Mafijni kilerzy działają na podobnych zasadach, jak pracownicy w dużych korporacjach. Za zabicie konkurenta lub nieposłusznego członka gangu, cyngiel może liczyć na okrągłą sumę, awans w bandyckiej hierarchii, ale często musi to robić w ramach stałej pensji wypłacanej przez bandę. Mafijni kilerzy działają na podobnych zasadach, jak pracownicy w dużych korporacjach. Za zabicie konkurenta lub nieposłusznego członka gangu, cyngiel może liczyć na okrągłą sumę, awans w bandyckiej hierarchii, ale często musi to robić w ramach stałej pensji wypłacanej przez bandę. Płatny morderca żyjący tylko ze zbrodniczego rzemiosła to w realiach polskiego półświatka filmowy mit. W rzeczywistości za broń sięgają najczęściej zdeterminowani amatorzy lub żądni wrażeń gangsterzy. Tylko nieliczni mafijni cyngle w czasie bandyckiej kariery przeszli szkolenia choćby w strzelaniu. Mimo, że policja ustaliła większość sprawców egzekucji z ostatniej dekady, to jednak części kilerów nie można postawić przed sądem, ponieważ, brakuje przeciw nim dowodów. Z relacji skruszonych przestępców, także tych, którzy z racji uczestnictwa w zabójstwach nie mogli uzyskać statusu świadka koronnego, jawi się obraz bandyckich korporacji. Pomijając wojny gangów, gdzie udział w strzelaninach uważa się za obowiązek, można wyodrębnić kilka typów motywów działania kilerów z półświatka. Gangsterzy, którzy potrafią wydać dziesiątki tysięcy złotych w czasie weekendu w luksusowym polskim hotelu, są na tyle skąpi, że wydają wojnę konkurentom o kilkaset dolarów. W polskim półświatku szefowie grup przestępczych rzadko decydują się na opłacenie kilera. Wolą sprawę załatwiać na własną rękę. Tak było w głośnej sprawie zabójstwa w szpitalu przy ul. Szaserów Andrzeja Cz. ps. Kikir, bossa z Marek, który wszedł w drogę ambitnym podwładnym. Przed warszawskim sądem od kilku tygodni toczy się proces w tej sprawie. Z zeznań jednego z uczestników zamachu wynika wyraźnie, że renegaci początkowi chcieli załatwić sprawę na własną rękę. We wrześniu 2000 r. ostrzelali samochód bossa raniąc go w rękę. Gdy „Kikir” trafił do szpitala, planowali nawet obrzucenie lecznicy granatami lub zdetonowanie tam bomby chemicznej. W końcu, związany z grupą Albert P. ps. Alik, powiedział, że sam wykona zlecenie, ale chce za to 100 tys. zł. Na honorarium dla zabójcy składała się cała wierchuszka gangu piastowskiego i buntowników z Marek. „Alik” zlecenie wykonał zabijając „Kikira” 20 października 2000 roku w szpitalnej sali. Pół roku później sam został zastrzelony na warszawskiej Woli. Tym razem, według plotek w półświatku, dopadli go dwaj cyngle gangu mokotowskiego. Podobno za to zlecenie nie wzięli ani grosza, bo chcieli przypodobać się szefom gangu. Taką samą kwotę 100 tys. zł oferowano za zabójstwo Wiktora Fiszmana, rezydenta rosyjskiej mafii na Pomorzu. Jednak za zabójstwo gen. Marka Papały w 1998 r. spiskowcy oferowali „zaledwie” 40 tys. dolarów. Według nieoficjalnych informacji organizatorzy zamachu zamierzali oddać część tej sumy cynglowi a sami skorzystać z wejścia na szlaki narkotykowe. Jednak w jednej ze spraw prowadzonych na Pomorzu, gangsterski cyngiel miał otrzymać za „robotę” – minimum kilkaset tysięcy złotych. Dla mafijnych kilerów ważniejsze od pieniędzy jest jednak pozycja w gangu. Dlatego często wykonują wyroki za darmo, licząc na awans w hierarchii. Taką nagrodę miał otrzymać Ryszard Bogucki za wykonanie wyroku na Andrzeju Kolikowskim ps. Pershing w grudniu 1999 r. Bogucki ps. Borys miał już w półświatku wyrobioną opinię, ponieważ rok wcześniej, zdaniem warszawskich śledczych, wziął udział w polowaniu na gen. Marka Papałę. Jednak dopiero zabicie „Pershinga” mogło przynieść mu pozycję ważnego bossa półświatka. W uzasadnieniu wyroku 25 lat więzienia dla Boguckiego znalazł się fragment rozmowy między byłym biznesmenem a Mirosławem D. ps. Malizna, który miał powiedzieć: „jak to załatwisz to przejmiesz Warszawę”. „Borys” wykonał wyrok jednak nie zdążył zostać namaszczony na nowego członka zarządu „Pruszkowa” ponieważ trafił za kraty. Pozbycie się niewygodnych bandytów konkurujących z gangiem „Szkatuły” było także warunkiem wejścia do wielkiej koalicji stołecznych gangów dla Grzegorza K. ps. Gienek, jednego z bossów gangu modlińskiego. „Gienek” jednak nie nacieszył się awansem. Został zastrzelony w kwietniu 2008 r. przed własnym blokiem. W niektórych gangach udział w morderstwie był warunkiem awansu. Takie zasady miały panować w gangu mokotowskim. – Mieliśmy informacje pochodzące zarówno z pracy operacyjnej jak i świadków, że warunkiem przyjęcia do „Mokotowa” na stanowisko „kapitana” grupy, było wzięcie udziału w morderstwie. Chodziło o to aby taki gangster nie mógł już zostać świadkiem koronnym i sypnąć bossów oraz kompanów – mówi jeden ze śledczych wydziału przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Jednak z policyjnej wiedzy jak i analiz wynika jasno, że znaczna część gangsterskich egzekucji jest dziełem nieobytych z walką członków gangu. – W ostatnich latach w półświatku wiele się zmieniło. Bossowie zaczęli wymagać od swoich podwładnych większej lojalności. Teraz za broń chwytają amatorzy, którzy muszą wykonać zlecenie w ramach stałej wypłaty przysługującej członkom grupy. To może zabrzmi dziwnie, ale słyszeliśmy, że zabójstw dokonywali bandyci za 500-700 dolarów miesięcznej pensji – opowiada oficer operacyjny stołecznej policji. Właśnie w ramach wykonania etatu grupa młodych bandziorów z Pomorza zaatakowała przed rokiem Daniela Z. ps. Zachar, bossa Trójmiasta. Choć tu, jak twierdzą policjanci, bandyta mógł chcieć wykazać się odwagą. Zabójstwa „etatowe” to domena każdej grupy przestępczej bez względu na jej wielkość. Od mokrej roboty stronią jednak gangi złodziei samochodów czy fałszerzy. Szefowie tych grup wolą zapłacić kilka do kilkunastu tysięcy dolarów bandytom ze Wschodu, dla których obojętne jest, kto będzie celem. Częste w półświatku jest również zabijanie ze strachu. I to nie przed konkurentami, ale własnymi kompanami. Najlepszym przykładem takiego „wykonywania rozkazów” może być przypadek Krzysztofa M. ps. Bajbus i jego kompanów, którzy brutalnie zamordowali swojego towarzysza. „Bajbus” przyznał, że na przełomie października i listopada 2005 r. został wezwany do Zbigniewa C. ps. Daks (bossa gangu mokotowskiego, będącego na przepustce z więzienia) oraz Piotra S. ps,. Skiba i Piotra S. ps. Sajur, którzy powiedzieli mu jasno: albo pozbędziesz się „Dzika” (ówczesnego szefa grupy mokotowskiej) albo my pozbędziemy się ciebie. 19 listopada 2005 r. „Bajbus” i jego banda zamordowali „Dzika”. Krzysztof M. zeznawał później, że w gangu mokotowskim wyroki śmierci zapadały często, gdy bossowie siedzieli w ulubionej knajpce i dowiedzieli się o jakimś ciosie wymierzonym w grupę. Przerwanie zmowy milczenia, „Bajbus” okupił śmiercią żony, zabitej przez kilerów „Mokotowa”. Rzekomo też w ramach „etatu”. Pocieszające jest, że od blisko dwóch lat w Polsce odnotowuje się znacznie mniej porachunków gangsterskich. W Warszawie, która przez półtorej dekady wolnej Polski była stolica mafijnej zbrodni w ciągu roku doszło do dwóch poważnych strzelanin: bitwy przed cmentarzem w Markach (poległ wówczas jeden gangster, ale raniony przypadkowo przez kolegę) oraz porachunkach na Woli, gdzie zabójca chciał zastrzelić szefa gangu ożarowskiego „Pieprza”. W całej Polsce jest podobnie i wielkie miasta przestały dziś być areną regularnych bitew. CBŚ ostrzega jednak, że pozorny spokój może się szybko skończyć, ponieważ z więzień zaczynają wychodzić gangsterzy, którzy trafili tam na początku dekady, a nowe pokolenie bandytów, choć inteligentniejsze i rzadziej używające przemocy, w obronie zysków nie zawaha się przed krwawą konfrontacją.