Międzynarodowe trio pod wodzą znanego muzyka zagra w Polsce. Ta płyta to przekuty w dźwięki dokumentalny zapis stanu pandemicznego umysłu. Trójka muzyków: saksofonistka Tamar Osborn, perkusista Natcyet Wakili oraz multiinstrumentalista i basista Wojtek Mazolewski w 2020 roku nagrali w Warszawie improwizowaną sesję, która w czerwcu tego roku trafiła do rąk słuchaczy w postaci audiofilskiego wydawnictwa. Już za kilka dni, 7 lipca artyści, w nieco zmienionym składzie, zagrają w Warszawie w klubie Spatif, miejscu, w którym narodził się międzynarodowy projekt Tryp Tych Trio. Basista Wojtek Mazolewski był inicjatorem stworzenia zespołu, którego głównym motywem było zbudowanie więzi pomiędzy brytyjską i polską sceną jazzową. Improwizowane sesje i koncert w klubie Spatif odbyły się we wrześniu 2020 roku, w krótkim okresie pomiędzy ograniczeniami z powodu pandemii. Ten aspekt nadaje tej płycie cień post-historycznego momentu, a także dokumentalnego charakteru. Tak, jak graficzna partytura, może oddać stan emocjonalny kompozytora, tak ten album przekłada na dźwięki stan muzyków, wyrwanych z izolacji i zamkniętych granic. Z Wojtkiem Mazolewskim, saksofonistką Tamar Osborn oraz szefem wytwórni Lanquidity Records z Londynu, której nakładem ukazał się album tria „Warsaw Conjuction” rozmawiam Mateusz Baran. Mateusz Baran: Już niebawem projekt Tryp Tych Trio zagra premierowo w Warszawie. Za Wami koncert w Londynie. Sama inicjatywa zaś wynika - z twoich Wojtku - związków z londyńską sceną jazzową. Ale początki tej międzynarodowej kolaboracji sięgają mrocznych czasów pandemii. Wojtek Mazolewski: Ze sceną londyńską jestem związany od wielu lat. Bywam tam bardzo często. Grywam tam z moimi muzykami, graliśmy z Pink Freud i wielokrotnie z Wojtek Mazolewski Quintet. Więc jest mi ta scena bardzo bliska. Kiedy zapanowała pandemia poczułem, że potrzebujemy elementarnego wsparcia duchowego w postaci kultury i sztuki, która mogłaby się odnieść do tego, co przeżywamy. Jednocześnie czułem, że trzeba coś zrobić, pokazać, że ten świat się nie zamknie, że związki łączące artystów z różnych krajów i kontynentów będą trwać i dzięki nim będzie się tworzyła nowa wartość artystyczna. Zatem skoncentrowałem się na szukaniu pomysłu, aby nadal wspólnie tworzyć. W ten sposób rozpoczął się projekt przy wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza i warszawskiego klubu Spatif. To właśnie tam wymyśliliśmy koncert, który byłby na żywo, nie online! Chcieliśmy po prostu spotkać się na scenie i grać! Zaproponowałem współpracę z perkusistą Natcyet Wakili z zespołu Sons of Kemet i z saksofonistką Tamar Osborn z zespołu Collector. Okazało się, że są gotowi przyjechać do Warszawy! Szczęśliwie trafiliśmy w okienko, w przerwę w covidowych obostrzeń. Udało nam też porozumieć się z radiem Gillesa Petersona i dzięki jego wsparciu koncert transmitowany był na żywo na falach radiowych World Wide FM i formie wideo. Więc ostatecznie z formuły on-line nie zrezygnowaliśmy. Koncert odbył się w formie hybrydowej. Tamar Osborn: Z Wojtkiem poznaliśmy się w 2019 roku w Londynie podczas festiwalu pod kuratelą On The Corner Records. Mieliśmy wtedy krótką, piętnastominutową, wspólną improwizację na jednej scenie. To było nasze pierwsze muzyczne spotkanie, choć wiedzieliśmy o sobie od dawna, mamy wspólnych przyjaciół. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się idea wspólnego, improwizowanego projektu. I wybuchł covid. Kiedy pojawiła się możliwość zagrania na żywo w Polsce, nie zastanawialiśmy się długo. Podejrzewam, że wyjście z zamknięcia i możliwość wspólnego grania były dla Was czymś wyjątkowym. Tamar Osborn: Perspektywa grania dla żywej publiczności była w tamtym czasie najbardziej ekscytująca na świecie! Oczywiście razem z przyjaciółmi próbowaliśmy grywać razem w sieci, łącząc się na przykład poprzez platformę ZOOM. Ale to nigdy nie zastąpi żywego kontaktu! Występują opóźnienia, problemy technologiczne. Ale przede wszystkim nie widzisz drugiego człowieka! Jego mowy ciała, ruchu, nie czujesz jego oddechu, a to wszystko jest bardzo ważne w graniu. Szczególnie w przypadku mojego instrumentu, saksofonu. Gram przecież oddechem. Wojtek zaproponował abyśmy przylecieli dzień wcześniej przed koncertem, by razem improwizować, poznać się. Choć jesteśmy muzykami improwizującymi, było to dla nas bardzo ważne. Wyjście z pokojów, w których byliśmy zamknięci przez miesiące, to było coś wspaniałego. Koncert się odbył, odbyła się transmisja, ale album ukazuje się dopiero teraz. I nie jest to - co trzeba podkreślić - zapis tego koncertu! To zupełnie autonomiczny materiał. Jak doszło do wydania „Warsaw Conjunction”? Wojtek Mazolewski: Po koncercie postanowiłem wynająć studio i zorganizować sesję nagraniową. Nie wiedziałem, czy zarejestrowany materiał będzie kiedyś potrzebny. Wiedziałem natomiast, że to spotkanie w tak trudnym czasie jest wyjątkowe, wręcz podniosłe. Czułem, że tę chwilę warto zarejestrować w studiu, w dokumentalny sposób po prostu. Zaproponowałem to moim partnerom, a oni na to przystali. Po koncercie po prostu zapakowaliśmy instrumenty i pojechaliśmy do studia. Tamar Osborn: Wydaje mi się, że ta muzyka zarejestrowana wtedy w studiu, opowiada historię o kondycji naszego tria w tamtym czasie. Wszystko, co siedziało wewnątrz naszych ciał, wewnątrz naszych dusz i myśli z powodu zamknięcia, z powodu pandemii, ale też z tej ekscytacji, że możemy razem improwizować, słychać na tym nagraniu. Ta muzyka opowiada nam dokładnie o czasie i stanie izolacji. Dlaczego zatem ta płyta nie ukazała się już wtedy? Czy to zamierzone działanie? W czasie pandemii artyści często próbowali reagować na bieżąco, komentując tamten mroczny czas tu i teraz. Wojtek Mazolewski: Nie mieliśmy potrzeby wydawać tego materiału od razu. Zagraliśmy koncert, można było go zobaczyć w sieci. Więc nie chcieliśmy się dublować, powtarzać. Poza tym warunki pandemiczne naturalnie zaniżały lot płyty. Wiem to z własnego doświadczenia. W pandemii mój zespół Pink Freud wydał album „Piano Forte Brutto Netto”. I przy całym wspaniałym odbiorze publiczności, która była nam wdzięczna, że mimo wszystko wydajemy płytę, na zespół wpłynęło to bardzo źle. Myśmy nie zagrali z tym materiałem koncertów, a to była bardzo koncertowa płyta. Więc to jednak bardzo mocno podkopało morale w zespole. Zatem wtedy zupełnie nie myślałem o tym, aby wydać kolejną płytę, której nie będziemy mogli grać. Ale razem z nami w studiu był Pete, właściciel wytwórni On The Corner, który od początku namawiał mnie, żebyśmy kontynuowali pracę z tym zespołem i wydali album. Przez kolejne miesiące zastanawialiśmy się co, gdzie, jak i kiedy to zrobić, jakie to będzie miało dalsze konsekwencje. Wielokrotnie kiedy bywałem w Londynie, czy podczas rozmów przez telefon, Pete pytał mnie: jak tam ten materiał? Wierzył, że jest bardzo wartościowy i wreszcie zaproponował, abym wyprodukował ten materiał. I przyszedł taki moment w zeszłym roku, aby nad tym usiąść, namówiłem do tego jeszcze Wojtka Urbańskiego, który użyczył mi swojego studia, swojego talentu i wiedzy. Zmiksowaliśmy płytę, nadaliśmy jej charakteru. Materiału było sporo, więc wymagał selekcji i ostatecznych szlifów. Tak naprawdę ten album mógł ukazać się dużo wcześniej, ale czujni chłopcy z wytwórni On The Corner i Lanquidity Records, która jest współproducentem albumu, wykazując się dużą cierpliwością, odrzucali pięć razy test pressy (wersje testowe płyty - przyp. red.), aby uzyskać najlepszą jakość. Lanquidity Records to oficyna wydawnicza, której przewodzi Adrian Magrys, entuzjasta jazzu i płyt winylowych, kolekcjoner. Adrianie, opowiedz proszę, jak doszło do wydania tego krążka. Adrian Magrys: Z Petem z On The Corner znamy się od wielu, wielu lat. Z Wojtkiem i Tamarą również. Więc ten projekt jest międzynarodowym połączeniem znajomych, relacji przyjacielskich, muzyki, no i oczywiście trochę w tym biznesu. Przez wiele lat planowaliśmy wspólnie coś razem z Wojtkiem zrobić. Również z Petem, choć nie wiedzieliśmy, jak to miałoby wyglądać. Ten koncert w Polsce miał niesamowitą energię, dobrze się stało, że artyści weszli po nim do studia. To Pet powiedział: „słuchajcie, zawsze chcieliśmy coś razem zrobić, teraz to wychodzi naturalnie, mamy materiał, mamy trio. Trzeba to wydać!” Osoby, które znały się od wielu lat, których aktywność przecinała się na wielu płaszczyznach, w końcu spotkały się na płaszczyźnie muzycznej. To musiało się stać. Ten projekt też realizuje ideę, która przyświeca od początku naszej działalności w Lanquidity Records. Staramy się budować pomosty pomiędzy UK, a Polską; to esencja naszej działalności. Dwa labele: jeden brytyjski, drugi, mój, polsko-angielski, płyta z nawiązaniem do Warszawy, międzynarodowy skład. Idealna mikstura. Wam udało się przetrwać niełatwy czas pandemii. Wielcy gracze notowali straty, a dla wielu niezależnych wytwórni - takich jak Wasze - covid to był wyrok. Adrian Magrys: Kochamy to, co robimy. W stu procentach podpisujemy się pod tym, co wydajemy. Muzyka to jest to, co trzyma nas przy życiu. Może nie wydajemy często, ale staramy się włożyć jak najwięcej energii i czasu, aby produkt był jakościowy. Chcemy, aby nasze płyty się wyróżniały. Działamy w niekomercyjnej niszy biznesu muzycznego, mamy nieco innego odbiorcę. Sama recepcja muzyki też uległa zmianie. Teoretycznie - jest dobrze. Słuchacze wrócili do analogowych nośników, do płyt winylowych. Ale jak zawsze, dobry trend zauważyli najwięksi gracze i postanowili to wykorzystać. Konkurencja jest ogromna, ale skutkuje to też zalewam płyt słabo wydanych, obliczonych tylko na zysk. Czy rzeczywiście potrzebujemy kolejnych wydań ten samego albumu? Uważam, że nie. Natomiast widzę, że trend nieco się zmienia. Ludzie są zmęczeni zalewem treści i poszukują produktów jakościowych, może też są nieco bardziej wybredni? Świadomie decydują, na jaki produkt chcą wydać pieniądze. Domeną niezależnych wytwórni od zawsze była jakość. Poza tym wydaje się, że w dobie streamingów, łatwego dostępu do muzyki, nadprodukcji treści, czy nawet - Sztucznej Inteligencji - jakość to klucz do dotarcia do odbiorcy. Ale też niezwykle ważny jest kontakt na żywo. Powiedzieliście, że płyta bez szansy na koncertową prezentację, może przepaść. Czego zatem możemy się spodziewać w Warszawie? Jesteście już po pierwszych koncertach, m.in. w Londynie. Wojtek Mazolewski: W Londynie zagraliśmy koncert w całości improwizowany, otwarty, odnoszący się do płyty tylko w ten sposób, że w zasadzie został pewien jej duch i skład instrumentalny. Muzyka natomiast popłynęła w zupełnie innym kierunku. Odbiór publiczności był bardzo dobry, słuchacze byli zaskoczeni, że to w ogóle improwizacja. W moim odczuciu ludzie zawsze stają się współtwórcami tego, co tworzę, nadają temu głębosz sens. Tamar Osoborn: Po dwóch pierwszych koncertach czujemy się dużo pewniej, przyzwyczailiśmy się do siebie. Możemy sobie pozwolić, aby muzyka, którą gramy podążała w różnych kierunkach. Ona reprezentuje to, co mamy w głowach. Każde miejsce czuje się inaczej, każdą publiczność. To bardzo ekscytujące, więc nie wiemy, czego się spodziewać. Każdy koncert, to zawsze coś nowego. Wojtek Mazolewski: W Polsce dołączy do nas Sarathy Korwar, perkusista, którego znam od lat, sporo rozmawiamy o muzyce i bardzo cieszę na to spotkanie. Wojtku mówisz, że płyta ma motto „przestrzeń to informacja”. Jak to rozumieć w kontekście Waszej płyty? Wojtek Mazolewski: Muzyka powinna korespondować z odbiorcami, dać im przestrzeń to własnej interpretacji. Każdy znajdzie na to swój sposób. Może on być bardzo prosty, albo skomplikowany. To trochę tak, jakby próbować wytłumaczyć, dlaczego czujesz, że z kimś chcesz porozmawiać, albo czujesz coś do innych ludzi. Każdy przeżywa to trochę inaczej, każdy inaczej by na takie pytania odpowiedział. Na głębokim poziomie wszyscy to rozumiemy jednak bez słów. ROZMAWIAŁ: MATEUSZ BARAN Tryp Tych Tryo [Mazolewski / Osborn / Wakili ] - Warsaw ConjunctionTrack list:Side A1. Three Colours Of The Sun 2. Where To Begin 3. Air Water Fire 4. To Klub Spatif Side B1. Let's Go 2. Aries Journey Under The Libra Moon 3. The Uncertainty Principle 4. No Going Back