„Polska bliżej”. Kilka tysięcy beczek z niebezpiecznymi substancjami – łącznie około 25 tysięcy ton odpadów –zalega w Wołominie w pobliżu torowiska, bloków mieszkalnych i galerii handlowej. To tykająca bomba, której nikt nie chce rozbroić. Kto podejmie się usunięcia nielegalnego składowiska? O tym w programie „Polska bliżej”. W ubiegłym roku odkryto nielegalne składowisko niebezpiecznych odpadów w Wołominie przy ulicy Łukasiewicza 11. W ponad dwóch tysiącach beczek i pojemnikach zwanych mauserami są chemikalia szkodliwe. Właściciel terenu Kacper Kietliński rozkłada bezradnie rozkłada ręce. – Niebezpieczne substancje sprowadzili tutaj byli wspólnicy mojego ojca, wykorzystując jego długotrwałą nieobecność spowodowaną chorobą. Przywieźli je tutaj, zabrali ze spółki pieniądze, które miały być przeznaczone na utylizację odpadów i zniknęli – mówi w programie „Polska bliżej”.Właściciel przyznaje, że posiadał zgodę na przechowywanie niebezpiecznych materiałów, ale tylko w liczbie nieprzekraczającej 3 tysięcy ton. Tymczasem na działkę przy Łukasiewicza trafiło ponad 8 razy więcej szkodliwych chemikaliów. Wołomin: 25 tysięcy ton chemikaliów zagraża mieszkańcom– Mieliśmy zezwolenie na składowanie tutaj niebezpiecznych substancji, ale nie w aż takiej ilości – rozkłada bezradnie ręce. Kto zajmie się rozbrojeniem tykającej bomby? Samorząd Wołomina przyznaje, że nie ma to środków. Koszt wywiezienia i utylizacji to ok. 200 milionów złotych. – To nie jest nasza rola, żeby ścigać przestępców, którzy w nielegalny sposób podrzucają odpady niebezpieczne – dodaje Elżbieta Radwan, burmistrz Wołomina.Do tego podczas sierpniowej nawałnicy istniało niebezpieczeństwo, że część chemikaliów dostała się do pobliskiej rzeki Czarnej. Na szczęście, wyniki badań przeprowadzonych przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska nie potwierdziły tych spekulacji. – Cały czas monitorujemy ten teren – uspokaja przedstawicielka WIOŚ.Ale mieszkańców to nie zadowala. Sytuacja pozostaje patowa.