„Kiasmos” (Ólafur Arnalds i Janus Rasmussen) w rozmowie z portalem tvp.info. „Kiasmos” to islandzko-farerski duet tworzący szeroko pojętą muzykę elektroniczną z pogranicza sennych brzmień, płynących syntezatorów, ambientowych pejzaży i dźwięków fortepianu. A wszystko oparte o pulsujące rytmy analogowych syntezatorów. Niedawno wydali długo wyczekiwany drugi album, doskonale przyjęty przez publiczność i krytykę. Mieli zagrać na Audioriver Festival w Łodzi, ale nawałnica zmusiła organizatorów do przerwania festiwalu i ewakuacji fanów muzyki elektronicznej oraz artystów. Na szczęście kilka godzin wcześniej, w jednym z łódzkich hoteli, duet spotkał się z nami i zgodził na rozmowę o nowej płycie, technologii i poszukiwaniu nowych brzmień. Dowiecie się też, o czym śni Ólafur Arnalds. Kiasmos tworzą: zdobywca nagrody BAFTA, islandzki kompozytor Ólafur Arnalds, znany z łączenia minimalistycznych kompozycji fortepianowych i smyczkowych z elektronicznymi brzmieniami oraz Janus Rasmussen z Wysp Owczych, znany jako pomysłodawca electropopowego zespołu Bloodgroup. Panowie emanują spokojem i z nadzieją patrzą w przyszłość. Poszukują ciszy i niespecjalnie przejmują się trendami czy stanem współczesnego biznesu muzycznego. To odświeżające podejście, które słychać na ich drugim albumie zatytułowanym po postu „II”. Mateusz Baran: Wasz pierwszy album powstał szybko, niemal w dwa tygodnie i ukazał się dekadę temu. Wracacie teraz z nową, długogrającą płytą. Dlaczego tak długo Wam to zajęło? Janus Rasmussen: Szczerze mówiąc, kiedy pisaliśmy pierwszy album, nie wiedzieliśmy, że odniesie on taki sukces. Skończyło się na tym, że przez wiele lat graliśmy tylko ten materiał. Nagraliśmy kilka EP-ek, ale to rzeczywiście trochę efekt zaskoczenia. Ólafur Arnalds: W 2017 roku byliśmy w pewnym sensie gotowi na małą przerwę. Oddaliśmy się solowym projektom. Cały czas chcieliśmy wrócić do studia i zająć się komponowaniem nowego materiału. A potem przyszedł Covid i wszystko zaczęło się przedłużać. Nasze plany zweryfikowało po prostu życie. Janus Rasmussen: Czasem po prostu ciężko się wstrzelić w życie ze swoim harmonogramem. Czy praca nad solowymi projektami i właśnie czas wpłynęły na waszą relację w studiu? JR: To zależy tylko od tego, nad jakim utworem pracujemy. Ja zajmuję się rytmem, programuję automaty perkusyjne, robię beaty. To praca w samotności. Gotowe sekwencje pokazuję Óliemu i razem szukamy melodii, nucąc albo śpiewając. Ale często po prostu siedzimy razem przed ekranem komputera. I cokolwiek się stanie, to się stanie. Czasem to ja gram na klawiszach, czasem Ólafur. Ale tak, raczej Óli odpowiada za partie syntezatorów, fortepianu, a ja jestem producentem. OA: Ale nie ma żadnych określonych zasad, prawda? Aby wykazać się kreatywnością, próbujemy zmienić i kwestionować swoje role w zespole. Staramy się być nieprzewidywalni. Dynamika naszej pracy się sprawdza, w gruncie rzeczy. Przy drugim albumie spędziliście w studiu jednak znacznie więcej czasu. Dlaczego? JR: To kwestia instrumentów, których użyliśmy. Zaczęliśmy eksperymentować z nowymi technologiami, ale również ze starymi, analogowymi syntezatorami. Zastanawialiśmy się, jak ich użyć w nowy sposób. OA: Pracowaliśmy ze starym sekwencerem Korga SQ-10, to prawdziwy oldschool. Ale z użyciem nowych programów do produkcji muzyki. Dzięki temu mogliśmy się wgryźć w detale, w szczegóły brzmienia. Na płycie można usłyszeć również inne stare syntezatory Korga, które zbierałem przez lata. Zatem programowanie zajęło nam sporo czasu. Ale było też przy tym sporo zabawy. Skąd wiecie, że znaleźliście to właściwie brzmienie? W skrócie: kiedy pojawia się ten moment, w którym kończycie kręcić pokrętłami syntezatorów? OA: Zawsze szukam brzmienia, które ma jakiś charakter. Charakter jest kluczowy. Nie pod względem częstotliwości, to nie jest konceptualne myślenie, ale pod względem właśnie charakteru. Czy brzmienie ma odpowiednią teksturę, czy jest wielowarstwowe? Czy mnie inspiruje, czy przemówi do słuchacza? Czy sam dźwięk opowiada jakąś historię? To szereg pytań, które rodzą się w mojej głowie, kiedy pracuję z brzmieniem. Zastanawiam się o czym myślę, kiedy go słyszę. Czasem trzeba zrobić krok w tył, szczególnie kiedy pracujemy już z całą sekwencją, a paleta barw się nie sprawdza. W jaki sposób przenosicie doświadczenie brzmienia w studiu na granie koncertów? JR: Szczerze mówiąc, to po prostu dwa różne media. Kiedy jesteśmy w studiu, w ogóle nie myślimy o zagraniu koncertu na żywo. Po prostu tworzymy muzykę.Jakakolwiek muzyka się pojawi, jest właśnie taka, jaką być powinna. Ale kiedy robimy występ na żywo, chcemy po prostu zaprezentować muzykę w sposób, który opowiada historię lub wywołuje uczucia, emocje. Poza tym pracujemy ze światłami i filmem. Myślę, że występ na żywo jest rodzajem autonomicznego dzieła sztuki, funkcjonuje niejako poza albumem. To trochę teatralne doświadczenie. Słowem: cel jest inny, podejście jest inne.OA: Na żywo grasz bezpośrednio do ludzi. To zupełnie inne doświadczenie, które wymaga również zastosowania innych struktur utworów. Chcesz, żeby dźwięk uderzył zupełnie inaczej w systemie nagłośnieniowym przed tysiącami ludzi, niż na zestawie stereo w twoim salonie. Niekoniecznie chcesz tego w swoim domu, ale możesz się cieszyć potężnym brzmieniem na dużym festiwalu. Choć muzyka i odbiór stają się nieco trudniejsze. Brzmienie jest podrasowane, bo chcemy, żeby ludzie podnosili ręce do góry! A czy reakcje publiczności mają wpływ na waszą muzykę w czasie rzeczywistym? OA: Tak! Myślę, że często, jeśli oczywiście wszystko idzie naprawdę dobrze i ludziom naprawdę się podoba to, co robimy, mamy tendencję do przesadzania i gramy chyba trochę za głośno, niż planowaliśmy. To ciekawe Óli, bo w jednym z wywiadów przyznałeś, że współczesny człowiek nie rozumie już, czym jest cisza. Kiasmos, ale głównie Twoje solowe projekty, badają relację między muzyką a ciszą. Czy obawiasz się współczesnej audiosfery, zanieczyszczenia dźwiękowego? OA: Posłuchaj przestrzeni, w której teraz jesteśmy. W tej chwili dzieje się mnóstwo niepotrzebnego hałasu wokół nas. To zupełnie niepotrzebne. W tle bez powodu leci muzyka, której nikt tak naprawdę nie słucha. Po prostu czujemy się nieswojo w ciszy, prawda? Dlatego w każdym hotelowym głośniku gra coś bardzo cichego, tylko dlatego, że ludzie wręcz nienawidzą ciszy. Nie czujemy się z nią komfortowo, ponieważ nie jesteśmy do ciszy przyzwyczajeni.Właściwie dzisiaj bardzo trudno jest znaleźć ciszę. Kiedy ostatni raz siedziałeś w całkowitej ciszy?Hmm, trudno powiedzieć, ostatnio pracuję na festiwalach muzycznych. OA: Haha, no tak. Ale dlaczego tak boimy się ciszy? Myślę, że boimy się nieznanego. Cisza jest nam teraz obca. Nie znamy zbyt dobrze ciszy. I nie mówię tylko o ciszy dla naszych uszu. To rozciąga się na ciszę w naszych umysłach. Cały czas gapimy się w telefony, nieustannie jesteśmy bombardowani wiadomościami. Prawdopodobnie gdzieś tutaj, w hotelowym holu, znajduje się telewizor z wiadomościami, piłką nożną lub czymkolwiek, co dostarcza nam coraz więcej informacji. Więc tak, jest źle.A co w takim razie ze Sztuczną Inteligencją. Tworzycie jednak muzykę elektroniczną. Wspomniałeś o muzyce, która gra w hotelowych głośnikach. Już teraz tego typu muzyka jest tworzona i układana w listy przez AI. Czy nie obawiacie się, że za parę lat każdy będzie mógł poprosić Sztuczną Inteligencję o skomponowanie spersonalizowanego albumu lub hotelowej muzyki w stylu Kiasmos? OA: Niech odpowie na to pytanie Janus, on jest specjalistą w tym temacie. Ale zanim mu na to pozwolę, powiem jedno: żaden z nas, żaden muzyk nie tworzy muzyki, by była grana w windach, żaden z nas o tym nie marzy. Więc, czy tak naprawdę się tym przejmujemy? Chyba nie, skoro już nie mamy na to wpływu. JR: Mam mieszane uczucia w tym temacie. Czasem jestem za, a czasem - przeciw. Na początku, gdy usłyszałem o możliwościach AI, nie przejmowałem się tym zbytnio. Myślałem, że w żaden sposób AI nie będzie w stanie stworzyć niczego wartościowego. I przez jakiś rok tak było. Ale oczywiście teraz jest inaczej. W pewnym sensie to, co tworzy AI, brzmi jak muzyka. Pytanie: jak brzmi? Rzecz w tym, że nie ma w tej muzyce żadnej wartości! To cytat z Björk. Mówiła to kiedyś w latach 90. Powiedziała, że nie można winić komputera, jeśli muzyka nie ma duszy. To dlatego, że nikt tej duszy tam nie umieścił. Kiedyś była krytykowana za tworzenie muzyki elektronicznej, która opierała się na automatach perkusyjnych i zarzucano jej, że nie była to prawdziwa muzyka. A przecież to była zupełna bzdura i spłycenie tematu. W jej muzyce jest zaklęta jej cała dusza i wrażliwość. Ale to Björk ją tam umieściła, nasyciła elektronikę sobą! Mam podobne zdanie na temat AI. Słuchasz tej muzyki i – dosłownie – nie ma w niej duszy, brak w niej celu i motywacji.I to napawa mnie nadzieją, bo szczerze mówiąc, nie widzę, żeby coś miało się póki co zmienić. Czy sztuczna inteligencja może stworzyć coś naprawdę znaczącego i poruszającego?OA: Nie boję się, że sztuczna inteligencja podrobi Kiasmos, ponieważ AI to nie Kiasmos. Może nas imitować. Ale podobnie może być z zespołem coverowym. Cover band może wykonać nasze piosenki i może to zrobić legalnie. W porządku. Nie mamy z tym problemu. Ale to nie my. AI może naśladować naszą muzykę w ten sam sposób. Może brzmieć jak my, może nawet wyglądać jak my. Ale to wciąż nie będzie Kiasmos. Dlaczego więc kogokolwiek miałoby to obchodzić?W Waszych słowach wybrzmiewa nadzieja. Skoro sztuczna inteligencja karmi się wytworami człowieka, to co w takim razie Was inspiruje? OA: Głównie dźwięki. Zarówno te wygenerowane w studiu, jak i te, które mnie otaczają. Tak naprawdę dźwięk pojawia się wcześniej, niż muzyka. Słyszę tekstury, one generują wizje i idee, które później przekuwam w kompozycje. Sporo inspiracji czerpię z kina, podczas seansu śledzę w jaki sposób ścieżka dźwiękowa wpływa na akcję. Ale tak naprawdę – może to zabrzmi banalnie – życie samo w sobie jest moją główna inspiracją. JR: Życie i technologia. Zająłem się muzyką elektroniczną właśnie z fascynacji technologią. Nieustannie mnie ona inspiruje. Nawet, jeżeli miałaby przejąć pewnego dnia nad nami kontrolę. Zmienia się technologia, ale zmienia się również razem z nią przemysł muzyczny. Zmieniają się festiwale i ich formuły. Pojawiają się głosy, że muzyki elektronicznej jest za dużo, stała się bardzo komercyjna, ciężko z natłoku produkcji wyłowić te prawdziwie wartościowe propozycje. Jaki jest wasz stosunek do dzisiejszego biznesu muzycznego?OA: Dzisiaj niemal każdy może tworzyć muzykę. To piękne i budujące. Z drugiej jednak strony poprzeczka, aby wejść w biznes muzyczny, zawieszona jest bardzo nisko. Dzisiaj mamy inne kanały dystrybucji muzyki, dotarcia do słuchacza. W pewnym sensie to jest to, o czym od zawsze marzyliśmy: aby każdy mógł tworzyć, a muzyka była dostępna, nie znała granic. Wierzyliśmy w te idee. Ale chyba nie ma czym się przejmować. Prawdziwa sztuka zawsze się obroni i ostatecznie objawi się słuchaczom, mimo zalewu treści. Być może jestem trochę idealistą, ale naprawdę w to wierzę. JR: Ja nie podzielam aż tak twojego entuzjazmu, czasem wkurza mnie stan dzisiejszego przemysłu muzycznego. Z drugiej strony, o takiej łatwości w tworzeniu i dostępności do sztuki nawet nie mogliśmy myśleć 10 czy 20 lat temu! A przecież o takim świecie marzyliśmy odkąd pamiętam. Dzisiaj nasze marzenia konfrontują się z rzeczywistością, a my musimy się z tym zmierzyć. Nie ma innej opcji. OA: Ale, tak naprawdę musimy się zmierzyć z algorytmami! To jest problem w dzisiejszym biznesie muzycznym. Nie sądzę, aby budowanie zasięgów, kalkulowanie muzyki pod algorytm, przyniosłoby coś dobrego. Algorytmy to uleganie modzie. Teraz, na przykład, wypada mieć na albumie jeden utwór na fortepian solo. Nie wiem, czy wiesz, ale algorytm to wyłapuje i twoja muzyka ma większe zasięgi. W porządku, jeżeli rzeczywiście mam ochotę na taki utwór. Co jeśli nie miałem zamiaru jednak komponować na fortepian solo? Wytwórnie naciskają na artystów, by jednak działać i tworzyć pamiętając o algorytmach! Dyktatura algorytmów – to jest teraz prawdziwy problem. Chcę komponować to, na co mam ochotę, a nie pod dyktando algorytmu! Opowiadacie o marzeniach i lękiem przed algorytmami. A o czym śnią muzycy elektroniczni? OA: Miałem dzisiaj bardzo dziwny sen. Śniłem o duchach, ale wiedziałem, że to zjawy norweskich dziewcząt, które mają do czynienia ze zjawiskami paranormalnymi. Każda z nich wydawała ze swojej krtani bardzo dziwny, niepokojący dźwięk. I wszystko byłoby ok, gdyby był to tylko sen. Kiedy się obudziłem, sam wydawałem dokładnie te same dźwięki. Mam nadzieję, że je nagrałeś! OA: Otóż nie, za bardzo się bałem, nie wiedziałem, czy to już jawa, czy jeszcze sen.Ale wracając do marzeń… Jesteśmy szczęściarzami, wiedziemy spokojne, dobre życie. Czuję ogromną wdzięczność. Chciałbym tworzyć dalej muzykę. W głowie mam już całą koncepcję nowego albumu, który planuję wydać w przyszłym roku. Wiem doskonale, jak powinien brzmieć, jak wyglądać, w jaki sposób chciałbym go prezentować na żywo. Mam nadzieję, że to się uda. JR: Żyjemy tu i teraz, życiem, o którym zawsze marzyliśmy i jesteśmy za to wdzięczni. Przyszłość? To kolejny sen, który trzeba wyjaśnić. ROZMAWIAŁ: MATEUSZ BARAN