Rozmowa z Kamilą Ferenc, prawniczką, członkinią Trybunału Stanu i aktywistką społeczną. – Uważam, że to zły pomysł i marnowanie pieniędzy Polek i Polaków. W momencie ogłoszenia referendum, od razu zacznie się manipulacyjna kampania, która zaleje wszystkie polskie miasta kolejnymi krwawymi banerami – podkreśliła Kamila Ferenc, polska prawniczka, członkini Trybunału Stanu i aktywistka społeczna w rozmowie z TVP Info. Jak ocenia pani projekty złożone przez Lewicę, m.in. depenalizujące zabieg aborcji?Kamila Ferenc: To bardzo dobre rozwiązanie. Prawo, które przewiduje tak wąski dostęp do państwowej opieki medycznej w zakresie przerywania ciąży i jeszcze w dodatku przewiduje odpowiedzialność karną za pomoc w chcianej aborcji ma szereg negatywnych konsekwencji. Kilka kobiet już umarło w polskich szpitalach z tego powodu. Kobiety boją się iść do lekarza w obawie, że ten zarejestruje ciążę, a gdy poronią, uzna to za aborcję i zadzwoni po policję. Dostęp do aborcji odbywa się dzisiaj w warunkach urągających godności kobiet. Czy pomysł zgłoszony przez Polskę 2050, żeby powołać specjalną komisję w tej sprawie, to dobre rozwiązanie? – Tak, uważam że ta komisja to bardzo dobry pomysł. Wydaje mi się, że to nawet wspólny pomysł klubów wchodzących w skład koalicji rządzącej – z czasów, gdy jeszcze potrafili w miarę spokojnie rozmawiać na temat projektów aborcyjnych. Dzięki nadzwyczajnej komisji projekty ustaw będą rozpatrywane łącznie i zbiorą polityków ze wszystkich stron politycznego sporu przy jednym stole. To pozwoli na zaproszenie do debaty organizacji społecznych, aktywistek i samych kobiet. Będzie to również szansa dla osób popierających liberalizację prawa aborcyjnego, żeby zostały wysłuchane publicznie. Podczas debaty, będziemy mogli porozmawiać na temat tego, czym jest legalizacja, liberalizacja i dekryminalizacja aborcji. Gdyby miało dojść do rozdzielenia tych kwestii, to jeden projekt poszedłby do komisji kodyfikacyjnej, a pozostałe do innych. To nie byłoby dobre, zwłaszcza, że w szerszym projekcie Lewicy są już zapisy o dekryminalizacji aborcji, więc doszłoby do legislacyjnego chaosu. Czy referendum w sprawie aborcji to dobry pomysł? Czy to maksimum tego na co zgodzą się polscy legislatorzy? Skończy się na referendum? – Mam nadzieję, że nie skończy się na referendum. Uważam, że to zły pomysł i marnowanie pieniędzy Polek i Polaków. Referendum oddaje też pole fundamentalistom. W momencie ogłoszenia referendum, od razu zacznie się manipulacyjna kampania, która zaleje wszystkie polskie miasta kolejnymi krwawymi banerami. Polacy są zmęczeni kłótniami i drastycznymi obrazami na ulicach miast. Widzieliśmy już takie obrazki, ale teraz byłoby tego więcej. Od razu uruchomiono by specjalne środki do tego celu. Jestem zdania, że cudzy światopogląd nie powinien wpływać na dostęp do aborcji. Zabieg aborcji jest kwestią osobistą, która wpływa na zdrowie, poczucie godności i naszą przyszłość. To, że określona liczba Polaków ma dane zdanie na ten temat, nie może wpływać na jakość opieki zdrowotnej. Mówimy tu, także o regulacjach prawnych dotyczących opieki zdrowotnej, która jest świadczona, przed i po zabiegu aborcji. Nie debatujemy nad tym, czy aborcja jest dobra, czy zła. A dużo osób biorących udział w referendum tak to może potraktować. Odpowiadając na pytanie referendalne – którego treści jeszcze nie znamy, a które może być też zadane z tezą – będą się kierowali tym, co myślą na ten temat, a nie czy państwo powinno wziąć odpowiedzialność za tę kwestię. Mam nadzieję, że nie skończy się na referendum, tylko na uchwaleniu odpowiednich ustaw. Niestety nie jestem zbytnią optymistką w tym względzie. Czy nie obawia się pani, że nawet jak dojdzie do uchwalenia przez parlament ustaw liberalizujących aborcję, to prezydent i tak na końcu je zawetuje? – Na ten moment jestem sceptyczna co do tego, czy projekty wyjdą z Sejmu. Arytmetyka sejmowa mi się nie zgadza, prawdopodobnie w ogóle nie dojdzie do uchwalenia tych ustaw. Aczkolwiek, w drugim czytaniu będziemy bardzo mocno pracować - mówię w swoim imieniu i Fundacji FEDERA - by posłowie i posłanki poparli te projekty. Jasne, że gdyby ustawy rzeczywiście przeszły, to i tak jest duże ryzyko, że prezydent je zawetuje. A co gorsza, że odeśle je do Trybunału Konstytucyjnego. Jednak, może być też tak, że proces legislacyjny będzie trwał tak długo, że zdąży się zmienić prezydent. W dłuższej perspektywie może zmienić się także sytuacja społeczno-polityczna. Nie używałabym argumentu weta prezydenckiego, żeby rezygnować z walki o tę ustawę. Zdarza się, że odpowiednia presja społeczno-polityczna zmienia konserwatywne stanowiska. Czyli myślicie o liberalizacji aborcji, ale raczej jako o projekcie długoterminowym? – Tak, nawet jak nie uda się uchwalić tych ustaw w tej kadencji Sejmu, to nie złożymy broni - będziemy próbować dalej. Uważam, że każda dyskusja w Sejmie o aborcji prowadzi do normalizacji tematu i zmian akcentów z kwestii światopoglądowych i ideologicznych na kwestie odpowiedzialności państwa, troski o kobiety i ich zdrowie. Musimy zrezygnować z myślenia o aborcji jak o sporze religijno-laickim, a zacząć myśleć o tym, jak powinno wyglądać prawo, które pomieści poglądy wszystkich.