Beznadziejna sytuacja Japończyków. W Japonii umiera dwa razy więcej ludzi, niż się rodzi. Jeśli sytuacja się nie zmieni, jednemu z najbardziej rozwiniętych krajów na świecie grozi upadek. Jak do tego doszło i jak się ratować? Japonia miała gwałtowny wyż demograficzny zaraz po II wojnie światowej oraz w latach 70. XX wieku. To wówczas Simon Kuznets, noblista w dziedzinie ekonomii, powiedział że istnieją cztery rodzaje krajów: rozwinięte, nierozwinięte, Japonia i Argentyna. Te dwa ostatnie oczywiście jako przeciwieństwa. Kraj kwitnącej wiśni rozwijał się harmonijnie i niemal w każdym aspekcie: gospodarczym, technologicznym, medycznym itd. Japończycy doszli jednak do takiego momentu, że stali się ofiarą swojego sukcesu.Do lat 90. bezrobocie praktycznie nie istniało, ale przez recesję wzrosło do dwóch/trzech proc. Wskutek zmniejszenia się liczby ludzi w wieku produkcyjnym, a po podwyżce podatków i azjatyckim kryzysie finansowym w 1997 r. Japonia popadła w deflację, mimo że bank centralny obniżył stopy procentowe do zera.Paradoksalnie przez pandemię i wojnę na Ukrainie, japońska gospodarka nieco odżyła. Wzrosły ceny, a co za tym idzie także pensje. Kryzys demograficzny Nie zmienia to jednak ogólnego obrazu sytuacji: przyszłość gospodarki Japonii maluje się w czarnych barwach. Przez demografię. Średnia życia Japończyka to prawie 85 lat (najwięcej na świecie). 10 proc. populacji to ludzie powyżej 80. roku życia, a 30 proc. to osoby powyżej 65. roku życia. Tak więc niemal 1/3 społeczeństwa jest na emeryturze, co niesamowicie obciąża system ubezpieczeń społecznych. Dla porównania osób poniżej 15. roku życia jest zaledwie 11,5 proc. Niski wskaźnik urodzeń jest problemem. W 2021 roku urodziło się najmniej dzieci od 1899 roku, czyli od momentu, kiedy prowadzone są statystyki. W kolejnych dwóch latach było jeszcze mniej urodzeń - poniżej 800 tysięcy. Przy tym umieralność jest na poziomie 1,6 mln rocznie… Obecnie Japonia liczy 124 mln mieszkańców. Jeśli trend spadku urodzeń się utrzyma, w 2045 liczba mieszkańców zmniejszy się do 109 mln, a do końca stulecia nawet do… 50 mln. Próba ratowania sytuacji Premier Fumio Kishida zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Jego rząd podwoił wynagrodzenia socjalne dla kobiet w ciąży i dla rodzin. Jednak wciąż ma to niewielki wpływ na dzietność. Problemem są też kwestie światopoglądowe, bo aż 45 proc. kobiet w przedziale wiekowym 25-39 to singielki, które deklarują, że nie chcą mieć dzieci. Co za tym idzie w kraju zawiera się najmniej małżeństw od 90 lat. W zeszłym roku odbyło się 489 281 ślubów - o 30 tys. mniej niż w roku 2022.Ministerstwo zdrowia nie ma wątpliwości, że liczba urodzeń będzie spadać także w perspektywie długoterminowej. Sytuacja wydaje się beznadziejna, bowiem – jak wspomnieliśmy – do tej pory programy socjalne nie przynosiły rezultatów. Imigracja na ratunek?Władze Japonii chcą ratować się imigracją, bo do tej pory był to kraj zamknięty dla przyjezdnych, co ma podłoże historyczne. Wystarczy wspomnieć, że 96 proc. mieszkańców kraju to Japończycy. Dlatego plan jest taki, żeby poluzować surowe przepisy migracyjne. Tylko tu też na przeszkodzie stają kwestie ideologiczne. Bo jeśli od stuleci prowadzono politykę „zamkniętych drzwi”, to trudno nagle zmienić sposób myślenia. W 2018 roku „Japan Times” pisał, że obcokrajowcy muszą zmagać się z „zatrudnianiem poniżej stawek minimalnych, znęcaniem się, molestowaniem i wyjątkowo surowymi warunkami pracy”. I to wszystko mimo wakatów w wielu sektorach gospodarki. Wydaje się, że jeśli Japonia chce przetrwać, jej mieszkańcy muszą zmienić sposób myślenia: w kwestiach polityki rodzinnej i migracyjnej. Ale na to Japończycy nie są jeszcze gotowi.