Arkadiusz Szczurek opowiada o akcjach Lotnej Brygady Opozycji. – Zszedłem po schodach do piwnicy, tam są areszty i pan mówi: „ściągaj wszystko, oddawaj zegarek, telefon”. Potem było rozbieranie, z pochyłem. PiS wprowadził system tortur. Kajdanki, brak jedzenia, zarzuty od czapy, nie można się umyć, nie można do nikogo zadzwonić, bo telefon ci zabierają, nie można się dobić do toalety. Pierwszy raz mnie wypuścili, jak dwie godziny się dobijałem – mówi Arkadiusz Szczurek, jeden z założycieli Lotnej Brygady Opozycji w „Rozmowach niesymetrycznych” Doroty Wysockiej Schnepf w TVP Info. Arkadiusz Szczurek to jeden z liderów Lotnej Brygady Opozycji – grupy, która w czasie rządów PiS organizowała happeningi w urzędach i protestowała podczas wizyt Jarosława Kaczyńskiego przy pomniku smoleńskim na placu Piłsudskiego w Warszawie. W styczniu tego roku grupa zakończyła swoją działalność.– Jako stowarzyszenie zawiesiliśmy działalność, ale nigdy nie mów „nigdy”. Pewne osoby uznały, że już wykonaliśmy robotę, czas się zająć sobą, życiem, PiS przegrał wybory, więc należy zakończyć działalność. Nie ukrywam, że byłem innego zdania… – mówi działacz opozycji z czasów rządów PiS.Jego zdaniem, „PiS nadal trzyma się mocno”.– Kaczyński trzyma się dość mocno, Duda chce pokazać swoją władzę i wsadza kij w szprychy cały czas, więc uważałem, że powinniśmy kontynuować nasza działalność do wyborów prezydenckich – dodaje.– Koleżanka mówi: „jak możemy być teraz Lotną Brygadą Opozycji, skoro teraz rządzi koalicja demokratyczna? Nie chcę być w opozycji”. Ja mówię: „przecież byliśmy opozycją wobec PiS, a ponieważ PiS jest cały czas drugą siłą, trzyma się w różnych instytucjach, w prokuraturze, sądach powsadzał swoich nominatów, więc dalej jest być wobec czego w opozycji. Poza tym to jest partia ewidentnie antydemokratyczna i można być Lotną Brygadą Opozycji wobec zamordystów z PiS. Taka była moja propozycja, ale nie przeszła – dodał.Czytaj także: "Siedziałem w lesie i płakałem". Tomasz Lipiński szczerze o depresji„Prezydent nie dał się sprowokować”Jakie były początki Lotnej Brygady Opozycji?– W zasadzie myśmy się mogli znać wcześniej, już w 2016 roku, bo jak się okazało, z kilkoma osobami byliśmy już pod Trybunałem Konstytucyjnym przy pierwszej manifestacji. Poznaliśmy się rzeczywiście na ulicy. Ja zacząłem swoją działalność na ulicy w 2016 roku, kiedy z Pawłem Kasprzakiem wychodziliśmy protestować pod Pałac Prezydencki. Staliśmy tam z banerem, że „Andrzej Duda jest kłamcą i krzywoprzysięzcą”. To był luty-marzec 2016 roku i myśl była taka, że oni nas oskarżą o znieważenie prezydenta i w czasie procesu sądowego będziemy mogli uzasadniać swoje racje – opowiada.Jak dodaje, prezydent „nie dał się sprowokować”.– Nie uznał, że ten napis, że „Duda jest kłamcą i krzywoprzysięzcą” jego obraża, widocznie uważa, że to jest prawda. Znieważenie prezydenta jest dość poważnym przestępstwem, ściganym z oskarżenia publicznego, grozi za to do dwóch lat więzienia, więc praktycznie powinniśmy być oskarżeni – podkreślił. Arkadiusz Szczurek dodaje, że ekipa Lotnej Brygady Opozycji poznała się na manifestacjach organizowanych przed Sejmem w latach 2016-2018– To był taki śmieszny okres, że człowiek miał wrażenie, że codziennie jest jakaś demonstracja (…). PiS oczywiście dawał powód co tydzień, co dwa tygodnie do większych manifestacji i właśnie podczas nich poznaliśmy się. Przed Sejmem była stała pikieta od 2016 roku i tam się przychodziło, rozmawiało i stąd się wzięło, że coś trzeba robić. Chyba w 2018 roku była taka prekampania przed wyborami samorządowymi – PiS zaczął objazdy po Polsce i mieli tam występy bez żadnych pytań. Oni tak się świetnie czuli w tym komforcie, gadaniu głupot i kłamstw. I kolega, chyba to był Piotr Łopaciuk, wpadł na to, że dobrze by było tam pojeździć i troszkę im przeszkadzać – zadawać im różne trudne pytania. No i on pojechał chyba raz czy dwa razy – opowiada działacz.Jak dodaje, na początku politycy PiS wpuszczali ich na spotkania z mieszkańcami, ale potem zorientowali się, że pytania są dla nich niewygodne.– Mówienie, że tam ktoś chodził robić jakieś awantury, to jest oczywiście PiS-owskie ewidentne kłamstwo, bo nikt nie chodził tam po to, tylko żeby zadać pytania – podkreśla.Arkadiusz Szczurek dodaje, że ekipa Lotnej Brygady Opozycji poznała się na manifestacjach organizowanych przed Sejmem w latach 2016-2018– To był taki śmieszny okres, że człowiek miał wrażenie, że codziennie jest jakaś demonstracja (…). No PiS oczywiście dawał powód co tydzień, co dwa tygodnie do większych manifestacji i właśnie podczas nich poznaliśmy się. Przed Sejmem była stała pikieta od 2016 roku i tam się przychodziło, rozmawiało i stąd się wzięło, że coś trzeba robić. Chyba w 2018 roku była taka prekampania przed wyborami samorządowymi – PiS zaczął objazdy po Polsce i mieli tam występy bez żadnych pytań. Oni tak się świetnie czuli w tym komforcie, gadaniu głupot i kłamstw. I kolega, chyba to był Piotr Łopaciuk, wpadł na to, że dobrze by było tam pojeździć i troszkę im przeszkadzać – zadawać im różne trudne pytania. No i on pojechał chyba raz czy dwa razy – opowiada działacz.Jak dodaje, na początku politycy PiS wpuszczali ich na spotkania z mieszkańcami, ale potem zorientowali się, że pytania są dla nich niewygodne. - Mówienie, że tam ktoś chodził robić awantury, to PiS-owskie ewidentne kłamstwo, bo nikt nie chodził tam po to, tylko żeby zadać pytania – przekonuje.– Pamiętam, że z panem [Patrykiem – red.] Jakim to była śmieszna sytuacja, bo stwierdziłem, że będę chodził na każde jego spotkanie i będą mu zadawał pytania. No i po jakimś czasie te pytania mu strasznie przeszkadzały. I były takie sytuacje, że albo nie pozwolili mnie wpuścić, albo kiedyś myśmy przyszli pierwsi, siedliśmy w pierwszym rzędzie, no i oczywiście była konsternacja, ale już nie dało się nas wyprosić. No to przyszli, zrobili przemeblowanie i Jaki stanął z drugiej strony sali. Nagle siedzieliśmy w ostatnim rzędzie. Wtedy stanęliśmy na krzesłach i tam zaczęliśmy zadawać pytania. Zrobił się tumult, policja weszła, ale naprawdę, nigdy nie byliśmy tą agresywną stronąArkadiusz Szczurek przekonuje, że prawa autorskie do nazwy Lotna Brygada Opozycji ma gazeta Tomasza Sakiewicza.– To „Gazeta Polska” tak nas nazwała. Ktoś z nas powiedział, że nazwa jest fajna, bo oni i tak nie są w stanie uwierzyć, że opozycja nas nie opłaca i nam wszystko organizuje. I tak się od tego nie odkleimy. Nawet logo było wzięte z artykułu – opowiada.Czytaj także: Wyzwiska i szarpanina. Awantura na miesięcznicy smoleńskiejHappening w NIK z „pokojami na godziny”Arkadiusz Szczurek przyznał, że lubi wiele happeningów, które zorganizowali, ale ulubionym jest ten w siedzibie Najwyższej Izby Kontroli. W październiku 2019 roku przyszli do siedziby Mariana Banasia z wyposażeniem „pokoju na godziny”. Było to po reportażu TVN24 o tym, że w kamienicy należącej do prezesa NIK działa pensjonat z pokojami wynajmowanymi na godziny.– Strasznie dużo ich [happeningów – red.] było, wiele się mi zlewa, ale na pewno mam sentyment do jednego z pierwszych, kiedy pojechaliśmy do siedziby NIK i tam chcieliśmy rozmawiać z panem Banasiem. Chcieliśmy urządzić panu prezesowi Banasiowi gabinet, no udało się częściowo wkręcić ochroniarzy. Bardzo fajnie to wyszło i spontanicznie. Wtedy zrobiło się głośno o naszej grupie – opowiada.Jak dodaje, do urządzenia pokoju przywieźli m.in. czerwoną lampę. Pierwsze happeningi organizowali spontanicznie, do następnych bardziej się przygotowywali.– Drugi happening, który bardziej chyba lubię, to jak pojechaliśmy w 2021 czy 2022 roku na stację Lotos. Pomysł był taki, że zrobimy rebranding tej stacji – będzie więcej czerwonego, portrety Putina i Orbana, rosyjskie gazety. Ja się przebrałem za rosyjskiego oficera, który doglądał tego rebrandingu. Sytuacja wyszła nawet lepiej, niż przypuszczaliśmy, bo niestety pani menedżerka dała się wkręcić. Jak ją zapytałem, gdzie jest prąd, bo chcemy przykręcić otwór, żeby zawiesić portret Putina z Orbanem, to pani powiedziała: „tutaj”. Dopiero potem zaczęła dzwonić i zorientowała się, że jest już za grubo, że to jest niemożliwe. Potem sprawa trafiła do sądu, bo pani managerka oskarżyła nas o zorganizowanie happeningu bez zgody właściciela terenu, więc zarzut był absurdalny. Chcemy waszą firmę, czy partię ośmieszyć i proszę nam się zgodzić, że będziemy z was robić sobie jaja? To absurdalne, ale takie oskarżenie było – opowiada.Jak dodaje, sąd przyznał im rację, stwierdzając, że „happening z natury rzeczy robi się z zaskoczenia i bez zgody, a jego szkodliwość jest żadna”.– Sąd nie miał tak naprawdę wyboru, ponieważ pani manager w sądzie na moje pytanie, czy to był jej pomysł, żeby nas oskarżyć, powiedziała: „nie, absolutnie to nie był mój pomysł, ja dostałam takie polecenie z góry, nigdy bym nie oskarżała”. Było to więc ewidentne działanie na zamówienie polityczne, po prostu kazali pani nas oskarżyć. W sądzie wyszło kolejny raz, jak działała tamta władza – relacjonuje.Lotna Brygada Opozycji znana była również z tego, że pojawiała się na miesięcznicach smoleńskich, które organizował PiS. Jak tłumaczy aktywista, chodziło o to, żeby „przeciwstawić się temu, co mówi prezes PiS o zamachu w Smoleńsku i mówić, że zamachu nie było”.– Uważałem, że nie można tego zostawić ot tak sobie, trzeba się temu przeciwstawić, bo kłamstwo wypowiadane publicznie ma znaczenie, a zwłaszcza jak wypowiada to naczelnik państwa – dodał Szczurek.Na początku przyglądał się zgromadzeniu, ale pewnego dnia przyszedł z banerem, na którym nic nie było napisane. Jak mówi, zrobił to wzorem rosyjskiej opozycji, która mawiała: „po co pisać, jak wszyscy wiedzą”. Policja nie dopuściła go do pomnika smoleńskiego. Jak dodaje, z czasem przed pomnikiem pojawiało się więcej kordonów policyjnych i „było coraz brutalniej”.– Uważaliśmy, że Kaczyński swoimi manifestacjami umacnia wiarę i przekonanie w smoleńskie kłamstwo, czyli w spisek Donalda Tuska z Władimirem Putinem w celu zamordowania Lecha Kaczyńskiego. Temu służyły miesięcznice i my chcieliśmy się temu przeciwstawić. Oczywiście, zadawaliśmy tam prowokacyjne pytania: czy nie gryzie go sumienie, czy kazał lądować bratu – opowiada.Podkreśla, nie przeszkadzali w uroczystościach przed pomnikiem, a pytania były zadawane przez megafon wtedy, kiedy prezes PiS odchodził od monumentu upamiętniającego swojego brata.– Oczywiście, pytania mogły mu się nie podobać, ale sądy wszystkich instancji potwierdzały, że obywatele – zgodnie z konstytucją – mają prawo zadawać pytania i wyrażać swoje niezadowolenie wobec tego, co robi władza – uważa aktywista.Potem Arkadiusz Szczurek postanowił wdrapać się na kandelabr przed Zachętą i stamtąd przemawiać do Jarosława Kaczyńskiego. Drugi działacz wdrapał się na drzewo.– Policja szturmowała ten kandelabr. Dość przykro się skończyło, bo nas zakuli w kajdanki, zawieźli najpierw na Wilczą, potem porozwozili po aresztach, postawili zarzuty naruszenia miru domowego. To było o tyle zabawne, że nikt do żadnego domu nie wchodził, tylko weszliśmy na zewnętrzny element. Drugi zrzut był poważniejszy – oskarżenie o zakłócenie uroczystości religijnej, to już jest kodeks karny, do dwóch lat więzienia chyba. To było o tyle dobre, że wreszcie można było wykazać w sądzie, jakie to są uroczystości religijne. Prokuratura zwróciła się do warszawskiej kurii z pismem, czy to są uroczystości religijne, na co kuria odpowiedział, że wprawdzie tam jest ksiądz i ludzie modlą, ale nie są to uroczystości religijne. Padł mit o uroczystościach religijnych, które tam się rzekomo odbywają – relacjonuje.„Byłem wyciągany z manifestacji jak groźny przestępca”Arkadiusz Szczurek relacjonuje, że kiedy go zatrzymano, kajdanki założono mu z tyłu, a dopiero na jego żądanie, przepięto je do przodu.– Cztery razy byłem wyciągany z jakiejś manifestacji jak groźny przestępca, skuwany, wożony z miejsca na miejsce (…). Ta brutalność policji narastała (…). Pod koniec 2022 i w 2023 roku interwencje policji były brutalne, już się specjalnie nie patyczkowali, wchodzili w nas, deptali, wyrywali megafony. Przypomnę – megafon nie jest przedmiotem zabronionym, a zwłaszcza na demonstracji zgłoszonej zgodnie z prawem. Oni to wiedzieli i ewidentnie łamali prawo – uważa.Aktywista opowiada, że kiedy czytał relacje dotyczące rzekomego torturowania w areszcie księdza Michała O., byłego egzorcysty i szefa fundacji Profeto, który usłyszał zarzuty w śledztwie dotyczącym Funduszu Sprawiedliwości,– Dokładnie opisał to, co było ze mną, jak zawieźli mnie do Pałacu Mostowskich. Było już chyba po dwudziestej czy nawet po dwudziestej pierwszej i też pytałem, czy można coś zjeść, bo nic nie jadłem, cały dzień byłem skuty, to usłyszałem, że kolacja już była – opowiada.Dodaje, że niedawno były wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik powiedział w jednym z programów, że za czasów PiS tak nie było.– Pamiętam, że zszedłem po schodach do piwnicy, tam są areszty i pan siedział taki rozwalony i mówi: „ściągaj wszystko, oddawaj zegarek, telefon”. – Potem było rozbieranie, z pochyłem. PiS wprowadził system tortur – opowiada. – Kajdanki, brak jedzenia, zarzuty od czapy, nie można się umyć, nie można do nikogo zadzwonić, bo telefon ci zabierają, nie można się dobić do toalety. Pierwszy raz mnie wypuścili, jak dwie godziny się dobijałem – relacjonuje.