Rozmowa z fotografem Wojtkiem Grzędzińskim. Na wojnie nie można być obiektywnym. Obiektywizm to mrzonka. Można jedynie być rzetelnym - mówi Wojtek Grzędziński, fotograf, laureat licznych nagród, od lat dokumentujący światowe konflikty, ale również… konkurs chopinowski. Niemal od początku relacjonuje inwazję Rosji na Ukrainę. W Warszawie w Leica Store & Gallery trwa przejmująca wystawa zdjęć Grzędzińskiego z tekstami znanego dziennikarza i korespondenta wojennego Pawła Reszki „Tu jest wojna”. Fotografie Grzędzińskiego ukazują wydarzenia z pierwszej linii frontu, ale też to, co dzieje się daleko poza nią. Zwykłych ludzi i ich codzienność w cieniu wojny. Jego zdjęcia są sugestywne, skupiają się na detalu lub zamykają w kadrze uniwersalną historię. Trudno wobec nich przejść obojętnie. Jest w nich jednak czułość, natomiast próżno szukać w zdjęciach Grzędzińskiego pogoni za sensacją. Czym jest dla niego fotografia wojenna? Jak radzi sobie z traumą i… czy płacze? Artysta odpowiedział w rozmowie z portalem TVP INFO. *** Mateusz Baran: Cieszę się, że udało nam się połączyć. Naprawiłeś piec? Wojciech Grzędziński: Tak! Mam nowy system ogrzewania, który zamontowałem w zeszłym roku i jeszcze do końca go nie opanowałem. A jestem na Mazurach, pod Szczytnem. Wyremontowałem dom po dziadkach w pandemii. I właściwie tutaj mieszkam.Mateusz Baran: Za to w Warszawie są twoje zdjęcia i wystawa „Tu jest wojna”. Zastanawiałem się od czego zacząć z Tobą rozmowę. I jestem trochę w kropce. Poznaliśmy się podczas Konkursu Chopinowskiego, później śledziłem Twoje raporty fotograficzne z Ukrainy. W trakcie wojny nagle spotkaliśmy się na premierze filmu o Konkursie „Pianoforte” w reż. Jakuba Piątka. Tego dnia byłeś uśmiechnięty i szczęśliwy widząc całą naszą konkursową rodzinę. Poczułem wtedy to, co czułem od zawsze, widząc Twoje zdjęcia z wojny. Więc zacznę od pytania, które mnie dręczy: czy ty doświadczasz traumy? Oczywiście, że gdzieś na jakimś poziomie jestem tym wszystkim straumatyzowany. To są ciężkie doświadczenia, które zostają po prostu w człowieku, ale w tym wszystkim muszę pamiętać, w jakim celu to robię. Swoim fotografiami chcę powiedzieć: trzeba żyć, żyć za wszelką cenę! Nie opowiadam tych historii dlatego, aby umartwiać widza. Moje historie to przestroga. Ale też jest w nich nadzieja; nadzieja na dobre życie. To też prośba, aby doceniać to, które jest nam dane. Pochopne i podejmowane z pobudek populistycznych decyzje odbierają życie. Mam bardzo silną motywację i silne poczucie sensu tego, co robię. Może dlatego jest mi łatwiej? Nie mam rozterek, nie skupiam się na traumie i złu. Czytaj też: Taylor Swift w Warszawie. „To głos całej demografii” [ROZMOWA]Choć oczywiście czasem przychodzi refleksja. Byłem ostatnio na wakacjach w pięknym spocie windsurfingowym, bawimy się, dyskoteka na plaży i nagle pojawia się ta świadomość, że moja kumpela siedzi w lesie i ćwiczy. Bo za moment rusza walczyć. Czy to jest sprawiedliwe? Nie. Z drugiej strony dwa lata temu ona była na wakacjach, kiedy ja siedziałem w jakiejś dziurze i okopach. Czy to wszystko jest sprawiedliwie? Oczywiście też nie…Wspomniałeś o kumpeli. Wielokrotnie podkreślałeś, że komunikacja na miejscu, kontakt z ludźmi jest kluczowy w twojej pracy. Nauczyłeś się nawet ukraińskiego. Nie boisz się zatarcia granic w tych relacjach? Przywiązania? Gdzie jest granica między pracą, a prywatnym życiem w okolicznościach wojny? Nie boję się, mam w tym wszystkim zdrowy rozsądek. Nigdy nie jest się jednak obiektywnym, obiektywizm to jest mrzonka. Można być jedynie rzetelnym w tym, co się robi. Gdybym nie był rzetelny, nie miałbym z pewnością tylu starć na miejscu z rzecznikami prasowymi reprezentującymi władzę ukraińską. Nie zawsze robię to, co im się podoba. Robię to, co uważam, za rzetelne opowiadanie historii. Jeżeli ktoś mi pokazuje coś, co jest ewidentnym kłamstwem, to mówię: „stary, Ty chyba nie masz pojęcia, co robisz!”Czym innym są relacje prywatne, czym innym moja praca. To, że mam znajomych Ukraińców nie znaczy, że będę hurra optymistycznie przytakiwał wszystkiemu, co oni robią.Poza tym mam dwadzieścia parę lat doświadczenia w tym, co robię, to nie jest pierwsza wojna, którą relacjonuję. Ale powtarzasz, że ta wojna jest inna niż wszystkie. Przede wszystkim przez jej skalę. Wszystkie inne wojny czy też konflikty, które relacjonowałem, były jednak dość lokalne. Poza tym, jakby nie było, to jest konflikt pomiędzy dwoma narodami, które przez wiele lat żyły bardzo blisko.Nie chcę użyć słowa wojna bratobójcza, ale ona gdzieś się o to ociera. To wojna między ludźmi, którzy rozumieją się nawzajem.Wojna narodów o podobnym kodzie kulturowym? Wojna narodów, które siłą rzeczy wiele lat żyły obok siebie a wręcz w jednym państwie. Ale też jest to konflikt totalny z użyciem wszystkich właściwie możliwych broni oraz najnowszych technologii, obserwacji pola walki, dronów, dronów samobójczych, wszystkiego, czego do tej pory nie było.To jest wojna, w której nie masz się gdzie schować. Kilkanaście kilometrów poza linię frontu dolatują drony obserwacyjne, które koordynują ataki artylerii, koordynują ataki dronów samobójczych, wszystkiego, co może cię zabić. Tak naprawdę ta wojna wygląda tak, jak sobie wyobrażamy: że w lesie biegają i do siebie strzelają. Nie! To jest siedzenie w piwnicach, w okopach pod ukryciami, żeby nic, żadna kamera nas nie widziała. To unikanie i przeczekiwanie ostrzałów w nadziei, że nic mnie nie trafi. Czytaj też: Nie żyje aktor Krzysztof Banaszyk. Jego głos znali wszyscyTo też wojna z samotnością. Sam mówisz, że bardzo długo podczas tego konfliktu byłeś sam ze sobą, zaglądałeś w głąb siebie. To był czas, kiedy mieszkałem w Ukrainie. Wynająłem mieszkanie w Dnipro, bo chciałem tę wojnę opowiadać z bliska. Chciałem tam być. Dlaczego? Byłem tam od drugiego dnia wojny, czyli od samego początku inwazji na pełną skalę, a wcześniej w latach 2016 i 2018. Robiłem zdjęcia, opowiadałem historię. Ukraina nigdy nie była mi obojętna i patrząc na tą wojnę właściwie od pierwszych dni miałem takie głębokie poczucie, że trzeba o niej opowiadać. I trzeba to robić cały czas. Nie da się tego opowiedzieć w pięć dni. Nie będąc na miejscu, długo, blisko, nie sposób zrozumieć. Miałem możliwości, aby się tam przenieść i w zasadzie spędziłem w Ukrainie blisko dwa lata. Mam umiejętności, które pozwalają mi opisywać tę wojnę. Jaki zbiór umiejętności zatem powinien posiadać reporter wojenny? Szczególnie w dzisiejszych czasach, w których wojna jest relacjonowana 24 godziny na dobę za pośrednictwem mediów społecznościowych. Ja w ogóle średnio się odnajduję w takiej metce fotograf wojenny. Powiedziałeś na początku, że fotografuję Konkurs Chopinowski. W ogóle fotografuję muzykę, w głównej mierze muzykę klasyczną, opowiadam historie, które chcę opowiedzieć i nie lubię metkowania i szufladkowania: teraz będę fotografem wojennym, a prawie 10 lat temu byłem fotografem prezydenta. Jaka jest różnica? Dla mnie nie ma różnicy. Podchodzę z takim samym zaangażowaniem do każdej historii i staram się wybierać te, które uważam za ciekawe, bądź ważne. Lubię żartować, że jesteśmy trochę takimi spadkobiercami wędrownych dziadów, którzy chodzili od wsi do wsi, setki lat temu opowiadając historie o tym, co dzieje się cztery wsie dalej. Mam wrażenie, że dzisiaj kimś takim jest właśnie reporter. W zalewie płytkich wiadomości, powierzchownych, nie ma miejsca na opowiadanie głębszej historii, nie ma zrozumienia problemu. Tak odczytuję dzisiaj misję reportera. Może to jest też to, że żyjemy w czasie, kiedy na trudne tematy i problemy szukamy uproszczonych, łatwych odpowiedzi? Może dlatego szybki, płytki komunikat zyskuje taką popularność? Opowiadanie historii nie daje takiej prostoty. Pokazuje kompleksowość, złożoność, niuanse, bada świadomość człowieka. Czytaj też: Rysunki Michaela Jacksona trafią pod młotek. Jest jednak problemChciałbym zapytać, co charakteryzuje dobrze opowiedzianą historię, ale mam jakiś zgrzyt z tak skonstruowanym pytaniem w tym kontekście. Wojna jako dobrze opowiedziana historia? Jak film albo scenariusz? To jest nieustanne poszukiwanie historii. Razem z Pawłem Reszką, współautorem wystawy, dziennikarzem i korespondentem wojennym, chcieliśmy pokazać skomplikowanie i złożoność tego konfliktu oraz jego skalę. Nie skupiam się na opowiedzeniu historii jednego człowieka czy jednej rodziny od początku wojny, wielu fotografów to robi. Nie szukam newsów. A jeżeli już news się pojawia, szukam takiej formy, aby go wprowadzić w szerszy kontekst, aby był dopełnieniem obrazu wojny. Dla mnie cała ta wojna jest historią, którą staram się objąć zdjęciami, czasem dodaję opis. Szukaliśmy opowieści, które spersonalizują tę wojnę. Wiesz natomiast, co charakteryzuje dobrą historię? Powinna być osobista, powinna mnie poruszyć. Jeżeli tak się dzieje, to jest dobrze opowiedziana historia. To nie muszą być tematy mainstreamowe, to mogą być zapomniane tematy. Na wystawie znajdziemy pocztówki z wojny. To jest właśnie coś, co mnie uderza za każdym razem kiedy tam jadę. Ta skala zniszczenia, to jak krajobraz się zmienia… Pozornie na tych zdjęciach nie ma dramatu, nie ma cierpienia. Ale jak wejrzysz głębiej, gdzieś tam w tej drugiej, trzeciej warstwie to wszystko jest. Zdarza ci się płakać na wojnie? Nie, nie płakałem w Ukrainie. Ja w ogóle mało płaczę, taki już jestem. Przepraszam Cię za takie pytanie wprost, ale zastanawiam się, czy nosisz w pracy pewnego rodzaju pancerz emocjonalny. Czy aparat może być takim pancerzem? Przepraszam, jeżeli romantyzuję teraz soczewkę aparatu. Kiedy robię zdjęcia, muszę mieć na sobie taki właśnie pancerz emocjonalny. Ja tam jadę po coś. Nie jadę, aby zaspokoić swoją potrzebę podróżowania w dziwne miejsca czy potrzebę zaspokojenia ego. Jadę tam po to, żeby opowiadać historię. Jeżeli się rozkleję fotografując, to nie opowiem tej historii.To też kwesta psychiki. Ja muszę być cały czas zdystansowany. To może do mnie dotrzeć później, ale jak się dzieje coś przede mną, przed obiektywem, muszę na to patrzeć jak na scenę, gdzie jest światło, gdzie są plany, gdzie jest moment, gdzie jest scenografia i aktorzy. Mówiąc brutalnie taka jest rola fotografa. Po wszystkim, kiedy zdjęcia zostaną wykonane, wysłane, opublikowane, może się zdarzyć wszystko. Skoro już wspomniałeś o publikacjach. Sporo pracujesz dla redakcji zagranicznych, twoje zdjęcia są nagradzane. Ale podobno w Polsce niewiele redakcji chce z Tobą pracować. Wysyłam dziesiątki maili do różnych redakcji, z których może 5% w ogóle odpowie. To nie jest tak, że się ktokolwiek o mnie zabija. Wręcz przeciwnie. W Polsce nikt ze mną nie chce pracować. Dlaczego? To jest pytanie do redakcji, nie do mnie. Ale taka jest rzeczywistość fotografa, każdy z nas zabiega o to, żeby móc pracować i żeby być dobrze publikowanym.To jest ciągła, codzienna walka o zlecenia. Romantyczny mit fotografów z lat 70-tych minął z nastaniem internetu. Teraz masz dostęp do fenomenalnych fotografów właściwie w każdym kraju świata. Mają fenomenalne portfolio, znają język, kulturę, są obeznani z regionem, nie są turystami. Turysta może mieć świeże oko, ogląd, ale nie zna tematu od podszewki. Nie wie tak naprawę co się dzieje. Dlatego zamieszkałem w Ukrainie. Chciałem być blisko, spróbować nie być tym przysłowiowym turystą. Czytaj też: Agnieszka Grochowska: Jeśli 1 sierpnia, to tylko w Warszawie [WYWIAD]Jak to się stało, że zacząłeś robić zdjęcia? To był przypadek. Bardzo mi imponowały reportaże z Bośni Wojtka Jagielskiego opatrzone zdjęciami Krzyśka Millera. Niesamowicie gdzieś mi to imponowało. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie, kiedy byłem nastolatkiem. Poszedłem potem do gazetki studenckiej z założeniem, że będę pisał artykuły. Zdjęcia robiłem jednak lepiej, niż pisałem. I tak zostałem fotografem.A wojna właśnie z tych reportaży Jagielskiego i Millera się wzięła? Siedziała gdzieś tam w Tobie pod skórą? Ciekawość, naiwna ciekawość. Chciałem zobaczyć, jak naprawdę wygląda wojna. Pierwszy raz pojechałem na wojnę w 2006 roku. To był Liban. Wiodła mną właśnie ciekawość. Dopiero póżniej, kiedy zobaczyłem czym jest wojna, zrozumiałem, jak namacalnie jest ona po prostu straszna. Na wojnie zderzasz się z samym sobą. Zadajesz sobie pytanie: po co to w ogóle robić? Znam ludzi, którzy traktują ten zawód na zasadzie pracy od dziewiątej do piątej; zrobiłem zdjęcia, materiał odhaczony.Dla mnie jest to coś więcej, to jest właśnie ta głębsza opowieść. Sposób na życie? Niezależnie od tego czy wyjeżdżasz na wojnę czy robisz Konkurs Chopinowski, to wycinasz się ze wszystkich innych aktywności życia i właściwie nic innego poza tym nie istnieje. Więc w takim sensie, to cała fotografia jest właściwie sposobem życia. Nie na życie właśnie, ale sposobem życia! ROZMAWIAŁ: MATEUSZ BARAN *** Wojtek Grzędziński — fotoreporter. Ur. 1980, w Warszawie. Laureat licznych konkursów fotograficznych; World Press Photo, Visa D’Or, NAPA, Sony World Photography Awards, Grand Press Photo i in. Autor zdjęcia roku 2009 i zdjęcia dekady (2014 rok) w konkursie BZWBK Press Photo. Juror ogólnopolskich i lokalnych konkursów fotograficznych. W fotografii interesuje się człowiekiem i emocjami. Wielokrotnie fotografował w strefach konfliktów zbrojnych oraz konsekwencje wojen. W latach 2011-2015 szef zespołu fotografów w Kancelarii Prezydenta RP i fotograf osobisty Prezydenta RP. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na rok 2014 i 2018. Członek Związku Polskich Artystów Fotografików i Press Club Polska. Od lutego 2022 roku dokumentuje wojnę w Ukrainie.