Tak Polacy spędzali wakacje w czasach PRL. W czasach PRL Polacy nie wyjeżdżali na wczasy all inclusive, ale spędzali je najczęściej pod namiotami, w domkach letniskowych lub pracowniczych ośrodkach wczasowych. To właśnie te ostatnie budzą do dziś ogromną nostalgię. Nieliczne, które przetrwały przeżywają swój mały renesans. By spędzić w nich wakacje, nieco jak za dawnych lat, trzeba zrobić rezerwację nawet z rocznym wyprzedzeniem. Jakie tajemnice w sobie kryją? Gdy pytam Marcina Wojdaka o jego definicję słowa wczasy, odpowiada, że to „jezioro, pomost i las”.– To taki archetyp, kwintesencja tego, z czym kojarzą mi się wczasy. Z racji tego, że zajmuję się tym tematem a właściwie ośrodkami, w których takie "wczasy" można było uskuteczniać, już kilkanaście lat, zdążyłem przejechać Polskę wzdłuż i wszerz i zobaczyć całą masę takich miejsc. O ile w górach, czy nad morzem baza noclegowa jest zróżnicowana i znaleźć tam można zarówno pensjonaty, hotele, czy bardziej ekskluzywne miejsca jak wszelkiego rodzaju SPA, o tyle nad jeziorami dominują właśnie ośrodki wczasowe – mówi autor książki „Ostatni turnus. Pocztówki z czasów PRL”. To w niej zebrał najciekawsze przykłady architektury ośrodków wypoczynkowych z czasów PRL-u – urokliwe stołówki, archaiczne domki letniskowe bez łazienek, pensjonaty pachnące kurzem.– Kiedy, więc myślę o słowie „wczasy”, przed oczami mam czerwcowy wieczór, pomost, w tle odlatujące kormorany, czy kaczki, powoli rozpalane ognisko przez wczasowiczów i wszędobylski zapach sosnowego lasu – dodaje.Rezerwacja nawet z rocznym wyprzedzeniemNostalgia za wakacjami w stylu PRL, do ośrodków takich, jak chociażby „Skowronek” w Augustowie, który „zagrał” w odcinku „Hieny” w serialu „07 zgłoś się”, sprawia, że dziś do nielicznych, pozostałych obiektów tamtej epoki powraca wielu Polaków. Tak wielu, że rezerwacji miejsca trzeba dokonywać z rocznym wyprzedzeniem.– Mogę to potwierdzić – mówi Wojdak. – Kiedy odwiedziłem jeden z ośrodków na południe od Augustowa wiosną, już był czynny, przygotowywał się do przyjęcia pierwszych gości. Zapytałem, czy mógłbym przyjechać na wczasy, zarezerwować sobie miejsce na wakacje, a w odpowiedzi usłyszałem, że owszem, ale dopiero za rok. To świadczy o tym, że te najbardziej atrakcyjne miejsca mają swoich stałych klientów. Nie jest, więc prosto, również z racji tej wspomnianej wcześniej, małej liczby miejsc, o szybką rezerwację noclegu – opowiada.FWP, czyli przodownicy pracy na wczasachWśród powojennych obietnic zmian społecznych była ta dotycząca masowej turystyki i wypoczynku dla „szerokich mas”. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza robiła, więc wszystko by wakacje obywateli epoki PRL były nie tylko masowe, ale też zorganizowane. Utworzony Fundusz Wczasów Pracowniczych a dokładnie część jego majątku, bazowała na przejętych od prywatnych właścicieli pensjonatach czy domach wypoczynkowych, które przerabiane były na domy wczasowe.Jak pisze Błażej Brzostek w książce „PRL na widelcu” w 1951 roku FWP obsłużył ponad poł miliona ludzi, w następnych latach ilość wczasowiczów stale utrzymywała się powyżej 400 tys. „W połowie lat 50. Fundusz dysponował 354 domkami wypoczynkowymi, o bardzo różnej zresztą wielkości i standardzie” – czytamy.Ośrodki wczasowe posiadały zakłady pracy i to one najczęściej oferowały swoim pracownikom możliwość odpoczynku w tych miejscach.Od 1950 roku przynajmniej formalnie FWP miał wiązać przydziały wczasowe z wynikami pracy. Jak nietrudno się domyślić pierwszeństwo mieli mieć przodownicy pacy i racjonalizatorzy. Początkowo rozwój wczasów hamował fakt, że przysługiwały one jednostkom, a nie rodzinom. Mężowie nie chcieli jechać na nie bez żon, a problemem było, co w tym czasie zrobić z dziećmi. „Wczasy rodzinne były wyróżnieniem, zjawiskiem rzadkim i pożądanym” – pisze Brzostek. Dopiero z czasem się to zmieniło. Na wczasy z zakładów pracy zaczęły jeździć całe rodziny, a dzieci mogły skorzystać z wyjazdów na obozy harcerskie, czy kolonie.Małe miasteczka bez prądu i bieżącej wodyW latach 60. XX wieku Polacy wyjeżdżali nie tylko na zorganizowane przez zakłady pracy wakacje, ale rozpoczęli również wyjazdy na własną rękę. Jako letnicy spędzali czas na wsiach, u gospodarzy, a także w górach, czy nad morzem na polach namiotowych. Wypoczynek, co prawda opłacali z własnej kieszeni, ale pieniądze na takowe eskapady najczęściej pochodziły z dofinansowania z zakładu pracy nazywanego „wczasami pod gruszą”. To wtedy również coraz większą popularność zaczęły zdobywać domki letniskowe, w których można było odpocząć i w ramach wyjazdu z zakładu pracy, i indywidualnie zorganizowanego urlopu.Takie ośrodki stawały się małymi miasteczkami, najczęściej znajdującymi się w lesie. Choć brakowało w nich często prądu, bieżącej wody czy toalet nic nie stało na przeszkodzie, by właśnie w takich warunkach spędzić dwa lub trzy tygodnie w lipcu, czy sierpniu.Co można powiedzieć o architekturze tych miejsc? Czy łączył je jakiś jeden charakterystyczny rys, a może jak to bywało w epoce PRL, ośrodki wypoczynkowe wpisywały się w przysłowiowe „od Sasa do lasa”? Powojenny modernizm w wydaniu wypoczynkowym miał podobny rys do tej mieszkaniowej czy usługowej wersji architektury tamtych lat. Był dosyć uniwersalny na swój sposób. Mamy, więc do czynienia z powtarzalną przestrzenią funkcjonowania – kilkanaście rodzajów domków wypoczynkowych, czy pawilonów mieszkalnych, ale obok nich na całe szczęście w ramach takiego środka wczasowego, pojawiają się jedna lub dwie wyjątkowe konstrukcje – stołówka, pokój zabaw, czy świetlica, gdzie stoją stoły do ping-ponga. Mozaiki, murale, metaloplastyka, czyli wystrój ośrodków wczasowych czasów PRLCharakterystycznym miejscem, które dziś pewnie nie za bardzo miałoby rację bytu, była sala telewizyjna. Przestrzeń do spędzania wspólnego czasu. – Gdybym miał bazować w tym swoim odkrywaniu i zwiedzaniu na samej architekturze domków, to byłoby to nudne a dzięki tym wspólnym przestrzeniom, zgoła innym w architekturze oraz umiejscowieniu w przestrzeni, każde miejsce okazało się nowym odkryciem. Podobnie zresztą było z pojedynczymi dziełami sztuki, czy użytkowej, czy mozaik, murali, metaloplastyki, które w tych miejscach znajdowałem. To zresztą też jest wyróżnik tych miejsc. Dziś raczej w żadnym hotelu czy pensjonacie nie zobaczymy ani abstrakcyjnej rzeźby, ani mozaiki przedstawiającej różnego rodzaju scenki rodzajowe – wyjaśnia Marcin Wojdak.Obiekty, w których Polacy spędzali wczasy w PRL, miały różne standardy. Jedne były bardziej luksusowe, inne mniej. Można, więc było spotkać i do dziś przetrwały te ośrodki, które składają się z kilkunastu tekturowych domków wykonanych z podstawowych materiałów jak dykta czy płyta paździerzowa, jak i te o wyższym standardzie jak chociażby legendarna Brda, gdzie dominowało drewno. – Te o najwyższym stopniu luksusu były miejscami wykonanymi z betonu – mówi Wojdak. Nie to, z czego były wykonane, jaki był rozkład poszczególnych pomieszczeń, a nawet standard nie były tak ważne, jak sam wypoczynek w danym miejscu. Wczasowicze w epoce PRL-u byli elementem pewnym, bo chętni do spędzenia wakacji w każdym z takich miejsc, po prostu byli zawsze. Zysk, w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów, też ważny nie był. – Często były to tereny o bardzo dużej powierzchni, na których znajdowało się relatywnie mało miejsc noclegowych, a dużo lasu, pustych przestrzeni. Nikt nie myślał o tym, by je zagospodarowywać i komercjalizować na grilla, parkingi. Taki luksus w postaci przestrzeni, wczasowej intymności między domkami, dziś zagwarantowany jest głównie w tych najdroższych miejscach, za które trzeba często słono zapłacić – uważa Wojdak.Wczasy w PRL zaczynały się na dworcach PekaesZazwyczaj ośrodki wczasowe były mocno oddalone od głównych arterii. Nie znajdowały się zbyt blisko stacji kolejowych, czy dworców autobusowych. Ten drugi bardzo często był miejscem, gdzie zaczynała się lwia część wakacyjnych wyjazdów. Tylko nieliczni mogli do ośrodka dojechać własnym autem, bo i ono było przez wiele lat PRL-u luksusem dostępnym tylko dla wybrańców.– Kiedy przeglądam mapy i przewodniki turystyczne z lat 60., 70. i 80., widzę, że to pekaes stanowił często jedyny sposób dostania się do większości ośrodków wypoczynkowych w danym regionie. To na nich latem można było spotkać tabuny młodych ludzi z karimatami, namiotami, czy tranzystorowym radiem, którzy czekali na autobus mający ich zawieźć na wymarzone wakacje. Cała podróż była jednym wielkim wydarzeniem i rytuałem – mówi Wojdak.Partyjna samowolka budowlanaGdzie najczęściej powstawały ośrodki wczasowe? Z racji tego, że nie istniała żadna instytucja odwoławcza wydająca zgodę na ich budowę, można je było budować wszędzie. Zazwyczaj decyzja wychodziła z centrali, więc jeśli jakiemuś dygnitarzowi zamarzył się obiekt na terenie chronionym, czy w dowolnej odległości od linii brzegowej, to po prostu go budowano. Dziś wiele z tych ośrodków, po prostu nie miałaby prawa powstać.– Takim ośrodkiem był chociażby „Kormoran” będący częścią kompleksu wypoczynkowego W-1 znad jeziora Łańskiego, który należał do Komitetu Centralnego PZPR. Był ośrodkiem dostępnym tylko dla prominentów. Ośrodek Grodno II stoi raptem kilkanaście metrów od krawędzi klifu, w samym centrum Wolińskiego Parku Narodowego, który powstał za rządów Władysława Gomułki. Ciekawym faktem jest, że budynek został ustawiony prostopadle do morza, ale architekt uznał, chyba że wolińskie sosny są ciekawsze od nadbałtyckich zachodów słońca – opowiada Wojdak.Tym, co przyciągało i zapewne nadal przyciąga turystów, którzy korzystali z ośrodków wczasowych, jest z pewnością wspomniane już wcześniej usytuowanie. Prawie żaden z nich nie był wciśnięty pomiędzy inne ośrodki. Turyści nie musieli też korzystać z ogólnodostępnej plaży. Wiele z tych miejsc znajdowało się zazwyczaj nad brzegiem jeziora, czy na skarpie przy jeziorze. Letnicy mieli, więc bardzo atrakcyjny widok z okna. Piłkarzyki, sala telewizyjna i kajaki, czyli atrakcje wczasów PRLO to, by wczasowicze się nie nudzili dbał zazwyczaj Kaowiec, czyli kierownik akcji kulturalno-oświatowej. Postać dziś znana głównie z filmu „Rejs” w reżyserii Marka Piwowskiego, w którą wcielił się Stanisław Tym. To on organizował wczasowiczom wieczorki zapoznawcze, potańcówki, projekcje filmów, grzybobranie czy gry i zabawy. W tej roli występowali zazwyczaj studenci, którzy dorabiali sobie podczas wakacji.Tym, co prawie każdy wczasowicz czasów PRL wspomina z nostalgią, były rzecz jasna stołówki. „W porze śniadania czekała na wczasowiczów owsianka, kromka chleba w towarzystwie kawałków masła, marmolady wyłożonej łychą na talerzyki, krojonego sera żółtego, kubki z kakao lub szklanki z przejrzystą herbatą. Obiady kojarzyły się z zupami pełnymi ziemniaków, niewielkimi kotletami, słodkim kompotem. Dla wielu, mimo, że niewyszukane, stały się one oprawą najprzyjemniejszych wspomnień – pisze Błażej Brzostek.W latach 50. w ośrodkach FWP często brakowało nakryć stołowych. W 1952 roku wczasowicze zakopiańskiego ośrodka wczasowego mieli usłyszeć, że sami mają zadbać o noże, łyżki i widelce, bo „w innym wypadku nie będą jedli”. Z periodyku „Żywienie zbiorowe” z czerwca tego samego roku można z kolei wyczytać, że w myśl instrukcji MHD i CRZZ każdy wczasowicz w ciągu dwutygodniowego pobytu na wczasach otrzyma 2,3 kg mięsa i przetworów mięsnych, 1 kg różnych tłuszczów, a także dziennie 45 dkg pieczywa, pół litra mleka, 0.5 kg warzyw, 0.5 kg ziemniaków, cukier, śmietanę, ser itp. „Instrukcja gwarantuje stałe i jednakowe przydziały dla wszystkich domów wczasowych” – czytamy.Trudna sytuacja żywieniowa była problemem dla turystów indywidualnych. To właśnie z myślą o nich zaczęto rozbudowywać tzw. małą gastronomię. Były to budki i wózki z jagodziankami czy lodami, a także saturatory, szaszłykarnie, czy ruszty z kiełbaskami. Pojawiły się również „barobusy”, w których można było zjeść coś ciepłego a wsie, gdzie stacjonowali letnicy objeżdżały sklepo-busy z artykułami spożywczymi. W czasach „późnego” Gierka z kolei pojawiły się zapiekanki z żółtym serem, hot-dogi, czy smażona flądra jedzona na papierowej tacce z dodatkiem surówki z kapusty i frytek.Wróćmy jednak do atrakcji dla wczasowiczów. Ważnym miejscem ośrodków wczasowych były boiska do gier zespołowych, a nawet korty tenisowe. – Rzadkością w ośrodkach, ale spotykaną w tych o wyższym standardzie, były kręgielnie pod gołym niebem, usytuowane w osobnych pawilonach. Nie brakowało również muszli koncertowych czy mini scen, na których odbywały się koncerty, tańce – mówi Wojdak.Oprócz sal telewizyjnych, wczasowicze mogli korzystać z bibliotek. W ośrodku rządowym w Łańsku, czy w Wildze w Sławnie było kino. – Tym dodatkowym, a wspomnianym już przeze mnie, atrakcyjnym elementem wystroju wnętrz, który był zjawiskowy, były np. mozaiki jak ta ciągnąca się przez dwa piętra w Posejdonie czy witraż w sali zabaw dla dzieci w Wildze w Rudnie – wspomina Wojdak.Do dziś w takich miejscach nie brakuje, a śmiało można powiedzieć, że od kilku lat przeżywają swój renesans, takie atrakcje jak rowery wodne, kajaki czy stoły z piłkarzykami.Zagłębie ośrodków wczasowych. Gdzie w PRL znajdowało się ich najwięcej?Gdzie znajdowało się najwięcej ośrodków wczasowych? Na pewno nie brakowało ich na wybrzeżu środkowym od Półwyspu Helskiego do Łeby. Najwięcej znajdowało się jednak na pojezierzu, a więc na Warmii i Mazurach, w okolicach Giżycka, Olsztyna. Nie brakowało ich również na ziemi lubuskiej, w Borach Tucholskich, czy na Pojezierzu Brodnickim.– Nie jest ich natomiast zbyt wiele nad rzekami, czy w województwie mazowieckim, świętokrzyskim lub łódzkim. To turystyczna pustynia – stwierdza Wojdak. Rozkwit ośrodków wczasowych przypadł na epokę Gierka, czyli lata 70. Ciekawostką jest, że w innych demoludach wcale nie było tak "zielono". Tam podobnych miejsc było jak na lekarstwo. Z danych wynika, że na wczasy FWP w tych latach jeździło między 600 a 700 tys. ludzi rocznie a w ramach ruchu zakładowego, który na przestrzeni lat się wyodrębnił i przestał być niejako kontrolowany przez FWP, już 3,5 mln. Rozwinęły się również specjalne formy wypoczynku m.in. wczasy odchudzające, samochodowe, a także filatelistyczne czy językowe.Oryginalną i do dziś istniejącą w niektórych nadmorskich miejscowościach formą spędzania wakacji były wczasy wagonowe. Organizowano je od 1949 roku. Polegały one na tym, że wczasowicze mieszkali w wagonach kolejowych. Jak pisze Brzostek „warunki mieszkaniowe wielu z nich wcale nie były lepsze niż w wagonowych klitkach, ustawionych przynajmniej w atrakcyjnych miejscach, wśród lasu i czystego powietrza, nad brzegiem morza – a nie w zadymionym mieście”. Początkowo korzystali z nich głównie kolejarze, z czasem także niezwiązani z koleją obywatele PRL. Drewniane drzwi zamieniły się w plastikowe. Tak wyglądał upadek ośrodków wczasowych PRLKiedy rozpoczął się czas powolnej śmierci ośrodków wczasowych PRL? Jak wyjaśnia Marcin Wojdak, etapy były tak naprawdę dwa. –Jeden zaraz po upadku PRL-u, drugi, gdy zakłady państwowe zaczęły się prywatyzować. Jednym z elementów, które rozparcelowano, były właśnie te obiekty wypoczynkowe. Część z nich została sprywatyzowana albo trafiła w ręce nie do końca uczciwych biznesmenów. Ta zmiana systemu politycznego, społecznego a z drugiej strony napływ funduszy europejskich sprawił, że te miejsca zaczęły tracić swój modernistyczny urok. Z pawilonów zaczęto robić dworki, drewniane drzwi zamieniły się w plastikowe itd. – wyjaśnia.Gdy jeździł i fotografował te obiekty, które jeszcze przetrwały, widział na własne oczy, jak wiele z nich zostało zdewastowanych a remonty w nich zrobione, polegające na obłożeniu styropianem czy deskami albo dogęszczeniu ilości domków, sprawiły, że straciły swój urok na zawsze.Które z nich nie straciły swojego dawnego uroku? – Często moje zachwyty nie były adekwatne do tych, które prezentowali moi znajomi albo moja żona. Uważam, że to zwiedzanie ośrodków i poczucie ich klimatu, warto zacząć od powrotu do miejsca, które pamięta się z dzieciństwa. To będzie gwarant wystąpienia sentymentów. Według mnie takim pewniakiem, który spodoba się każdemu, jest ośrodek wczasowy Posejdon w Jastarni. To ośrodek, który należał do kopalni, a teraz do operatora dużej firmy. Ma bardzo przyjemną żółto-białą elewację, całość jest zachowana w bardzo dobrym stanie, a charakterystycznym elementem jest metaloplastyka przedstawiająca różne ryby czy owoce morza. Na stołówce i w barze znajdziemy oryginalne meble, stoły, ławki z lat 70. Można tam z powodzeniem kręcić filmy osadzone właśnie w tej dekadzie – mówi.Jest przekonany, że kolejne ośrodki będą znikać z krajobrazu Polski. Jeżeli przetrwają to w nowej, niekoniecznie dobrej estetyce albo w luksusowym, niemającym często zbyt wiele wspólnego z oryginałem, wydaniu.– Być może już niebawem będzie tak, że będę się ekscytował zrobieniem zdjęcia klamki czy płyty chodnikowej z tych miejsc, bo tylko takie elementy pozostanę. Nowych, chętnych do opieki nad tymi miejscami osób brakuje. Spotkałem małżeństwo, które jest właścicielem ośrodka przejętego od stoczni. Po prywatyzacji wykupili miejsce, w którym bywali przez lata. Czują jego klimat, pielęgnują to miejsce, ale mają po 70 lat, a ich dzieci nie chcą się w to bawić. Podobnie jest z innymi ośrodkami i ich opiekunami – stwierdza.Warto, więc jeśli tylko podoba się nam taka perspektywa spędzenia urlopu, wybrać się do tych ośrodków wczasowych z epoki PRL, które jeszcze pozostały na mapie Polski. Rzeczywiście może się okazać, że to jeden z – jeśli nie ostatni – taki turnus.