jakim kierunku jechali, jakim samochodem. Te wszystkie dokumenty muszą być przesłane do odpowiedniego organu i on na tej podstawie wypłaca środki. Można więc zweryfikować, czy parlamentarzysta w tym czasie nie odbył podróży samolotem i wtedy nadużycia, takie jakie mieliśmy w przypadku posła Czarneckiego, już są dużo łatwiejsze do wykrycia. Sytuacja, w której zostawiamy zupełną swobodę parlamentarzystom, chyba się nie sprawdza i zmiana byłaby wskazana – podkreśla Rzekiecki.Czytaj także: Maciej Wróbel: Czabański to architekt fatalnej sytuacji mediów„Zbyt lapidarna sprawozdawczość”Podobne zdanie ma dr hab. Grzegorz Makowski, profesor SGH i ekspert Forum Idei Fundacji Batorego.– Sama instytucja kilometrówek jest słuszna, ale problem pojawia się, kiedy jest nadużywana. Może warto przemyśleć wielkość limitu, jaki posłowie mają na przejazdy? Od wielu lat z Fundacji Batorego i innych miejsc płyną zastrzeżenia, że administracja parlamentarna nie jest wystarczająco chętna i autonomiczna, żeby badać tego typu rzeczy. Idealnie byłoby, gdyby była ona tak aktywna w śledzeniu jak administracja Parlamentu Europejskiego, która przeprowadza audyty rozliczeń finansowych europarlamentarzystów. U nas, niestety, nie szanuje się autonomii urzędników. Nie widzę chęci w badaniu rozliczeń posłów za kilometrówki – uważa ekspert.Jego zdaniem sprawozdawczość posłów w zakresie działaniach ich biur poselskich i ponoszonych na nie wydatków, jest zbyt lapidarna.– Pracujemy teraz w Fundacji nad rekomendacjami antykorupcyjnymi i postulujemy, żeby coroczna sprawozdawczość biur poselskich była dużo bardziej szczegółowa niż do tej pory. Chodzi też o to, żeby te sprawozdania podlegały niezależnym audytom, zlecanym przez marszałka Sejmu. Na koniec kadencji posłowie powinni składać bardzo kompleksowe finansowe i merytoryczne sprawozdanie z funkcjonowania biura, tak jak to robią organizacje pożytku publicznego – podkreśla Makowski.Jak przypomina ekspert, dobrym przykładem jest Wielka Brytania, która ma długą tradycję parlamentarną.– Dochodzenie w sprawie imprez premiera Johnsona i parlamentarzystów w czasie covidu prowadziła urzędniczka tamtejszego parlamentu – podkreśla.Czytaj także: Ziobro o komisji Pegasusa i Funduszu Sprawiedliwości. „Chętnie przypiszę sobie sukcesy”