Martin Winterkorn idzie w zaparte. Był najlepiej zarabiającym prezesem w Niemczech. Martin Winterkorn miał wyjaśnić dziś w sądzie, jak doszło do największej afery motoryzacyjnej ostatnich lat, czyli niesławnej „dieselgate”. Szef Volkswagena, który z dnia na dzień stracił pozycję jednego z najpotężniejszych ludzi w kraju, twierdzi jednak, że o niczym nie wiedział. „Pan Volskwagen” – tak nazywany był Martin Winterkorn. Mógł prawie wszystko, a w Niemczech nikt nie zarabiał tyle, co on. W sądzie dawny boss wygłosił oświadczenie, że nie ma pojęcia, kto sprawił, że w silnikach montowane było oprogramowanie oszukujące na testach. – Nie prosiłem o tę funkcję, nie zachęcałem do niej ani nie tolerowałem jej użycia – zapewnił.O co chodziło w dieselgate?W czasie normalnej jazdy silnik emitował spaliny ponad normę. Gdy jednak auto trafiało na testy – spadała efektywność napędu, ale i ilość spalin, co świetnie wyglądało w tabelkach, a potem w motoryzacyjnych publikacjach i zestawieniach.– Chowa głowę w piasek, nadal nic nie wiemy – skomentował wypowiedź Winterkorna adwokat oskarżycieli. Dieselgate dotyczył milionów samochodów całej grupy Volkswagena, afera wypłynęła też u innych producentów.„Pan Volkswagen” pozostaje bezkarnyProces wywołali akcjonariusze koncernu. Do dziś oficjalnie nie wiedzą, kto odpowiada za spadek wartości ich akcji.Winterkorn po raz pierwszy wypowiadał się w sądzie na temat skandalu – ponad osiem lat po tym, jak został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska po wiadomościach o oszustwie. Był już wcześniej przesłuchiwany przez komisję śledczą niższej izby niemieckiego parlamentu oraz przez kancelarie prawne działające na zlecenie Volkswagena.„Pan Volkswagen” od utraty stanowiska korzysta z milionów euro zaszytych w bawarskiej willi.