18 lipca startują Nowe Horyzonty – jeden z najważniejszych festiwali filmowych w Polsce. Współczesne kino opowiada o poszukiwaniu tożsamości – mówi w rozmowie z portalem tvp.info Marcin Pieńkowski, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty. W czwartek 18 lipca we Wrocławiu rusza jego 24. edycja. Festiwal to 285 filmów o łącznym czasie trwania 25 600 minut, 600 seansów w Kinie Nowe Horyzonty, Dolnośląskim Centrum Filmowym oraz na wrocławskim Rynku, a do tego wystawy, Scena VR, koncerty, spotkania i inne wydarzenia towarzyszące. Nowe Horyzonty – stacjonarnie, ale też onlineCzęść filmów z programu będzie dostępna również online: tegoroczna odsłona festiwalu ponownie zostanie przeprowadzona w formule hybrydowej (18-28 lipca – pokazy stacjonarne, do 4 sierpnia – seanse online). Do Wrocławia przyjedzie ponad 500 gości z całego świata. Mateusz Baran: W tym roku festiwal wraca w pełnej odsłonie. Ilość zaproszonych gości, twórców, seansów czy powrót koncertów i klubu festiwalowego to chyba znak, że wracamy do rzeczywistości i liczb sprzed pandemii. Czy 2024 rok to rok powrotu festiwalu do pełnej formy? Marcin Pieńkowski: Absolutnie, to jest ten rok! Faktycznie wracamy do liczb porównywalnych z latami 2018-2019, które były absolutnie fantastyczne dla całego świata kultury w Polsce. Widzimy to po skali festiwalu, liczbie filmów, seansów, ale też po ilości sprzedanych karnetów i biletów. Ta tendencja nie dotyczy tylko festiwali filmowych, ale także muzycznych, literackich czy teatralnych. 2018 i 2019 to były genialne lata, tendencja była wzrostowa, mieliśmy naprawdę wielkie plany, które zostały zbombardowane, sparaliżowane przez pandemię. Za nami trudne lata odbudowy. Lata 2022-2023 to czas, w którym frekwencja szła do góry, ale ja czułem podskórnie, że to jeszcze nie to. Odczuwałem niepewność, czy to się odbuduje, czy to wróci do takich rozmiarów jak wcześniej, wcale nie byłem tego taki pewny, choć jestem optymistą. Teraz widzę, że publiczność wróciła, ale pojawiła się też nowa, młoda jej reprezentacja. Być może ta nowa publiczność swój licealny czas spędziła właśnie w lockdownach, a teraz poszukuje takich wydarzeń, które dają możliwość bycia we wspólnocie. A taką możliwość dają właśnie Nowe Horyzonty. Dlaczego wspólnotowe oglądanie filmów jest takie ważne i atrakcyjne? To wynika ze środka, z pragnienia bycia razem z drugim człowiekiem. A sztuka łączy, budzi emocje. Odkąd Roman Gutek stworzył Nowe Horyzonty, chodziło nam o coś więcej, niż po prostu o przegląd filmów.Przywozimy najważniejsze filmy ze światowych festiwali, trochę podsypujemy to nieoczywistą klasyką kina, ale od bardzo dawna chodzi nam też o to, żeby ten festiwal nie był wyabstrahowany. Chcemy, aby on był blisko naszych widzów. I tematy, które poruszamy, filmy, które pokazujemy, dają szansę naszej publiczności wejść w ten świat, zobaczyć siebie, zidentyfikować się.Są filmy, które prowokują, powodują, że wychodzimy ze strefy komfortu, budzą dyskusję, czasami skrajne emocje. I to jest dobre, bo chcemy pobudzać do rozmowy. Również do rozmowy z twórcami, którzy w tym roku przyjadą do Wrocławia wielką falą! To wcale nie było też takie oczywiste jeszcze dwa, trzy lata temu. Ale, jak się okazało, twórcy bardzo chcą przyjeżdżać do Wrocławia, spotykać się z publicznością.Więc to jest, po pierwsze, rozmowa z artystami, a po drugie – rozmowa między sobą. Czy na podstawie festiwalowego programu możesz już wskazać jakieś tendencje we współczesnym kinie, wspólne mianowniki? O czym opowiada współczesna kinematografia? O poszukiwaniu tożsamości. Tożsamości rozumianej naprawdę na wiele sposobów. To może być tożsamość płciowa lub poszukiwanie sensu życia. Tożsamość rozumiana jako bycie we wspólnocie, ale też wychodzenie z marginesu, wchodzenie do innego świata i tworzenie osobowości człowieka. Jest mnóstwo takich filmów, które o tym opowiadają. Od realistycznego dramatu „The Outrun”, który pokazuje młodego człowieka, który próbuje odbić się od alkoholowego uzależnienia i stara się swoją tożsamość zbudować raz jeszcze, po zupełnie przedziwne metafory, jak amerykańska produkcja „I Saw the TV Glow”. To trochę kino grozy, ale też satyra na program telewizyjny, w którym bohaterowie próbują się dowiedzieć, kim tak naprawdę są, z czego są zbudowani. Ale też świetnie ma się body horror! „Love Lies Bleeding”, hit festiwalu w Sundance, właściwie wywraca wszystko do góry nogami, do czego przyzwyczaiły nas opowieści o ciele i o miłości! Estetyka horroru czy lat 80-tych i 90-tych wraca, ale tutaj wszystko nie jest opowiedziane wprost, tylko w zupełnie nowym, szalonym anturażu. I takie filmy kochamy! Więc zauważalną tendencją we współczesnym kinie jest przekraczanie granic, konwencji, mieszanie kina komercyjnego z kinem artystycznym. To już nie jest postmodernizm, ale neopostmodernizm! W programie mamy takie filmy, jak „Substancja”, ze świetną rolą Demi Moore. To jest coś nowego! Po tym seansie byłem w stanie przyznać przed samym sobą: czegoś takiego jeszcze nie widziałem! A to jest dobry objaw, jeżeli się ogląda tyle filmów co ja! Nie wszystko muszę kochać, nie wszystko lubię, coś mnie czasami odrzuca, a czasami gdzieś się odzywa we mnie konserwatywny czterdziestolatek, który kiedyś kochał klasyczne kino, ale cały czas coś mnie jednak w kinie pobudza.Ale festiwal to nie tylko filmy, to również spotkania z twórcami, o których już wspomniałeś. Na kogo powinniśmy zwrócić szczególną uwagę w tym roku? Bertrand Bonello przyjeżdża do Wrocławia ze swoim najnowszym filmem „Bestia”.To kino bardzo wizjonerskie, każdy jego film jest inny. To jest filmowiec-erudyta. Nie jest być może wszystkim znany, ale my lubimy pokazywać światu twórców, którzy właśnie nie są oczywiści. Chociaż jego filmy można oczywiście zobaczyć na największych światowych festiwalach. Bardzo się cieszę również z obecności portugalskiego reżysera Miguela Gomesa, twórcy głośnego „Tabu”, nagrodzonego w tym roku za reżyserię na festiwalu w Cannes za film „Ground Tour”. To przepiękna, medytacyjna podróż po siedmiu azjatyckich krajach, niezwykle pokazana. To jest takie kino wizjonerskie, artystowskie. Mamy też silną reprezentację polskich filmów i polskich twórców! Natomiast jeżeli chodzi o sekcję, chciałbym reflektor skierować na nasz konkurs główny, który jest bardzo mocny w tym roku i bardzo zróżnicowany. Sporo w nim kina, które mówi w fantastyczny sposób o współczesnym świecie. To takie filmy jak „Skarby” Luny Carmoon o podzielonych Węgrzech, a może i podzielonej Polsce i podzielonym świecie? Chciałbym, żeby taki film powstał w Polsce, a jakoś powstać nie może. Mamy mocną reprezentację kina niemieckiego i sporo kina, dzięki któremu wypocimy toksyny. Zapewne najgorętsze zainteresowanie wzbudzą takie filmy, jak ostatnie dzieło Yorgosa Lanthimosa, ale warto nie bać się pójść do kina i wybrać pozycje nieznane. Pamiętajmy, że większość z nich nie wejdzie do szerokiej dystrybucji i być może festiwal to jedyna szansa, aby je zobaczyć. W tym roku podczas festiwalu szeroko pokazywane będzie kino afrykańskie w sekcji „Afrykańskie Nowe Fale”. To wydaje się szczególnie interesujące. Festiwal od lata stara się kreować pewne trendy. Nie zawsze się to udaje, ale próbujemy zwrócić uwagę publiczności na nieznane kinematografie. Tak było z kinem irańskim, południowo-koreańskim czy japońskim. Wcześniej filmy z tych regionów można było zobaczyć tylko na wyspecjalizowanych przeglądach, teraz to się zmieniło. Od lat konsekwentnie pokazujemy kino afrykańskie na festiwalu, nie tylko filmy z tych bardziej rozwiniętych kinematografii jak Maroko czy Egipt albo Republika Południowej Afryki, ale też z takich krajów jak Angola i Wybrzeże Kości Słoniowej. To naprawdę egzotyczne kinematografie, ale niezwykle ciekawe. Myślę, że czasami Afrykę wrzucamy do jednego worka, również pod kątem kulturowym, a tak przecież nie da się o niej opowiadać! Każda z tych kinematografii jest zupełnie inna. Widzieliśmy jednak duży dystans wśród naszych widzów do tych filmów, zatem postanowiliśmy zrobić sekcję pod kuratelą Janka Topolskiego, w której pokażemy klasykę kina afrykańskiego, często postkolonizacyjnego. To filmy absolutnie zjawiskowe, bardzo różnorodne, czasami głęboko polityczne, czasami po prostu super artystyczne. Mamy szansę dzięki temu poznać też kontekst i zrozumieć to kino. Festiwal to szansa, aby poznać światowe kino. Ale też lustro, w którym może przejrzeć się rodzima kinematografia. Jak, według Ciebie, prezentuje się polskie kino? Powiedziałeś wcześniej, że chciałabyś, aby powstał u nas film o podziałach, taki jak węgierskie „Skarby”, ale jakoś powstać nie może. Brakuje mi filmów hiperwspółczesnych, które dotykałyby tematów politycznych, osadzonych niemal tu i teraz. To jest paradoksalne, że w takim kraju jak Węgry powstaje film, który właściwie jest niezwykłą, epicką metaforą tego, co się dzieje teraz na świecie. Brakuje jakby tego „łapania”, tej aktualności. Spróbowała to zrobić Agnieszka Holland w „Zielonej granicy”, ale brakuje mi takich filmowych aktów ze strony młodych twórców, nie tylko nestorów. Ale to się powoli zmienia. Mamy kilka tego typu filmów w programie: „Minghun” Jana P. Matuszyńskiego, „To nie mój film” Marii Zbąskiej czy „To uczucie” Alexa Baczyńskiego-Jenkisa. Natomiast to jest dobry rok dla polskiego kina. Co zresztą widać też po tegorocznym, nadchodzącym festiwalu w Gdyni. Cieszy też fakt, że nie zrezygnowaliście z edycji online festiwalu. To chyba jedyna dobra konsekwencja pandemii. Choć część festiwali powoli rezygnuje z selekcji internetowej. Tak, nie każdy to już robi. Nam jednak zależało, aby część programu była dostępna on-line. Otrzymaliśmy wiele głosów wdzięczności od ludzi, którzy z różnych powodów nie mogli i nie mogą przyjechać do Wrocławia, a od zawsze chcieli być częścią festiwalu! Teraz mogą, a my nie chcemy im odbierać tej możliwości! Oczywiście po pandemii coraz trudniej o dostępność wszystkich filmów on-line, to jedynie 30 procent naszego programu, głównie filmy niszowe. Ale festiwal to szansa, aby właśnie tę niszę odkryć! Pozwolić sobie przeżyć coś ważnego! Niezależnie czy w zaciszu własnego domu, czy w kinowym fotelu! ***ROZMAWIAŁ: MATEUSZ BARAN