Finał burzliwej ustawy. Gruzińska ustawa o tzw. agentach zagranicznych podpisana przez szefa parlamentu. Wcześniej posłowie odrzucili weto prezydent Salome Zurabiszwili. Kraj zrobił duży krok w kierunku Rosji, stawiając na szali akces do UE. Przewodniczący parlamentu Szalwa Papuaszwili poinformował, że podpisał ustawę mimo silnego sprzeciwu społecznego. W jego przekonaniu celem nowych przepisów jest wzmocnienie gruzińskiego systemu politycznego, gospodarczego i społecznego. Od miesiąca w Gruzji trwały regularne protesty przeciwko nowym przepisom - największe wiece od czasu uzyskania niepodległości tego kraju w 1991 roku.O co dokładnie chodzi Gruzinom?Gruzini nazywają ten przepis po prostu „ustawą rosyjską”, bo jest wzorowany na rosyjskim, kontrowersyjnym prawie o agentach zagranicznych, które daje Federacji Rosyjskiej szerokie uprawnienia do paraliżowania działalności np. organizacji pozarządowych nagłaśniających korupcję lub niezależnych mediów.Gruzińska wersja ustawy reguluje działalność części organizacji, szczególnie mediów i NGO. W jej myśl każdy podmiot, który jest finansowany w co najmniej 20 proc. z zagranicy, będzie podlegał specjalnym obostrzeniom prawno-skarbowym. Będzie musiał zgłosić się do specjalnego rejestru, składać dodatkowe sprawozdania finansowe czy informować każdorazowo o „zagranicznym wpływie” np. przy publikacji. Przepisy dadzą też państwu dodatkowe możliwości prowadzenia kontroli i audytów, co może być nie tylko kosztowne dla ich działalności, ale wręcz ją paraliżujące.Gruzja skręca w stronę RosjiJak pisze Alexander Atasuntsev, analityk think tanku Carnegie Endowment For International Peace, GM tańczy na linie. Gruzini wiedzą, na co stać Rosję, która wciąż okupuje 20 proc. tego kraju i trudno mówić, by darzyli ją ciepłymi uczuciami. Strach przed Kremlem jest silną, rozgrywaną politycznie emocją. Idzie w parze z poglądami konserwatywnej części społeczeństwa, jest też podsycany przez tamtejszą Cerkiew. Wśród Gruzinów – abstrahując od sondaży – jest wielu niezdecydowanych, bo nie utożsamiają się z postulatami żadnej partii, nie widzą w polityce żadnych nowych twarzy i nurtów.Jednocześnie 80 proc. społeczeństwa opowiada się za kursem na Zachód. Jednak Gruzinom może być znacznie bliżej kulturowo do Zachodu, ale geograficznie to Rosja jest za progiem. Tymi okolicznościami tłumaczy się postawę obecnego rządu, który z jednej strony dba, by nie nadepnąć Kremlowi na odcisk, z drugiej, dość niemrawo, kontynuuje prozachodnie aspiracje swojego społeczeństwa. Ta swoista „polityka równowagi” to w istocie balansowanie po cienkiej granicy - ilekroć Gruzja przekroczyła ją w przeszłości, pozostawała zdana sama na siebie.Jednak w ostatnich latach ten balans mocno się rozjechał. Widoczny stał się rozbrat w relacjach z Zachodem i skręt ku Rosji. Rząd nie przyłączył się do międzynarodowych sankcji nałożonych po ataku Kremla na Ukrainę, a wręcz zwiększył handel między oboma krajami, co wielu europejskim firmom pozwala unikać ograniczeń nałożonych przez Zachód na Rosję. W Tbilisi unikano też otwartego potępiania rosyjskiej agresji. Nie było też mowy o wysyłaniu broni dla walczącego Kijowa. Inne jest też podejście obecnego rządu do negocjacji członkowskich z UE.