Rozmowa portalu tvp.info z gen. Piotrem Pytlem. Prokuratura chce poszukiwać byłego sędziego Tomasza Szmydta czerwoną notą Interpolu. To oznacza, że informacja o jego poszukiwaniach dotrze do około 200 państw należących do międzynarodowej organizacji policji. – Szmydt znalazł się w klatce. Być może jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, że to koniec jego normalnego życia – mówi portalowi tvp.info gen. Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Na początku maja Tomasz Szmydt, sędzia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, wystąpił na konferencji prasowej w Mińsku na Białorusi, gdzie poinformował, że poprosił prezydenta Aleksandra Łukaszenkę o azyl polityczny. Niedługo po tym wystąpieniu Prokuratura Krajowa wystawiła list gończy za byłym sędzią podejrzanym o szpiegostwo. Sąd wydał też postanowienie o tymczasowym aresztowaniu go na trzy miesiące. – Czerwona nota jest wysyłana w sytuacji, kiedy mamy do czynienia z poważnym przestępcą i oznacza, że taka osoba powinna zostać zatrzymana przez służby kraju, w którym się znajduje, następnie aresztowana i poddana procedurze ekstradycji. Sytuacja jest dość groteskowa, bo Białoruś należy do Interpolu. Możemy jednak tylko w kategoriach mocno ironicznych przyglądać się temu, ponieważ wiadomo, że Szmydt jest pod ochroną Łukaszenki i realizuje ważne zadania propagandowe dla Rosji oraz Białorusi – mówi portalowi tvp.info gen. Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Jak podkreśla, czerwona nota zadziała, jeśli były sędzia wyjedzie z Białorusi. – Nie sądzę, żeby Szmydtowi pozwolono opuścić terytorium Białorusi czy Rosji. Znajduje się w sytuacji, w jakiej są oficerowie służb białoruskich czy rosyjskich, którzy mają zakaz wyjazdów za granicę. Całe piękno Rosji stoi przed nimi otworem – tam jeżdżą na wakacje, tam spędzają urlopy, ale wyjazd za granicę jest możliwy tylko służbowo i musi być zaaprobowany przez najwyższych przełożonych. Szmydt znalazł się w klatce. Być może jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, że to koniec jego normalnego życia. To duże więzienie, w którym ma ograniczenie poruszania się, bo zawsze jest pod lupą specsłużb. Teraz tworzą mu złudzenie wolności i swobody, dla celów propagandowych, ale kiedyś to się skończy i wtedy były sędzia zrozumie, że lepiej, żeby trafił do polskiego więzienia i odsiedział wyrok, bo tam się nie da żyć – uważa ekspert.Rosja wycofała swojego agenta z Polski?Zdaniem gen. Pytla, ucieczka z Polski nie była decyzją Tomasza Szmydta. – To było typowe wycofanie agenta w sytuacji, kiedy w razie zatrzymania go przez polskie służby mogłoby dojść do zidentyfikowania osób, które typował Rosjanom na kierunku zachodnim. Nie wiemy do końca, i pewnie się w najbliższym czasie nie dowiemy, kogo Szmydt wystawił służbom rosyjskim i białoruskim w zakresie werbunku. Gdyby został zatrzymany w Polsce, na pewno by się podzielił informacjami dotyczącymi kierunków zainteresowań rosyjskich służb oraz wyłożył na tacy osoby ze środowiska sędziowskiego, prokuratorskiego i politycznego, bo dość wysoko w kaście funkcjonował. Tym samym byłoby możliwe wytypowanie osób, które mogły zostać zwerbowane przez wywiad rosyjski czy białoruski, co naraziłoby agentów oraz osoby pozyskane przez te służby na dekonspirację, dlatego należało go wycofać. Myślę, że zachęcono go do tego w jednoznaczny i mocny sposób. Jestem przekonany, że to było wycofanie z obawy przed dekonspiracją innych źródeł, w pozyskaniu których mógł uczestniczyć jako łowca talentów – podkreśla gen. Pytel. Jak dodaje, jego zdaniem, Szmydt pozostałby w Polsce i dostarczał Moskwie informacji, gdyby nie zmieniła się u nas sytuacja polityczna. - Nasze służby są przywracane do zdolności operacyjnej i to też wyznaczało termin wycofania Szmydta. Jego prowadzący ocenili, że należy go ewakuować – podkreślił ekspert. Tajemnicza Olena K. Zdaniem generała, tajemnicza partnerka byłego sędziego, Olena K., mogła być wprowadzona do życia Szmydta przez służby. Jak donoszą media, mężczyzna był zameldowany w mieszkaniu Oleny K. w Grójcu. Ostatnio wykasowała ona swoje zdjęcia z profili społecznościowych i nie wiadomo, gdzie przebywa. Tuż po napaści Rosji na Ukrainę, kobieta zorganizowała w internecie zbiórkę finansową i rzeczową na pomoc dla napadniętego kraju. – To typowe działanie w ramach przykrycia. Wywiadowcy często tworzą legendy dla swoich agentów, to stara rosyjska szkoła, np. powołują organizacje walczące o pokój, które w rzeczywistości są bazą werbunkową dla agentury. To nic nowego – agentura musi się czymś „przykryć” i najczęściej jest to działalność biznesowa albo instytut, prowadzący prodemokratyczną działalność. W przypadku pani Oleny to była niezła przykrywka – uważa były szef kontrwywiadu. Jego zdaniem, jeśli partnerka Szmydta działała na rzecz obcego wywiadu, to utrzymywała się w tej roli stosunkowo długo. – Nasuwa się więc wniosek, że mogła być dość istotnym elementem kontrolowania Szmydta. To typowe w kategorii agentów obcych wartości, czyli takich, którzy potrzebują nadzoru, zapewniającego – w sytuacjach krytycznych – wycofanie agenta czy zmuszenie go do działań, które mogą być dla niego ryzykowne – uważa gen. Pytel. – Biorąc pod uwagę biografię Szmydta, Olena K. mogła być osobą, która z jednej strony kontrolowała jego poczynania, a z drugiej - mogła być wykorzystana w sytuacji, w której trzeba szybko uciekać na Białoruś i tam ułożyć sobie wspólne życie. Do tego przekazywanie informacji, co Szmydt robi, czy wywiązuje się z postawionych mu zadań, jakie są jego kontakty, czy jest szczery. Szczerość to taka kategoria w służbach wywiadowczych i kontrwywiadowczych, która oznacza, że „nasz agent” mówi nam prawdę i tylko prawdę. Taka osoba jest nieoceniona. Ale podkreślam, że osoba, która kontroluje agenta, pojawia się w sytuacjach wyjątkowych, kiedy jest on rzeczywiście cenny – dodaje generał. Pytel zaznacza, że nie wiemy, co tak naprawdę Szmydt mógł robić dla Białorusi. – Mówimy o dwóch sprawach. Po pierwsze, dotarcie do środowiska Zjednoczonej Prawicy, ziobrystów, sędziów i wpływ na nich. Z tym bym nie przesadzał, bo Szmydt jest raczej przeciętnym człowiekiem, jeśli chodzi o możliwości intelektualne. Druga kwestia to dostęp do materiałów i informacji z postępowań sprawdzających i kontrolnych, który miał jako sędzia ostatniej instancji odwoławczej. To do niego trafiały odwołania osób, którym nie dano dostępu do informacji niejawnych albo odebrano go w wyniku postępowania kontrolnego. Ostatnim organem odwoławczym, oprócz kasacji nadzwyczajnej, jest właśnie sąd apelacyjny. Taki sędzia ma dostęp do akt postępowania kontrolnego bądź sprawdzającego, gdzie są bardzo ciekawe kąski dla wywiadu. Przykład: sprawa może dotyczyć agentury rosyjskiej, ujawnienia związków z Rosją, których nie da się w sposób jednoznaczny uzasadnić. Szmydt miał dostęp do tego typu dokumentacji – wyjaśnia gen. Pytel. Mogło też chodzić o rozległe znajomości byłego sędziego w kręgach poprzedniej władzy. – Być może chodziło o jakąś osobę, z którą miał bliski kontakt na szczeblach władzy za czasów PiS. To wystarczy, żeby taka osoba była szczególnie chroniona przez wywiad rosyjski i białoruski, działające razem. I stąd być może wprowadzenie pani Oleny, dodatkowego bezpiecznika, osoby, która czuwa przy takim agencie – dodaje były szef kontrwywiadu. „Kontrwywiad kompletnie nie działał”Jak to możliwe, że przez tyle lat Szmydt mógł swobodnie prowadzić swoją działalność? – Przez ostatnich osiem lat nasz kontrwywiad kompletnie nie działał, był wyłączony ze względów politycznych. Prawica nie chciała ryzykować sytuacji ujawnienia związków tej formacji z Rosją i Białorusią, więc kontrwywiad nie wchodził w sferę polityczną i jej satelitów, czyli ludzi skupionych wokół polityków władzy. Przełożeni funkcjonariuszy temperowali działania, które mogły ujawnić związki tych ludzi z Rosją. PiS traktował oficerów jak janczarów – „mają robić to, co my chcemy i nie robić tego, czego nie chcemy” – wyjaśnia gen. Pytel. Podkreśla, że „po 2015 roku dość szybko okazało się, że wszelkie sprawy, które uderzają w jakikolwiek sposób w osoby związane ze Zjednoczoną Prawicą, były przez prokuraturę umarzane na poziomie zawiadomienia”. – Jeżeli chodzi o takie służby jak kontrwywiad wojskowy, to wręcz karano tam za aktywność w sprawach dotyczących kierunku wschodniego. Mówiąc krótko, był to czas, kiedy te służby nie funkcjonowały. Nie oskarżam oficerów, bo to nie jest skorumpowanie, tylko pewnego rodzaju zimna kalkulacja – nie było warunków do prowadzenia takich spraw. Była też grupa oficerów, którzy powiedzieli „nie”, przeciwstawili się ówczesnej władzy i zapłacili za to, musieli odejść bądź zostali przesunięci na marginalne stanowiska. Po raz pierwszy spotkałem się z tym za rządów PiS w latach 2005-2007, kiedy prawo w służbach zostało właściwie zawieszone, a kacyk z nadania PiS mógł wszystko. Sam też poniosłem tego konsekwencje – podsumowuje gen. Pytel.