Władze wprowadziły godzinę policyjną. 105 osób zginęło podczas ataków policji na protestujących w Bangladeszu studentów – poinformowała agencja AFP w oparciu o informacje uzyskane w szpitalach. Dziennikarze twierdzą, powołując się na lokalnego policjanta, że demonstranci uwolnili „setki” więźniów z zakładu penitencjarnego w leżącym o około 40 km. od Dhaki mieście Norszinhdi, a następnie podpalili więzienie. Kancelaria premiera poinformowała o zarządzeniu godziny policyjnej i wysłaniu na ulice wojska. Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka Volker Turk potępił piątkowe represje, krytykując „szczególnie szokujące i niedopuszczalne” ataki sił policyjnych na protestujących studentów. Jak podaje Associated Press, w piatek funkcjonariusze sił bezpieczeństwa otworzyli ogień do ponad 1000 osób, które zgromadziły się przed siedzibą państwowej telewizji BTV. Reporter agencji AP relacjonował, że policjanci strzelali do tłumu gumowymi kulami, użyto też granatów hukowych i gazu łzawiącego. Dzień wcześniej gmach telewizji został podpalony przez protestujących. W piątek władze zakazały wieców, procesji i zgromadzeń publicznych w stolicy. W czwartek odcięły dostęp do internetu. W środę wszystkie uniwersytety w Bangladeszu zawiesiły zajęcia i zamknęły akademiki. Dyskryminujący systemStudenci protestują m.in. przeciwko kwotowemu systemowi naboru absolwentów wyższych uczelni na rządowe posady – zgodnie z nim 30 proc. stanowisk jest zarezerwowane dla krewnych osób, które walczyły w wojnie o niepodległość z 1971 r. Protestujący twierdzą, że system ten jest dyskryminujący, ale korzystny dla zwolenników premierki Sheikh Hasiny, która w tym roku po raz piąty stanęła na czele rządu. Do rozpoczętych na początku miesiąca demonstracji dochodziło niemal codziennie, od poniedziałku przerodziły się one w gwałtowne starcia. Kryzys społeczny przerodził się w kryzys polityczny, a premierka dolała oliwy do ognia, porównując demonstrantów do pakistańskich „kolaborantów” z okresu wojny wyzwoleńczej w 1971 r. – Kpiny z nich były atakiem na ich godność. To był także sygnał, jak bardzo demonstranci nie mają żadnego znaczenia dla reżimu, który uważa się za stojący ponad prawem – stwierdził Ali Riaz, profesor politologii na Uniwersytecie Illinois.