Rozpoczął się trzeci etap. Jakby samo wspięcie się na Mount Everest to za mało, Mateusz Waligóra porwał się na himalajski triathlon – wspinaczkę od poziomu morza, poprzedzoną etapem rowerowym. Właśnie rozpoczął się trzeci etap i wszystko idzie po myśli sportowca. A to wszystko zgodnie z zasadą „leave no trace” (ang. „nie zostawiaj śladów”), co oznacza korzystanie wyłącznie z siły własnych mięśni. Jeśli wyprawa się powiedzie, będzie pierwszym Polakiem, który zdobędzie Mount Everest w taki sposób. Wyprawę Mateusza Waligóry Asekol Everest Expedition rozpoczął się od triathlonu himalajskiego. Etap rowerowy prowadził od oceanu przez północny wschód Indii do Nepalu. Polak przejechał, bagatela, ponad 1200 kilometrów. Potem był trekking, czyli etap pieszy prowadzący do bazy pod Everestem. Trwał od 4 kwietnia, zaczął się w Tengboche na wysokości 3850 m n.p.m, a zakończył bazą pod Everestem ulokowaną na wysokości 5250 m n.p.m. Baza pod Dachem ŚwiataW tym odcinku Mateuszowi Waligórze towarzyszyli Iza Pakuła, Mirek Baściuk, Bartek Dobroch i Marcin Kin. Droga, jaką przyszło im przebyć, pokrywała się z klasycznym szlakiem prowadzącym uczestników na ośmiotysięczniki lub niższe okoliczne szczyty. W tym sezonie wśród członków wypraw jest szczególnie wielu obywateli Indii, od strony nepalskiej zaś dominują Chińczycy. We wtorek cała grupa zameldowała się na udostępnionym w tym sezonie dla wypraw trekkingowych i zaporęczowanym wierzchołku Lobuche East. Główny szczyt liczy wg różnych pomiarów 6119 lub 6090 m n.p.m. i dzieli go od osiągającego nieco poniżej 6000 m przedwierzchołka kawałek trudnej grani. W tym roku warunki sprawiają, że nawet aklimatyzacyjny cel, jakim dla Waligóry był Lobuche East nie stanowił łatwej wysokogórskiej wycieczki.Panuje duży ruch, jest mało śniegu, wiele odcinków wymaga wspinaczki w skale lub wytopionych stopniach czapy lodowca, pokrywającego szczytowe partie gór.